Menu

Tyniec

Tyniec
Wiara nie stoi w opozycji do nowoczesnej współczesności. W nowej książce o. Laurence Freeman dokonuje odczytania wiary w kontekście współczesnego świata. Czerpiąc ze swego ogromnego doświadczenia podróży do niemal wszystkich zakątków świata, ukazuje znaczenie wiary dla przemiany naszego podejścia do świata biznesu, ochrony środowiska, zdrowia psychicznego i dialogu międzyreligijnego. Swą wizję opartą na rozumieniu wiary jako ogólnoludzkiego wymiaru przekraczającego poszczególne systemy przekonań i religii ojciec Freeman żywo ilustruje przykładami ze swego osobistego przeżycia wiary, prowadząc czytelnika do szczególnej praktyki na drodze jej realizacji – medytacji chrześcijańskiej według nauki swego nauczyciela, ojca Johna Maina OSB.
Gdy pielgrzym chce udać się na Atos, musi pokonać wiele przeszkód na drodze. Nie mówiąc już o trudnościach z otrzymaniem dodatkowego pozwolenia na pobyt (Atos jest jakby państwem w państwie), przy czym dla osób duchownych ta trudność jeszcze się zwiększa poprzez konieczność otrzymania wstępnej zgody Jego Świątobliwości patriarchy ekumenicznego, w bezpośredniej jurysdykcji którego znajduje się Góra Atos, a są jeszcze inne trudności. Odległość z Aten do Tesaloniki najlepiej pokonać samolotem. Co prawda, nie tak podróżowali na Świętą Górę pielgrzymi z dawnych wieków. Lot nad Grecją ma jednak też swoje zalety. Z prawej strony widać nieskończoną błękitną przestrzeń morza Egejskiego, nad którym jak owieczki płyną białe obłoki w przejrzystym zamglonym niebie. W dole wspaniale wygięta linia brzegowa. Z lewej strony pustynne góry, a wśród nich wspaniały zębaty szczyt Olimpu. Zachodzące słońce pogrąża wszystko w różowo-błękitnych kolorach i w jakiejś nierealnej atmosferze. Najbardziej jednak nierealną jest być może świadomość, że tym współczesnym środkiem transportu pielgrzym szybko zbliża się do Atosu, miejsca duchowych tęsknot wielu pokoleń. Podróż samolotem z Aten do Tesaloniki jest komfortowa, ale dalsza droga z Tesaloniki do Tripiti przypomina warunki, w jakich podróżowali nasi przodkowie. W Tesalonice należy przenocować, żeby rano wsiąść do autobusu, który o trzeciej godzinie dowiezie nas do Tripiti, przystani na pustynnym brzegu zalewu, dokąd przypływa niewielki statek z Atosu. Droga jest malownicza, przez góry porośnięte ostrymi krzewami, pełna serpentyn. Autobus trzęsie niemiłosiernie. Wszyscy pasażerowie to mężczyźni, pielgrzymi lub robotnicy monasterów, którzy jadą ze swoich domostw do miejsca pracy, przecież dla kobiet wjazd na Atos jest zakazany. Ponieważ obecnie jest mało mnichów (na całym Atosie mieszka 1200 mnichów, podczas gdy w średniowieczu liczba mnichów sięgała 20000), nie mogą oni poradzić sobie sami z wielkimi gospodarstwami monasterów, więc zatrudniają okolicznych mieszkańców, którzy pozostawiają swoje rodziny poza granicami półwyspu. Nie wszyscy pasażerowie są robotnikami. Są też pielgrzymi. Poza mną jest dwóch cudzoziemców, protestanckich studentów teologii, którzy podczas nauki w Tesalonice chcą zapoznać się ze źródłem prawosławnej mistyki, z Atosem. Podróżni prowadzą ożywione rozmowy, niepozbawione wschodniej bezpośredniości. Uwagę jadących przyciąga mój strój, stąd pytania: „Papa? Papa? Ortodoksos papa?”, co znaczy, czy jestem prawosławnym duchownym. „Skąd? Po co jadę, Jak tu trafiłem? Czy długo będę na Atosie?” – trudności językowe nie pozwalają na rozwinięcie się naszej rozmowy. Po drodze przejeżdżamy przez Stagirę, miejsce urodzenia Arystotelesa. Teraz jest to niewielkie miasteczko, które i dawno temu na pewno nie było większe. Kręty zjazd i autobus jest już nad brzegiem zalewu, wzdłuż którego jak długi rękaw ciągnie się półwysep Atos. Coś woła, żeby jak najszybciej tam trafić. Trzeba jednak jeszcze poczekać. Najpierw Ierissos, miasteczko, skąd łódkami można dopłynąć do północnego brzegu półwyspu. Zwykle jednak pielgrzymi jadą do Tripiti, przystani na pustynnym brzegu zalewu, dokąd dopływa statek, żeby wieść pielgrzymów wzdłuż południowego brzegu. W końcu płyniemy po iskrzącym się morzu w dół pustynnego półwyspu, który tylu stęsknionym duszom wydawał się być rajem. W naszych czasach serce też szybciej bije, gdy zbliżamy się do brzegu... / Jerzy Klinger, fragment publikacji
W historii chrześcijaństwa mamy kilka dzieł literackich, które pochodzą ze środowisk monastycznych, czytane są powszechnie do dzisiaj, i szczególnie silnie wpłynęły na ukształtowanie się naszej duchowości, gdyż dały wyraz ludzkiej tęsknocie za Bogiem. Najstarsze z nich to Księga starców i narosła wokół niej literatura egipskiej pustyni. Dalej, Wyznania św. Augustyna; zaliczam je do literatury monastycznej, gdyż autor był wedle ówczesnych pojęć mnichem, chociaż w mieście; założył nawet wspólnotę, napisał dla niej regułę, i jak większość Ojców Kościoła został biskupem z mnicha właśnie. Następna jest Reguła św. Benedykta; jej nauka, ale przede wszystkim jej praktyka w niezliczonych wspólnotach, kształtowała życie chrześcijańskie (jak pisze Rowan Williams) przez sam fakt, że ukształtowała mnóstwo osobowości, które z kolei kształtowały społeczeństwo. Czwarta jest księga O naśladowaniu Chrystusa. Najwcześniejsze rękopiśmienne kopie Naśladowania pochodzą z Włoch i oczywiście nie są przez kopistów wyraźnie datowane. Ponieważ jednak cechy pisma i szczegóły wykonania pozwalają datować średniowieczne rękopisy z dużą dokładnością, jest pewne, że najstarsza zachowana kopia (podkreślmy: kopia już, nie pierwopis autorski), sporządzona w Vercelli i tam do dziś przechowywana, powstała między rokiem 1280 a 1330. Nie później. Otóż nawet koniec tego przedziału czasowego to jeszcze równe pół wieku przed przyjściem na świat Tomasza a Kempis (1380-1471), któremu na północny wschód od Alp przypisuje się do dzisiaj autorstwo tej księgi; a blisko sto lat przed jego dojrzałą działalnością pisarską. Nie jemu jednemu zresztą przypisuje się je mylnie. Usiłowano przez wieki przyznać to dzieło przynajmniej kilku mistykom, zwłaszcza z epoki późnego średniowiecza, ale także paru innym autorom, patrystycznym lub scholastycznym. Ktoś przypisał je św. Augustynowi, nie rozumiejąc, że taki namiętny protest przeciwko traktowaniu Boga jako tematu absolutnie by nie był uzasadniony w epoce patrystycznej; inni typowali któregoś z mistyków niderlandzkich XIV-XV wieku; inni obstawali do niedawna przy autorstwie Jana Gersona (Jean Charlier de Gerson, 1363-1429), nie biorąc pod uwagę, że ten scholastyk, profesor Sorbony, absolutnie by nie mógł napisać, że go nie obchodzą szkolne spory o rodzaje i gatunki. Od daty pierwodruku dzieła (ok. 1472) zjawił się jeszcze jeden kandydat, kiedy to drukarz-wydawca z Augsburga, Gunter Zainer, znalazł i wydał rękopis, w którym na początku czytamy wyraźnie do dzisiaj (gdyż się zachował), że te cztery traktaty zebrał (collegit) kanonik Tomasz z Kempen (1380-1471?). Zainer zachwycił się tekstem, ale kolofon przeczytał nieuważnie i podał Tomasza jako autora, nie zaś kopistę. I to do dziś powtarzają tak wydawcy, jak i ci uczeni, którzy próbują osadzić książkę w XIV-wiecznej tzw. devotio moderna. O czym za chwilę. A kopiowanie książek uprawiali wówczas nawet profesorowie uniwersytetu, jak widzimy na przykładzie św. Jana Kantego. To był przecież główny sposób ich nabywania. W wypadku Jana Gersona teza była o tyle usprawiedliwiona, że aż 22 rękopisy włoskie i 5 innych (dużo, jak na średniowieczne zwyczaje) podaje nazwisko autora; i brzmi tam ono: Joannes Gersenus. Otóż, Gersonus czy Gersenus, różnicę zauważyć trudno, a we Francji lepiej znano i pamiętano profesora Sorbony niż wcześniejszego o całe stulecie (i w dodatku cudzoziemca zza Alp) Giovanniego Gerseno, opata z Vercelli. To samo zresztą dotyczy historyków polskich. Mimo to jednak w ciągu wieków wielu autorów, także francuskich, od Mabillona po nasze czasy, poprawnie podaje autorstwo księgi... / Małgorzata Borkowska OSB, autorka przekładu
Chcąc ująć istotę jakiejś religii nie można operować ścisłymi definicjami. Nie chodzi tu bowiem o dowód prawdziwości czyjejś pozycji doktrynalnej, lecz raczej o pokazanie tego, co jest najbardziej charakterystyczne dla danego zjawiska, a co przy scholastycznym wykładzie danej doktryny niekoniecznie musi być najważniejsze. Co prawda, każda podobna próba ujęcia cech charakterystycznych może być wystawiona na zarzut pewnego subiektywizmu. Być może nic nie jest jednak tak bardzo w stylu religijności obecnej doby, jak właśnie pewien subiektywizm, oczywiście nie w jego znaczeniu pejoratywnym, lecz w sensie postulowanej bezpośredniości w przeżywaniu religii. Stąd zamiast sporów o poszczególne problemy wysuwa się dziś na pierwszy plan szerokie zainteresowanie odmiennością postaw religijnych. Tym też tłumaczy się popularność takich książek, jak Istota katolicyzmu Karla Adama, Istota ewangelicyzmu Karla Heima lub też dwóch studiów, ks. Sergiusza Bułgakowa i Paula Evdokimova, pod tym samym tytułem L’Orthodoxie; zwłaszcza to drugie studium jest dziś szczególnie popularne na Zachodzie. Do tego dodałbym jeszcze niewielkie w rozmiarze, lecz głębokie studium francuskiego konwertyty na prawosławie Oliviera Clémenta L’Essor du christianisme oriental. Z mnóstwa problemów, które nasuwają się w związku z prawosławiem, postaram się wybrać niektóre rysy, aby nakreślony obraz mógł stać się jeszcze jedną próbą już całkiem syntetycznego i z konieczności krótkiego ujęcia tego, co dzisiejsza świadomość szczególnie podkreśla jako istotne cechy naszego Kościoła.
W 1836 roku w Glarus (kanton i miasto w Szwajcarii, w miejscowym niemieckim – Glaris) ukazał się pierwszy tom dzieła o znamiennym tytule: Eros. Die Männerliebe der Griechen, ihre Beziehung zur Geschichte, Erziehung, Literatur und Gesetzgebung aller Zeiten. Autorem był szwajcarski pisarz-samouk, Heinrich Hössli (1784–1864). Tom drugi wyszedł dwa lata później w St. Gallen (stolica sąsiedniego kantonu o tej samej nazwie). Autor nie uniknął licznych kłopotów, po ukazaniu się tomu pierwszego zabroniono jego rozpowszechniania na terenie kantonu Glarus, a drukarzowi zakazano druku tomu drugiego (i dlatego ukazał się w sąsiednim kantonie). Książka ta była przez długi czas zapomniana, większość egzemplarzy znajdujących się w posiadaniu autora przepadła w czasie wielkiego pożaru Glarus w maju 1861 r., zmienione i okrojone wydanie ukazało się w postaci dwóch oddzielnych tomików w 1892 r., to drugie wydanie zostało wznowione w niezmienionej postaci w roku 1924. Jednak znana i wspominana, jak i jej autor, mogła być w kręgu autorów zainteresowanych nie tak kulturą i historią obyczajów starożytnych Greków, jak raczej problematyką Männerliebe (nie było jeszcze wówczas terminu „homoseksualizm”, który – podobnie jak i nieco późniejszy „heteroseksualizm” – pojawił się dopiero w drugiej połowie XIX wieku, wprowadzony w roku 1869 przez Karla-Marię Kertbeny’ego). Dzieło Hösslego w całości i bez żadnych zmian w stosunku do pierwszego wydania za życia autora zostało wznowione dopiero w końcu XX wieku w postaci reprintu przez wydawnictwo „rosa Winkel”, chociaż autor budził zainteresowanie już wcześniej i doczekał się w roku 1903 pierwszej, przywoływanej tu już wyżej, biografii pióra Ferdinanda Karscha, przyrodnika i filozofującego pisarza, skądinąd autora pionierskiego dzieła Das gleichgeschlechtliche Leben der Naturvölker (München 1911). Ostatnio stał się Hössli (i jego dzieło) znowu przedmiotem badań. Trudno powiedzieć, czy pomijano go przez długie lata w pracach podejmujących problematykę greckiego Erosa dlatego, że uważano jego książkę za przestarzałą lub nie dość naukową, czy też z tego powodu, że była zbyt zaangażowana i wyraźnie apologetyczna. Autor nie był badaczem, nie miał odpowiedniego przygotowania filologicznego, teksty greckie znał i cytował wyłącznie w przekładach niemieckich, był amatorem i samoukiem, modystą (kapelusznikiem) z zawodu odziedziczonego po ojcu. O jego upodobaniach erotycznych nic nie wiadomo, w każdym razie zawarł małżeństwo, choć zawsze mieszkał oddzielnie od żony, z którą miał dwóch synów, a dzisiaj słusznie chyba podkreśla się, że jego gorąca obrona „miłości męskiej” wynikała z jego liberalizmu i głębokiego przekonania o najwyższej wartości jaką jest wolność ludzka i prawa jednostki do własnego szczęścia. Trudno się jednak oprzeć wrażeniu, że musieli znać tę książkę w drugiej połowie XIX wieku przynajmniej niektórzy uczeni filolodzy zajmujący się obyczajowością grecką, a w każdym razie od czasów Hösslego można datować przekonanie, że szczególną i najważniejszą cechą Erosa Greków jest właśnie „męska miłość”, co widać chociażby w najnowszej monografii zagadnienia, pióra Jamesa Davidsona, gdzie pojęcie „miłości Greków” niejako automatycznie wyłącza z obszaru badań miłość do kobiety / Włodzimierz Lengauer, fragment Wprowadzenia
Foucaultowskie studia nad starożytnością i wczesnym średniowieczem Można by powiedzieć, że niniejsza praca wyrosła w całości z namysłu nad jednym zdaniem. W lutym 1982 r., podczas wykładu wygłaszanego w College de France, Michel Foucault przywołał kolejno projekty Montaigne’a, Schopenhauera, Nietzschego, Baudelaire’a i innych, by wreszcie stwierdzić: Niewykluczone, że w owej serii prób, w mniejszym lub większym stopniu porzuconych, zafiksowanych na sobie samych, w owym ruchu, który sprawia, że stale odwołujemy się do etyki Siebie, a jednocześnie nie jesteśmy w stanie nadać jej żadnej treści – niewykluczone, że za tym wszystkim kryje się właśnie niemożliwość stworzenia dzisiaj etyki Siebie, i to w sytuacji, w której jest ona pilnie potrzebna i niezbędna politycznie, nie ma bowiem innego pierwszego ani ostatniego punktu oporu wobec politycznej władzy niż punkt, w którym zawiązuje się stosunek Siebie do Siebie (HP, 248; podkr. – CR). Oczywiście sama możliwość natrafienia na to zdanie, zauważenia go pośród masy innych, wreszcie wstępnego zrozumienia jego treści i znaczenia wynikała z wcześniejszych rozmyślań, lektur i napisanych artykułów. Coś działo się już przed natknięciem się na nie, a zarazem – i niejako symetrycznie – samo zmierzenie się z nim, którego efektem jest poniższy tekst, nie wyczerpuje go. Niniejsza książka skupia się bowiem na zagadnieniu etyki Siebie; ma być rekonstrukcją Foucaultowskich studiów nad starożytnością, ich krytyczną weryfikacją, a wreszcie próbą rozwinięcia w oparciu o analizę kolejnych źródeł. Nie zostanie tu natomiast poruszona (poza kilkoma wzmiankami i aluzjami) kwestia dzisiejszej sytuacji politycznej, tzn. nie pojawi się żadna analiza aktualnego pola relacji władzy. Mówiąc inaczej, niniejsza praca nie przynależy do obszaru filozofii polityki. To zadanie, które dopiero należałoby wykonać, a właściwie – które już wykonują inni badacze i badaczki. Niemniej te dwie kwestie, etyka i polityka, nie tylko odsyłają do siebie nawzajem, ale przede wszystkim ściśle się ze sobą splatają i wzajemnie warunkują (§8). Toteż nie da się mówić o etyce i przemianach, jakim podlegała, nie uwzględniając pewnych zachodzących równolegle transformacji społeczno-politycznych, określonych procesów historycznych oraz relacji pomiędzy samymi indywiduami, a także pomiędzy tym, co jednostkowe, a tym, co zbiorowe. Wreszcie, choć rzadko wybrzmi to bezpośrednio, cała ta, opisana na kolejnych stronach, wyprawa w głęboką przeszłość podjęta została z uwagi na te stawki, o które gra toczy się właśnie dziś. Nie chodziło o uprawianie historii filozofii, które miałoby fiksować się na samym sobie, służyć wyłącznie lepszemu zrozumieniu określonego wycinka dziejów, czyli o szlachetną i poważną, ale przecież nieco jałową erudycję. Celem było raczej powtórne otwarcie doświadczenia, które zostało (przynajmniej na Zachodzie) niemal całkowicie zamknięte, a jeśli funkcjonowało, to wyłącznie gdzieś na obrzeżach kultury, marginalne i mylnie rozumiane, nawet samo przez siebie… Ponowne wydobycie pewnego problem, który problemem być przestał, i to bynajmniej nie dlatego, że został rozwiązany lub się zdezaktualizował. Stał się on raczej przeszkodą dla rozwoju określonych stosunków władzy i jako taki był stopniowo bagatelizowany, zacierany, a wreszcie zapomniany. Postawienie go raz jeszcze, przywróceniu mu sensu i należnego miejsca jest zatem, być może, zarysowaniem pewnej drogi ucieczki, linii ujścia z tych struktur władzy, które odpowiadają dziś zarówno za dystrybucję indywidualnych ról, jak i funkcjonowanie całych społeczeństw. Celem tych rozważań jest więc umożliwienie pomyślenia czegoś, co pozostaje dziś niemyślane. Czy właściwie istnieje jakieś inne zadanie dyskursu filozoficznego? A to, że będzie ono tu realizowane w dużej mierze środkami archeologii pojęć i genealogii praktyk, czyli środkami uparcie zaliczanymi przez niektórych do historii filozofii – czy rzeczywiście miałoby to być sprzeczne z podejściem jak najbardziej problemowym? Czy nie jest raczej dokładnie odwrotnie? Czy to nie ci, którzy roszczą sobie pretensje do wyższości, rzekomo mającej wynikać z tego, że mierzą się z pytaniami filozoficznymi w sposób oderwany od dziejów i źródeł – co jakoby zapewnia im dostęp do jakiejś bardziej uniwersalnej perspektywy – w praktyce sami nie dostrzegają własnego uwikłania w historię, która określa nie tylko to, jakie problemy wydają się im ważne, ale i to, jakich odpowiedzi są w stanie udzielić? / Cezary Rudnicki
Cała społeczność egiptologiczna z wielką radością przygotowuje się do przypadających we wrześniu tego roku obchodów dwusetnej rocznicy odczytania w Akademii Napisów i Literatury słynnego Listu do Pana Daciera..., prawdziwego aktu urodzenia tego, co w późniejszych czasach, mimo niesprzyjających wiatrów i prądów, miało stać się naszą dyscypliną. Jako pierwszy pewny kamień milowy nowożytnego spojrzenia na jedną z największych cywilizacji w historii świata, nasza Rozprawa o metodzie – dzieło zarazem osamotnione i śmiałe – jest ponadczasowa, a regularne wracanie do niej – zawsze ożywiające. Powitajmy więc z uznaniem, na jakie zasługuje, inicjatywę Filipa Taterki wraz z długo oczekiwaną publikacją jego polskiego przekładu słynnego Listu, słusznie poprzedzonego rzetelnym wstępem rozjaśniającym dzieje odczytania pisma hieroglificznego. Jestem przekonany, że inicjatywa ta napełniłaby radością nieodżałowanego Jeana Leclanta, odległego następcę Pana Daciera na stanowisku sekretarza stałego Akademii Napisów i Literatury. W rzeczy samej profesor Leclant bardziej niż ktokolwiek inny niestrudzenie działał na rzecz pamięci Champolliona. Najpierw w 1990 roku, doprowadzając do wydania przez Akademię tak cennej i uczonej bibliografii Champolliona zebranej przez naszego kolegę Jeannota Kettela, która stała się klasyczną pozycją w studiach egipskich, a której uzupełnienia oczekują wszyscy zainteresowani. Z taką samą życzliwością profesor Leclant patronował i wspierał wszystkie nasze inicjatywy: w szczególności w 1986 roku, podczas urządzania w Figeac Muzeum Champolliona, które od tamtej pory nie przestaje się rozwijać i przyciągać nowych zwiedzających. Z tym samym zaangażowaniem profesor Leclant włączył się dwa lata później w organizację międzynarodowej konferencji L’égyptologie et les Champollion (Egiptologia i Champollionowie) w Grenoble z okazji dwusetnej rocznicy urodzin uczonego, który odczytał pismo egipskie. W artykule opublikowanym w „Bulletin de la Société Française d’Égyptologie” w 2018 roku zaalarmowałem społeczność naukową o „niedawnym rozproszeniu archiwów Pani Alice de la Briere, z domu Champollion-Figeac”, w którym znajdzie się to, co należy odtąd wiedzieć o rozmieszczeniu słynnych „papierów rodzinnych”, przechowywanych niegdyś w Vif i znanych głównie dzięki dziełom Aimégo Champolliona-Figeaca (1887) i Charles’a-Oliviera Carbonella (1984). Artykuł z „Revue de la Bibliotheque Nationale” (Importance et histoire du fonds Champollion de la Bibliotheque nationale, nr 37, jesień 1990) przypomina również, w jaki sposób cenne papiery założyciela naszej dzisiejszej dyscypliny trafiły w dwóch turach do Bibliotheque Nationale de France. Witając z uznaniem i wielką sympatią pracę Filipa Taterki, chciałbym podzielić się pewnym przyjacielskim wspomnieniem, trochę już odległym, lecz wciąż żywym, naszej koleżanki Jadwigi Lipińskiej (1932–2009), której badania nad słynnym Monumentem genealogicznym z Neapolu (1609/5059) bardzo zajmowały nas oboje, a także całego tak pełnego zapału zespołu z Deir el-Bahari w początkach lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy to ja sam pracowałem w Tebach Zachodnich wraz z egipskimi zespołami z Centre de Documentation et d’Études sur l’Ancienne Égypte (CEDAE) / Michel Dewachter, fragment przedmowy
Poeta, purytanin, patriota, jak pisze o nim Pierre Legouis, czy szpieg i szyderca? Niniejsze studium poświęcone jest człowiekowi, wobec którego, na różnych etapach recepcji jego twórczości, stosowano wszystkie te określenia. Andrew Marvell to niewątpliwie jeden z najważniejszych angielskich poetów XVII w. Kojarzony jest on najczęściej, choć nie do końca słusznie, z poezją metafizyczną. Współczesnego czytelnika zaintryguje w tej twórczości niezwykła samoświadomość poety i autoreferencyjność jego wierszy. To poezja, która na siebie wskazuje, wnikliwie przygląda się słowom, doszukując się w nich nieoczywistych znaczeń. Niezwykłą rolę odgrywa w niej rym i zestroje dźwiękowe. Słychać w tych lirykach zwielokrotnione echa, za pomocą których poeta prowadzi dialog z tradycją, z twórcami sobie współczesnymi, a często również z samym sobą. Tak wnikliwie przypatruje się obrazom rzeczy tworzonym przez język poezji, że zaczynamy dostrzegać w nich drobną siatkę pęknięć i szczelin. Z tych popękanych obrazów, z drobnych kawałków znaczeń poeta wciąż wznosi nowe budowle, wyrastające na ruinach przebrzmiałych tradycji i minionych sensów.
Minuskuła karolińska to jedno z najbardziej znaczących pism średniowiecza. Wykształcona we frankijskich skryptoriach w VIII-IX wieku, stała się na długi okres obowiązującym stylem pisania. Czytelna, regularna, o stosunkowo szybkim dukcie zdobywała popularność w kolejnych ośrodkach pisarskich. Jej sukces jest niezaprzeczalny – minuskułą pisze się aż do XII wieku, kiedy zaczyna być wypierana przez pisma gotyckie. Ma kapitalne znaczenie dla rozwoju nowych pism XV wieku stając się rdzeniem tworzącego się pisma humanistycznego. Przetworzone przez najlepszych kaligrafów doby Odrodzenia pismo zwane antykwą zostaje odlane w formie czcionek. Do dziś w wielu fontach odnajdujemy formy liter, które są nawiązaniem do minuskuły karolińskiej. Książka, którą trzymacie Państwo w ręce jest częścią drugiego tomu podręcznika do kaligrafii Piękna Litera. Drugą częścią tego tomu jest opracowana przez Ewę Landowską Copperplate scripts. W pierwszym tomie natomiast opracowane zostały: Uncjała oraz Italika. Aktualnie autorki pracują nad trzecim tomem, z którego będzie można nauczyć się kolejnych dwóch stylów pisma. Piękna Litera nie jest w swym założeniu kompendium wiedzy o kaligrafii. W prostej, minimalistycznej formie nawiązuje do klasycznych podręczników kaligrafii. Fani albumowych wydań nie znajdą tu nic dla siebie. Miłośnicy pięknej klasycznej litery mogą liczyć na kilka cennych wskazówek - jak pracować z literą, gdy nie ma się możliwości uczestniczenia w zajęciach, jak unikać błędów, jak nauczyć się je dostrzegać, jak ćwiczyć.
Magdalena Mortęska urodziła się w roku 1554 jako córka senatora stanów pruskich Melchiora Mortęskiego i Elżbiety Kostczanki. Już jako dziecko postanowiła poświęcić się Bogu. W tym stuleciu klasztory były w takim upadku i pogardzie, że kiedy oznajmiła swój zamiar, jeden z dworzan jej ojca wykrzyknął oburzony: „Prędzej niech ja złą śmiercią zginę, niż byś wasza miłość, tak zacnego będąc rodu, zakonnicą być miała!” (…)Z domowej jeszcze pobożności ksieni Magdalena wyniosła kult Męki Pańskiej, o której w klasztorze napisała rozmyślania i której tematyka często wracała w jej rozmowach i konferencjach. W tej tajemnicy stale przebywała myślą modlitewną, ona też była dla niej motywacją do ubóstwa, do unikania ludzkiej chwały, itd. Ta motywacja okazała się skuteczna i czynna przez całą długość życia ksieni Magdaleny. Jej tęsknota do umiłowanego Pana karmiła się szczególnie chętnie epizodem obietnicy udzielonej na krzyżu „Dobremu Łotrowi”: Dziś ze mną będziesz w raju (Łk 23,43). Mówiąc kiedyś o tym ? jak wspomina zakonnica notująca jej nauki ? „przydała i to: że mi się zda, jakoby się obejrzał i skłoniuł łaskawie i z dziwną miłością. Co to za dziś tak szczęśliwe? ? i oto jeszcze w tym żywocie przypuszcza mię do raju serca swego Boskiego…” (Małgorzata Borkowska OSB)Magdalena Mortęska zrozumiała, że śmierć Chrystusa, właśnie dlatego że została przyjęta z posłuszeństwa i miłości, staje się drogą ku pełni chwały. Cierpienie i męka Chrystusa chronologicznie trwały niewiele godzin, ale Magdalena rozumie, że jest to kulminacyjny moment ziemskiego życia Jezusa. Za każdym razem, kiedy sprawuje się Eucharystię i sprawuje się zwłaszcza sakrament pojednania, głosi się sens i owoc tego cierpienia.Czytając rozmyślania, czujemy jakby Magdalena nie chciała pogodzić się z faktem pewnego ograniczenia naszej „biblijnej” wiedzy o Jezusie. Korzysta z apokryfów, przekazów świętych, prawdopodobnie znała listy św. Katarzyny Sieneńskiej, które w przekładzie polskim nie były jeszcze opublikowane, także biografie św. Katarzyny, zna też apokryfy bliżej nieokreślone, gdzie jest mowa o zemdleniu Matki Bożej pod krzyżem oraz o ilości razów, które spadły na Chrystusa. (…)
Życie człowieka to droga, a zatem dokąd zmierzamy i po co żyjemy? Ktoś zapyta, czy bardziej banalnie się już nie dało? Zgoda, ale to na pozór banalne stwierdzenie przestaje nim być, gdy uda się nam na tej drodze odnaleźć nie tylko własne ślady. I na to zgoda, nie trudno przecież zauważyć ślady człowieka obok, czy pieska na smyczy. Co jednak, gdy znajdzie się też i takie, które zostawia Niewidzialny. Kto? Niewidzialny! Na te ślady wskazuje Czytelnikom siostra Małgorzata Borkowska OSB w niniejszym tomiku. Robi to dlatego, że sama je odnalazła, a co ważniejsze, zrozumiała, że one dokądś prowadzą, i stara się za nimi podążać. Czy namawia Czytelników, by zrobili podobnie? Niekoniecznie, że namawia, ale raczej... przeczytajcie sami.Siostra Małgorzata, znana też jako Miś lub Niedźwiedź, często martwi się kwestią kazań księży, ale nade wszystko kwestią Boga, którego wielu traktuje, z resztą nie tylko w kaznodziejstwie, jako temat, a nie Osobę. Nazywa to herezją naszych czasów. Siostra Małgorzata udostępnia nam garść refleksji. Przelane na papier, bo tak Autorka lubi najbardziej, były wygłaszane przy różnych okazjach i do różnych środowisk. Najczęściej podczas dni skupienia i rekolekcji w klasztorze żarnowieckim, nieraz gdzieś poza. Zakonnica rekolekcjonistka? Czy to w ogóle możliwe? Tak. Po wydaniu przez nią Oślicy Balaama (2018) trochę zawrzało tu i ówdzie. Od tego momentu proszona jest o taki rodzaj posługi. Okazuje się, że wcale nie tak łatwo załapać się na wolne miejsce na rekolekcje w Żarnowcu. Amatorów ciszy, milczenia i teologii, poprawnej teologii, nie brak. To dobry znak! Co ciekawe, proszą Siostrę o ewangelizatorską posługę nie tylko świeccy, ale i osoby duchowne obojga płci. Zatem dla kogo ta książka? Dla człowieka.Życzymy Drogim Czytelnikom dobrej lektury. Niech wyostrzy ona Wasz wzrok na ślady Niewidzialnego, które, jak się może okazać, są naprawdę bardzo blisko nas.
Początki monastycyzmu na Zachodzie owiane są nimbem nieprzenikliwym. Brak wystarczająco wczesnych źródeł, które pozwalałyby przeniknąć poza tę zasłonę, jest dotkliwy dla kogoś, kto chciałby się zapoznać z początkami tej formy życia, która poczynając od Egiptu rozprzestrzeniła się w całym Kościele. O ile dla Wschodu znajdujemy znacznie więcej danych – wśród nich nieocenionym źródłem jest Żywot św. Antoniego autorstwa św. Atanazego – to więcej światła na rozwój tego sposobu życia na obszarze kultury łacińskiej rzucają dopiero działalność Jana Kasjana i Kasjodora, Reguła Mistrza czy Reguła św. Benedykta. Dają one obraz świata, w którym pojawiają się coraz liczniejsze ośrodki skupiające żyjących wspólnie mnichów (choć czasem spotykamy także świadectwa o pustelnikach). Pojawianie się cenobiów zapoczątkowało proces, który stał się szczególnie dynamiczny wraz z pontyfikatem wyjątkowego promotora życia monastycznego, jakim był papież Grzegorz Wielki. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że od jego pontyfikatu aż po czas reformacji niezwykle istotna rola w życiu społecznym, w szczególności w duchowym wymiarze, przypadała klasztorom. Fenomen ich rozwoju stanowił przedmiot zainteresowania wielu uczonych, które zaowocowało licznymi rozprawami poświęconymi rozmaitym aspektom życia monastycznego w starożytności i w średniowieczu. Zarówno liczne opracowania syntetyczne, monografie, jak i artykuły poświęcone konkretnym aspektom tego rodzaju życia, pojedyncze tomy czy serie wydawnicze i czasopisma – wszystko to składa się na ogromny dorobek naukowy poświęcony życiu monastycznemu.
Świat monastyczny XI w., jaki wyłania się ze źródeł, to w przeważającej części świat mnichów. Zarówno zgromadzenia żeńskie stanowiły niewielki odsetek liczby klasztorów męskich, jak też autorzy źródeł na ogół byli mężczyznami, a podejmowana przez nich tematyka stosunkowo rzadko dotyczyła kobiet (z jednym wyjątkiem – Marią Panną). Nie oznacza to wcale, że historyk badający dzieje płci pięknej tego okresu pozostaje bezradny, o czym świadczą coraz liczniejsze studia ogólne oraz rozprawy szczegółowe dotyczące różnorakich aspektów żeńskiego monastycyzmu. Studia nad historią kobiet w średniowieczu, także w interesującym nas stuleciu, prężnie się rozwijają, o czym świadczy zamieszczony wyżej tekst przeglądowy i metodologiczny Karoliny Morawskiej. Niewątpliwie wśród najwybitniejszych teologów i myślicieli XI w. na czołowym miejscu wymienić trzeba Piotra Damianiego, którego bogata i różnorodna tak pod względem formy, jak i treści twórczość nie pomija żadnego istotnego elementu jedenastowiecznej rzeczywistości. Mimo że należy do świata męskiego eremityzmu (czy szerzej: monastycymu) oraz męskiego Kościoła hierarchicznego, to przecież ten bystry obserwator nie mógł pozostawić na uboczu kwestii związanych z połową ludu Bożego. W dotychczasowej historiografii problematyka roli i pozycji kobiet w myśli Avellanity, wizji ich miejsca w Kościele, społeczeństwie, wreszcie w dziele Zbawienia, pozostawały całkowicie na marginesie. Nawet jednak pobieżna lektura listów eremity, żywotów jego autorstwa, poezji a także traktatów teologicznych i moralistycznych pokazuje, że pastoralna troska Damianiego obejmowała również żeńską część ludu Bożego. Jak bardzo wizja przeora z Fonte Avellana była spójna i oryginalna, świadczy drugi z zamieszczonych wyżej tekstów, artykuł Beaty Jabłonowskiej. Wymienione właśnie powody zachęcają, aby przyjrzeć się bliżej fascynującym jego homiliom poświęconym dziewicom i udostępnić ich polskie tłumaczenie. Kolejnym powodem wyboru właśnie kazań jest to, że z korpusu różnorodnej twórczości Damianiego homilie są stosunkowo najrzadziej komentowane przez badaczy. Zachowały się 54 kazania Avellanity, w tym dwa tylko fragmentarycznie. Jedynie niektóre z nich doczekały się głębszej refleksji, jak np. katecheza objaśniająca znaczenie rytu poświęcenia kościoła; niezwykle interesujące odczytanie kazania na dzień św. Kasjana zaproponował zaś Zbigniew Kadłubek. W poprzednim tomie pism eremity zostały opublikowane tłumaczenia dwóch kazań: Do braci z eremu oraz W wigilię św. Benedykta; z kolei ks. Wojciech Kania wydał przekłady dwóch kazań Na Narodzenie Najświętszej Marii Panny. Obie homilie zamieszczone są w Aneksie niniejszego tomu. Kazania należą do jednego z częściej i chętniej używanych przez Damianiego gatunków, już wśród pierwszych jego pism obok traktatu o Żydach i Żywotu błogosławionego Romualda są cztery homilie, skomponowane w latach 1040–1041, gdy młody eremita przebywał w klasztorze w Pomposie. Zachowane jego teksty należące do tego gatunku poruszają bogatą tematykę zarówno pastoralną, jak i teologiczną, eklezjologiczną i hagiograficzną, zawierają też liczne wątki i wzmianki autobiograficzne. Charakteryzuje je również różnorodność przeznaczenia; niektóre z nich wygłaszał sam Damiani, inne wysyłane były do różnych instytucji kościelnych i tam odczytywane, jeszcze inne nie miały charakteru homilii wygłaszanej w trakcie liturgii, lecz przeznaczone były do samodzielnej lektury i kontemplacji przez adresatów. Tylko trzy z nich to ewidentnie klasyczne homilie, odwołują się bowiem bezpośrednio do komentowanych fragmentów Ewangelii (w tym jedno z tych zamieszczonych niżej w Aneksie), kolejnych pięć wprost przywołuje wysłuchane przez odbiorców fragmenty żywotu bądź pasji jakiegoś świętego. Generalnie kierowane były do mężczyzn – mnichów i kapłanów świeckich. Tym bardziej warto przyjrzeć się, jaką wizję kobiet prezentował reformator swoim męskim audytoriom... (Krzysztof Skwierczyński)
Szczenięta pod stołem jadają z okruszyn dzieci… – mówiła do Chrystusa Syrofenicjanka (Mk 7,28). Co ja się kiedyś naprosiłam czcigodnej redakcji Biblii Tynieckiej! Co się natłumaczyłam, że po polsku szczenięta pod stołem mogą jeść z podłogi, ale nie z okruszyn; i mogą jeść okruszyny chleba (upuszczone przez dzieci), ale nie okruszyny dzieci… Nic nie pomogło, składnia grecka czy może wpojona w młodości łacińska okazała się silniejsza od rodzimej, i po dziś dzień w Ewangelii Marka szczenięta jadają okruszyny dzieci. Przynajmniej w okolicach Tyru i Sydonu; na szczęście, nie u nas. A ten tomik to właśnie takie okruchy, sypiące się ze stołu bez ładu i składu ani (na ogół) wzajemnego powiązania. Z jakiejś przyczyny jakiś temat domagał się zwięzłego omówienia i powstawał tekst, którego potem nijak nie dało się przypiąć ani przyłatać do pisanych równolegle prac obszerniejszych. Wydane dotąd nie były; kilka trafiło już do sieci, ale niewiele. Otóż wbrew pozorom, zagadnienia te bywały często ważne i teksty jeszcze mogą się przydać. Dlatego porządkując swoje papiery (czas na to, kiedy się ma lat 80) pozbierałam je wszystkie, dodałam to i owo, i zapraszam czytelnika… pod stół. Na okruchy. A gdyby jeszcze przed moją śmiercią w którymś kolejnym wydaniu Biblii Tynieckiej znikły te okruszyny dzieci, to sama wlezę pod ten stół i zarzut odszczekam.
Od lipca 2017 roku w Opactwie Benedyktynów w Tyńcu prowadzone są rekolekcje o modlitwie Jezusowej Oddychać Imieniem w zmienionej formule. To nowa propozycja dla osób medytujących w tradycji chrześcijańskiej, jak i wszystkich zainteresowanych modlitwą Imieniem Jezus. Formuła tych rekolekcji nawiązuje do sesji medytacji chrześcijańskiej w Opactwie Benedyktynów w Lubiniu. Od 1988 roku istnieje tam Ośrodek Medytacji Chrześcijańskiej. Założył go o. Jan Bereza OSB. Obecnie opiekunem Ośrodka jest o. Maksymilian Nawara OSB, Opat Prezes Benedyktyńskiej Kongregacji Zwiastowania (w skład której wchodzą wszystkie klasztory benedyktyńskie w Polsce). Ośrodek był pierwszym tego typu miejscem w Polsce, w którym rozpoczęto prowadzenie regularnych sesji medytacji chrześcijańskich. Jego działalność przyniosła i przynosi wiele dobrych owoców. Powstały liczne grupy medytacyjne w różnych częściach Polski. W Tyńcu chcemy nawiązać do tej już ponad 30-letniej tradycji lubińskiego Ośrodka. Sesje medytacji chrześcijańskiej w Lubiniu mają ugruntowaną i sprawdzoną strukturę. Rekolekcje Oddychać Imieniem w Tyńcu są inne, z właściwą sobie dynamiką i specyfiką. Jednak bez tego, co wypracowano w Lubiniu nie byłoby rekolekcji Oddychać Imieniem w Tyńcu w tej formule. Stąd wyrazy podziękowania dla o. Maksymiliana Nawary OSB. Ta mała pozycja ma przybliżyć wszystkim osobom charakter rekolekcji Oddychać Imieniem, jak i samą modlitwę Jezusową. Jest prostym i dobrym przewodnikiem. Odpowiada ponadto na różne pytania i prośby dotyczące wyjaśnienia wielu szczegółów rekolekcji i różnych form praktyki modlitwy Jezusowej. Mamy nadzieję, że będzie pomocą dla wszystkich modlących się imieniem Jezus.
Życie mnisze św. Hieronima pomaga dostrzec inny, może nie zawsze dobrze znany wymiar jego bogatej osobowości i bardziej docenić wielkość działalności duszpasterskiej człowieka, który potrafił zapalić umysły pragnieniem wspinania się na szczyty świętości. Doświadczenie monastyczne św. Hieronima jest cenne także z tego powodu, iż dzięki niemu łatwiej możemy zrozumieć sam monastycyzm łaciński (a szczególnie pierwsze jego kroki i młodzieńczą miłość). Duchowe dzieło Hieronima w Rzymie, zaszczepienie wśród kobiet i mężczyzn entuzjazmu dla ideałów ascetycznych, które sam przejął od wschodnich mistrzów – przyczyniło się do powstania mniszych wspólnot na Zachodzie, czerpiących z ducha monastycyzmu wschodniego. To właśnie przeszczepienie wschodniej ascezy na grunt łaciński dało początek monastycyzmowi zachodniemu wzorującemu się na przykładach mnichów wschodnich. Św. Hieronim i jego towarzysze życia mniszego są więc niejako łącznikami monastycyzmu wschodniego i zachodniego. Jeśli jest prawdą, że monastycyzm zachodni przybrał własne cechy, które wyłoniły się pod wpływem określonych warunków historyczno-socjalnych świata późno-antycznego, i dlatego ten charyzmatyczny ruch uniezależniał się coraz to bardziej od wschodniego, to także jest prawdą, że ascetyzm zachodni narodził się bezpośrednio ze wschodniego i przez długie lata właśnie z niego czerpał natchnienie. Gdy utożsamiamy monastycyzm zachodni z dziełem św. Benedykta z Nursji, nie wolno nam zapominać, że oparł się on na tradycji mniszej, która liczyła wówczas już prawie dwieście lat i zawsze czerpała natchnienie z ascetyzmu wschodniego. Co więcej, sam św. Benedykt wskazuje na zakorzenienie swych ideałów monastycznych w tradycji mniszej jako takiej, a osobliwie w tradycji wschodniej; Benedykt zna dobrze monastyczne teksty swych poprzedników (reguły Pachomiusza, Bazylego, Augustyna, Cezarego z Arles) oraz poleca swym mnichom m.in. regułę wielkiego prawodawcy monastycyzmu greckiego – św. Bazylego Wielkiego. Poczynając zaś od św. Benedykta, można mówić o klasycznym monastycyzmie zachodnim, który przetrwał aż do naszych czasów. W odróżnieniu od wschodniego monastycyzmu św. Benedykt złagodził surowość ascezy ze względu na mniejszą odporność ludzi żyjących na Zachodzie, których kulturę niszczyły napierające ludy barbarzyńskie. Ojciec monastycyzmu zachodniego wzbogacił surową mądrość prawodawców wschodnich dzięki ojcowskiej funkcji, jaką we wspólnocie mniszej sprawuje opat. Św. Benedykt przeciwstawia charyzmatycznej wolności, która cechuje monastycyzm wschodu, praktyczną regułę wspólnotową. Monastycyzm benedyktyński wprowadza ponadto nakaz pracy ręcznej. Wraz ze św. Hieronimem pozostajemy natomiast jeszcze w tej ciekawej formie monastycyzmu, która całkowicie naśladuje przykład wschodni. Odzwierciedla się to w napisanych przezeń żywotach mnichów (Vitae), które są tego jasnym, entuzjastycznym i żywym wyrazem. Hieronim bowiem pisze je podczas swego życia pustelniczego. Jako takie są więc owocem właśnie tegoż rodzaju życia. Układa je, aby uwiecznić to życie, jego czar i wzniosłość. Biografie trzech świętych pustelników są więc owocem Hieronimowej gorliwości ascetycznej i umiłowania życia mniszego / Bazyli Degórski OSPPE, fragment wstępu
Żywot św. Seweryna (Vita s. Severini) i Reguła (Regula) składają się na monastyczną spuściznę Eugipiusza, opata z Lukullanum, który opracował jeszcze antologię dzieł św. Augustyna, zatytułowaną: Wypisy z dzieł św. Augustyna (Excerpta ex operibus s. Augusitni). To ostatnie dzieło Eugipiusza miało również służyć lekturze mnichów – co potwierdził współczesny Eugipiuszowi Kasjodor, który posiadał egzemplarz tego dzieła w swojej bibliotece i zalecał go do czytania swoim mnichom. W niniejszym tomie prezentujemy tłumaczenie ściśle monastycznych pism Eugipiusza, a więc: Żywota św. Seweryna i Reguły. W pierwszym z nich opat z Lukullanum postawił sobie zadanie wyjaśnienia tego, jak św. Seweryn, tajemniczy przybysz, mnich wędrowny, założyciel wspólnoty monastycznej, mistrz życia i propagator surowej ascezy, utalentowany organizator i polityk, duszpasterz i działacz społeczny, obrońca wiary i mąż konsekwentnie realizujący w swym życiu rady ewangeliczne, został – dzięki łasce Chrystusa i własnym zasługom – podniesiony do chwały świętych oraz jakie dobrodziejstwa dokonują się za jego wstawiennictwem. Tym dziełem Eugipiusz chciał bowiem zachęcić czytelnika do pielgrzymowania do grobu Świętego, który był jednym z najpotężniejszych cudotwórców tego czasu. Dzieło Eugipiusza stało się również dokumentem ważnych przemian dokonujących się w naddunajskiej prowincji Norikum w okresie wędrówek ludów. Reguła Eugipiusza była przeznaczona dla mnichów klasztoru św. Seweryna, którego opatem był Eugipiusz: klasztor ten powstał przy grobie Świętego w Lukullanum (dziś Pizzofalcone k. Neapolu). Wprawdzie sam Seweryn nie sporządził reguły dla swoich mnichów (PEug 9,4), jednakże swym postępowaniem i nauczaniem przekazał podstawowe zasady życia monastycznego. On bowiem – zdaniem wielu – przeniósł na Zachód, a zwłaszcza na tereny naddunajskie, anachorecko-cenobicki wzór życia mniszego, który był rozwinięty na Wschodzie, szczególnie w Egipcie. Ten model Seweryn zaadaptował do warunków, jakie zastał w północnych prowincjach rzymskich. W jakim stopniu wskazania Świętego uwzględnił Eugipiusz przy opracowywaniu swej reguły, przeznaczonej dla wspólnoty przez św. Seweryna założonej, trudno jest obecnie odpowiedzieć. Lecz zapewne treść i układ reguły – jest ona florilegium tekstów różnych Ojców, dopasowanych do wymogów życia mnichów, jakie wtedy w tym klasztorze obowiązywały – świadczy o tym, że przestrzegał wiernie wskazań swego mistrza, żeby „trzymać się przykładu błogosławionych Ojców” (PEug 9,4). Reguła Eugipiusza, niedawno odkryta, potwierdza zapotrzebowanie na reguły zakonne w tych czasach – Reguła Mistrza i Reguła św. Benedykta są jej współczesne – i świadczy o dużym przywiązaniu do tradycji monastycznej, z której wtedy korzystano / Ks. Kazimierz Obrycki
Piękna Litera. Pismo rondowe to kolejna część wielotomowego podręcznika do kaligrafii. Tym razem Ewa Landowska opracowała styl pisma zwany rondowym, wzorując się na przedwojennych francuskich zeszytach szkolnych. W przedwojennej Polsce w szkołach nauczany był tzw. niemiecki wariant pisma rondowego – prostszy, ale – zdaje się – nie tak szykowny. Pismem rondowym rzadko składa się całe bloki tekstów. Jest ono raczej używane do wyróżniania w tekście pojedynczych zdań, zwrotów czy wyrazów. np. tytułów, nagłówków, wyszczególnień. Zasługuje jednak na szczególną uwagę przez wzgląd na wyjątkową harmonię znaków, która niewątpliwie będzie rozwijać w nas wrażliwość estetyczną. W podręczniku znajdziemy instrukcję pisania każdej litery, zarówno małej, jak i dużej, zagadnienia dotyczące ich łączenia, a także wskazania najczęściej popełnianych błędów. Jest to podręcznik przeznaczony dla osób zupełnie początkujących, ale także dla zaawansowanych, chcących doskonalić technikę kreślenia liter tego stylu pisma.
Jedną z największych łask, które od Pana Boga otrzymałem, jest spotkanie z benedyktynkami od Nieustającej Adoracji Najświętszego Sakramentu (zwanymi potocznie sakramentkami). Ich polskie klasztory w Warszawie, Wrocławiu i Siedlcach są żywymi przykładami czci wobec Jezusa Eucharystycznego i niezmordowanego rozważania i celebrowania w świętej liturgii tajemnicy paschalnej. Tym bardziej cieszę się, że mogę podzielić się rekolekcjami, które miały miejsce na przełomie lipca i sierpnia w klasztorze sakramentek w Siedlcach. Jestem bardzo wdzięczny za zaproszenie siostrom; chcę też podziękować paniom Ewie Jucha i Ewie Szymańskiej, naszym tynieckim oblatkom, za spisanie tekstu z nagrania i Elżbiecie Wiater za redakcję. Często przywoływana jest tutaj Matka Mechtylda od Najświętszego Sakramentu (w świecie: Katarzyna de Bar) – założycielka benedyktynek sakramentek. Jeśli ktoś z Czytelników pragnąłby się bliżej z nią zapoznać, warto polecić trzy książki. Po pierwsze biografię: M. Borkowska, O prawo dla Boga. Spotkanie z Matką Mechtyldą de Bar, Kraków 2019. Siostra Małgorzata Borkowska OSB we właściwy sobie sposób barwnie prezentuje nie tylko fakty biograficzne, ale umieszcza je także szerszym kontekście politycznym i religijnym epoki. Studium W. Andral, Paradoks ziarna pszenicy. Droga życia wewnętrznego Katarzyny de Bar, przekł. benedyktynki sakramentki, Kraków 2015 wprowadza nas, że tak powiem, do wnętrza życia Mechtyldy. Książka jest szczególnie cenna ze względu na bogate wykorzystanie materiału źródłowego: listów, konferencji i innych tekstów pisanych przez Matkę i do Matki. Na koniec krótka antologia pism K.M. de Bar, Eucha­rystia, moja miłość, przekł. Siostry Benedyktynki od nieustającej adoracji Najświętszego sakramentu z klasztoru warszawskiego, Kraków 2012 (Z Tradycji Mniszej 57).
Wszyscy znamy siostry Matki Teresy z Kalkuty. Mało kto wie, że jeszcze przed II wojną światową żyła w Polsce niezwykła osoba, Matka Wincenta Jaroszewska, która pragnęła zająć się ludźmi odepchniętymi na margines społeczny, którzy znikąd nie mieli oparcia i zrozumienia. Założone przez nią siostry benedyktynki samarytanki mają niezwykły charyzmat: nie tylko opiekują się osobami upośledzonymi, ale także mają uwielbiać Bożą sprawiedliwość. Kto w dzisiejszych czasach pamięta o Boskiej sprawiedliwości? Potrzeba tak dobrych kobiet, jak nasze siostry, które o tej prawdzie nam przypominają. W książce Czytelnik znajdzie zapis rekolekcji wygłoszonych dla benedyktynek samarytanek latem 2021 r. Niech powrót do biblijnych kobiet i medytacja nad ich życiem pomogą nam nie tylko uwielbić Bożą sprawiedliwość, ale także lepiej wypełnić nasze powołanie.
Zgodnie z zapowiedzią autorek, trwają prace nad drugą częścią pierwszego polskiego podręcznika do kaligrafii "Piękna Litera". Nie jest tajemnicą, że znajdą się w nim opracowywane aktualnie: minuskuła karolińska oraz copperplate script (kursywa angielska). W pierwszej części "Pięknej Litery" jej użytkownicy mogli zapoznać się z uncjałą oraz italiką, które dają podwaliny dla wykrystalizowania się minuskuły karolińskiej (z uncjały) i kursywy angielskiej (z italiki). W ten sposób w dwóch częściach zawarty zostanie niemały kawałek historii pisma, obejmujący okres od VI do XVII w. W ciągu historycznym wygląda on następująco: uncjała - minuskuła karolińska - italika - copperplate script. Naturalnie, te dwa tomy razem nie wyczerpują tematu historii kaligrafii łacińskiej, a jedynie zarysowują ją na podstawie najważniejszych i nadających kierunek stylów w historii pisma. Planowane kolejne części będą uzupełniać te luki, tymczasem przyjrzyjmy się bliżej minuskule karolińskiej, z której do dziś czerpiemy pełnymi garściami projektując kolejne kroje pism oraz kursywie angielskiej, z której wykształciło się pismo elementarzowe, nauczane w szkołach powszechnych. BARDZO WAŻNA UWAGA. Proszę się nie dziwić, jeżeli po otwarciu egzemplarza zobaczycie goły grzbiet z widocznym szyciem, to był zamierzony cel. Już wyjaśniamy, dlaczego… Książka „Piękna Litera” oprawiona jest w specjalną oprawę, zwaną broszurą szwajcarską. Cecha charakterystyczna takiego rodzaju oprawy to otwarty grzbiet i umocowanie okładki tylko do tylnej części bloku książki. Dzięki temu rozwiązaniu można zobaczyć łączenie składek, które, podobnie jak w książce dawnej, są szyte i tworzą dekoracyjne „zwięzy”. Oprawa taka jest bardzo estetyczna i trwała dzięki dodatkowemu klejeniu... A więc prosimy, by się nie martwić – nie jest to jakiś defekt i niedopracowanie.
Mówienie o życiu duchowym czy duchowości każe przeważnie myśleć o jakiejś doktrynie nadającej się do ich rozwijania, o czymś graniczącym z ideologią. I oto znowu błądzimy w abstrakcjach. Mówienie o życiu ma sens jedynie wtedy, gdy poznamy to życie, gdy poczujemy je osobiście.Doświadczamy go osobiście w miarę jak życie znajduje się w ruchu, co jest właściwością wszelkiego życia. Życie w zastoju to życie martwe, tożsame ze śmiercią. Życie zmierza więc ku wzrostowi lub ku ubytkowi. Całe życie sprowadza się do tego, aby albo się rozwijać i przynosić owoc, albo więdnąć i niszczeć. Jak wszelkie inne życie, życie duchowe albo jest żywe, albo w agonii i umierające. Przyszedłem, abyście mieli życie, i mieli je w obfitości ­? powie Jezus, który pewnego dnia zgodzi się umrzeć za życie świata. Aby o tym mówić, święty Augustyn ukuje wyrażenie Vita vitalis, „żywe życie”, które znajdziemy pod piórem świętego Bernarda i które, bez wątpienia za jego pośrednictwem, stanie się jednym z kluczowych pojęć, jakimi posłuży się mistyk Ruusbroec dla oddania swego doświadczenia wewnętrznego.Życie to identyfikuje się z osobą Jezusa tak, jak On sam solennie potwierdził: Ja jestem drogą, i prawdą, i życiem (J 14,6). Bardziej ściśle ? identyfikuje się ono z ludzkim życiem Jezusa na naszej ziemi ? od Jego narodzin aż do śmierci i zmartwychwstania. Obraz, którym posługuje się św. Paweł, aby wyjaśnić, co dzieje się z nami w chwili chrztu, jest tu bardzo wyrazisty. To wizja wszczepienia, pozwalającego na przejście energii życiowej z jednej istoty żywej do innej. Ochrzczony zostaje w taki sposób wszczepiony w życie Chrystusa, a konkretnie w Jego Paschę, w Jego śmierć i zmartwychwstanie, że jego życie na ziemi powinno je od tej chwili odtwarzać, a nawet przedłużać. Ten, kto przeszedł chrzest, jest już umarły w Chrystusie, jak również zmartwychwstały, i wyniesiony do nieba; to ostatnie uściślenie jest ważne w związku z tendencją eschatologiczną wszelkiej drogi chrześcijańskiej, która zmierza, jak zobaczymy, do zapoczątkowania na ziemi życia w niebie.
Jak na rycerza przystało, tytułowy bohater zawsze jest wierny etosowi, przez co bezkompromisowy w walce ze złem. Imię jego słusznie przywołuje Świętego pokonującego smoka, gdyż o walki ze smokami chodzi w książce przede wszystkim. Po drodze przyjdzie Jerzemu zajmować się też „niesmoczymi” problemami, których rozwiązywanie dostarcza Czytelnikom garść uniwersalnych mądrości o człowieku. Barwne opisy, intrygująca fabuła, łatwo przyswajalny język. Całość buduje narrację pełną okruchów baśniowości, fantasy, legendy, bajki. Autorce udało się zakreślić bardzo szeroki krąg odbiorców, bo są w nim i dzieci, i młodzież, i dorośli, a to niełatwa sztuka. Dodatkowym atutem książki są rysunki wykonane przez mniszkę benedyktynkę.
Przygody rycerza Jerzego to opowieść o odważnym wojowniku. Jak na rycerza przystało, tytułowy bohater zawsze jest wierny etosowi, przez co bezkompromisowy w walce ze złem. Imię jego słusznie przywołuje Świętego pokonującego smoka, gdyż o walki ze smokami chodzi w książce przede wszystkim. Po drodze przyjdzie Jerzemu zajmować się też „niesmoczymi” problemami, których rozwiązywanie dostarcza Czytelnikom garść uniwersalnych mądrości o człowieku. Barwne opisy, intrygująca fabuła, łatwo przyswajalny język. Całość buduje narrację pełną okruchów baśniowości, fantasy, legendy, bajki. Autorce udało się zakreślić bardzo szeroki krąg odbiorców, bo są w nim i dzieci, i młodzież, i dorośli, a to niełatwa sztuka. Dodatkowym atutem książki są rysunki wykonane przez mniszkę benedyktynkę.
1 2 3 4 5
z 8
skocz do z 8