Menu

Austeria

Austeria
„Pisząc o czułym narratorze, Olga Tokarczuk osiągnęła coś, o czym współczesny humanista może zwykle ledwie marzyć: odmieniła kształt publicznej debaty, wprowadziła weń nową organizującą kategorię. Zarazem jej koncept okazał się tak powabny, tak popularny, że utraciła nad nim kontrolę. Czuły narrator wymknął się autorce z rąk i zaczął żyć własnym życiem. Dało się odnieść wrażenie, że z tekstu Tokarczuk raczej skorzystaliśmy, użyliśmy go w różnych celach, niż w prosty sposób przeczytaliśmy czy wysłuchaliśmy. Czy dziś możemy mieć poczucie, że dobrze go zrozumieliśmy? Doceniając rangę osiągnięcia autorki, chyba warto to sprawdzić”.Wychodząc od lektury wykładu noblowskiego Olgi Tokaczuk, Tomasz Plata rozrysowuje skomplikowaną siatkę skojarzeń i odniesień. Czyta teksty, które do wykładu prowadziły i z niego wynikały. Szuka ich korzeni, ideowego tła. W efekcie rekonstruuje fascynującą historię przemian kultury polskiej ostatniego półwiecza. Pokazuje, jak krach modernizmu w jego lokalnej odmianie ożywił wyobraźnię ezoteryczną, jak impuls postmodernistyczny przeobraził się u nas w eksplozję wrażliwości neognostyckiej. Obok Tokarczuk ważnymi bohaterami książki są m.in. Krystian Lupa, Jerzy Grotowski i Czesław Miłosz.
Wybór tekstów Andersa Bodegårda dokonany przez dwójkę przyjaciół i kolegów po fachu Larsa Kleberga i Jana Stolpego z okazji osiemdziesiątych urodzin autora. Na język polski książkę przełożyło ośmioro tłumaczy i tłumaczek, byłych studentów, znajomych i przyjaciół Bodergårda, towarzyszy na tłumackiej ścieżce. Ze Wstępu Larsa Kleberga i Jana Stolpego„Wybór bogaty i wszechstronny, a jednak daje tylko przedsmak jego pracy w roli przewodnika, wykładowcy i językoznawcy w najszerszym znaczeniu tego słowa. Teksty powstały w różnych okolicznościach – jako artykuły, wprowadzenia i komentarze do książek.Tytuł książki Kontrabanda kontredans pochodzi z tekstu o karnawalistyczno-barokowej powieści Gombrowicza Trans-Atlantyk. Ale para wyrazów kontrabanda i kontredans tak naprawdę opisuje rozpiętość całej produkcji Andersa. Z jednej strony przekonanie o istotności importowania obcych, budzących lęk zagranicznych myśli, by naszą kulturę utrzymać przy życiu. Z drugiej strony radość wprawiania języka szwedzkiego, przymuszonego obcymi pierwowzorami, w nowy ruch, nowe rytmy.” Tłumacze i tłumaczki: Justyna Czechowska, Emilia Fabisiak, Jurek Hirschberg, Mariusz Kalinowski, Zbigniew Kruszyński, Katarzyna Tubylewicz, Beata Walczak-Larsson, Magdalena Wasilewska-ChmuraDofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego w ramach projektu Kanon Polski. Książka została przetłumaczona z finansowym wsparciem Swedish Arts Council.
Fascynuje ta książka szczególnym punktem usytuowania narracji – jest osobista, ale świadomie reprezentująca grono osób podobnie odbierających rzeczywistość, nierzeczywistość oraz absurd, otwarta także na przyuczających się do zaglądania „pod podszewkę świata”. To jest uniwersum inteligenckich domów, różnorodnych ludzkich prac i dni.Rysunki Sebastiana Kudasa są autonomiczną fantastyczno-artystyczną opowieścią, wyobrażeniami, czyli słowami przekształconymi w obrazy.Artur Czesak Opowiadania Karoliny Grodziskiej prowadzą nas w świat niejasnej przeszłości, półprawd, półurojeń. W prozie Karoliny Sebastian zamieszkał jak u siebie w domu, choć pozornie różnią się od siebie. Ale oboje wiedzą, że nie istnieje pewny grunt pod nogami. Ziemska powłoka ugina się pod nami, pęka, pokazuje co się pod nią kryje.Joanna Olczak – Ronikier
At the turn of the last century and this – and the last millennium and this (according to the non-Jewish calendar, of course) – I wrote the content and gathered the illustrations for a book that I wanted to call Jewish Kraków. History – legends – people – places. Circumstances at the time prevented me from having that book published, but the text of this book is largely based on the materials I prepared for it.The void left by the Jews who were murdered in Poland during World War II or emigrated shortly afterwards is particularly palpable in the Kraków district of Kazimierz. The former Jewish quarter is always teeming with people, but essentially it is empty; its former residents are gone, not even their descendants are still here. And with them, the narrative that gave their lives meaning also evaporated.Most tourists interested in Poland’s Jewish past visit three places: Oświęcim, Warsaw and Kraków. Oświęcim is the Auschwitz-Birkenau camp, aside from Jerusalem the place that has branded the Jewish consciousness more than any other. Warsaw is the ghetto, seen from the angle of the uprising (which in this perspective is the founding myth of the Israeli army and the State of Israel itself).And Kraków? For centuries Jewish Kraków was one of the most important cities in the Jewish world. Home to some of Judaism’s most brilliant erudite minds, it was here, too, that the Ashkenazi identity – the identity of the Jews of Central and Eastern Europe – was formed. And yet Jewish Kraków sadly has no identity in most people’s consciousness. It is composed of empty houses, streets and squares with no narrative. There is a widespread conviction that the single greatest achievement of Kraków’s Jews in their more than 800-year history was graciously allowing themselves to be rescued by Oskar Schindler. And for this very reason, all that many people in the world know about Kraków is that it is a town, somewhere near Auschwitz and a salt mine, where the Good German Oskar Schindler saved some Jews (and where there are lots of bars and pubs for a good time).
Bogdan Frymorgen przyzwyczaił nas do podróżowania po nieoczywistych krainach. Tym razem kupił bilet do Ameryki, a sam przewrotny tytuł książki – Juesej – sugeruje, że nie będzie to wycieczka turystyczna. To bardzo subiektywna opowieść, w której czytelnik może usiąść w bagażu pielgrzyma i przyglądać się jego myślom. Miejsca odwiedzane przez autora w Stanach Zjednoczonych mieszają się z jego refleksjami. Bohaterami są ludzie i przedmioty. Scenografię tworzy historia. Zapiski Frymorgena byłyby niepełne bez ukochanego przez niego Jana Sebastiana Bacha – to znak wodny jego literatury. Ale pojawiają się w nich także inne lejtmotywy. W Juesej autor tradycyjnie nie bierze jeńców. Nie toczy też niepotrzebnych bitew i nie wyważa otwartych drzwi. Oto Europejczyk wpada w ramiona Ameryki i ostrożnie się do niej przytula. Krótki to uścisk, ale wart doświadczenia.
Każde pokolenie w przestrzeni cywilizacyjnej tego świata miało swoje ulubione trucizny. Dzięki nim człowiek leczył rozmaite choroby, pokonywał słabości, wznosił swoją świadomość ponad trudy życia, pozwalał się łudzić ich dobrem, w końcu pokazywał swoją nikczemną naturę, zabijając za ich pomocą drugiego człowieka. Trucizna od zawsze intrygowała, spędzała sen z powiek koronowanych głów i zwykłych zjadaczy chleba. Czasy się zmieniły, zachwyt na toksycznymi nowinkami oraz strach przed ich działaniem jednakże pozostał. Zamierzeniem światłych ludzi kilka stuleci wstecz było położenie kresu zatruciom zbrodniczym, i to się udało. Ale nie udało się zlikwidować zatruć w ogóle, wprost przeciwnie, zatrucia w jeszcze większej liczbie istnieją w toksykologicznej rzeczywistości naszych czasów. Trucizny zmieniły swoją szatę, stały się mniej anonimowe, ale za to bardziej aroganckie i nieustraszone.
Pamiętam trzy oblicza miasta Łodzi, a właściwie trzy Łodzie: Łódź jako Manchester, Łódź jako Chicago i Łódź jako Hollywood. (…) Między łódzkim Chicago, Manchesterem i Hollywoodem związki nie były za moich czasów specjalnie silne. Filmowcy nie zapuszczali się z kamerą ani do „Malinowej”, ani na Widzew. Łódzkie „Chicago” siedziało w robotniczej Łodzi jak baba w babie. (…) Łódzkie „grube ryby” przesiadywały głównie w restauracji „Malinowa” albo wynajmowały na stałe numer w „Grandzie” i stamtąd rozpościerały swoje macki aż do samego Ciechocinka. Szeroko rozpowszechniona była opinia, że w Łodzi można robić większe interesy i lepiej się za swoje pieniądze zabawić niż w Warszawie, gdzie różne kontrole nie dawały człowiekowi spokoju. Klasyczny łódzki mafioso otoczony był zwykle pewną liczbą małych rybek do różnych posług a poruszał się głównie nie tramwajem i nie samochodem, lecz taksówką. Taksówka z różnych powodów była wygodniejsza niż samochód, można było wypić swobodnie, można się było gdzieś zręcznie zaszyć i można było w tym lub owym wyręczyć się z zaprzyjaźnionym kierowcą. Kierowca taki całymi dniami z wyłączonym licznikiem czekał pod „Malinową”. (…) Łódzcy bogacze byli pogodni, staroświeccy i hojni. Nieraz stawiali sute kolacje artystom, ale artysta taki musiał się za to nieźle napracować albo żartować do białego rana, albo dać się bawić swoim kosztem. Agnieszka Osiecka
Uważność, z jaką Franz Kafka odnosił się do siebie, innych i świata, stanowiła naturalny odruch jego umysłu i zmysłów. Tych dwóch sfer nie powinniśmy w jego przypadku oddzielać, gdyż każda z zanotowanych przez pisarza refleksji była myślą ucieleśnioną, myślą przeżytą, a nie tylko wykoncypowaną. Jednak połączenie umysłu i ciała nie gwarantowało spokoju. Kafka żył, czuł i myślał w stanie ciągłego napięcia. Wędrówce przez świat towarzyszyła – prowadzona równolegle – wędrówka przez siebie. Jedna przeszkadzała w realizacji drugiej: raz świata było za dużo, innym razem za dużo było siebie. Z dwojga złego gorsze wydawało się Kafce uwikłanie w ciągłą autoanalizę. W niewielkim zbiorze aforyzmów z lutego 1920 roku (zatytułowanym później przez Maxa Broda On) napisał tak: „To własna kość czołowa przesłania mu drogę, to o własne czoło poranił czoło do krwi”.Tytułowy On [Er] to zarówno Kafka, jak i każdy z jego bohaterów, każda postać (także pozaludzka), która w jego opowieściach szuka drogi na zewnątrz siebie lub – przeciwnie – stara się wniknąć pod powierzchnię rzeczywistości i własnej skóry.
Wyjątkowy, dwujęzyczny notes podróżny z aforyzmami znanego litewskiego filozofa i eseisty Leonidasa Donskisa oraz pochodzącymi z miejsca urodzenia Czesława Miłosza fotografiami Jolanty Donskiene.W podróż po Miłoszowskiej „dolinie Issy” zabiera nas Leonidas Donskis – wybitny litewski filozof, historyk idei, polityk i eseista, autor wielu poczytnych książek (1962–2016). Pisarz przebywał często w Szetejniach i wraz z żoną Jolantą działał aktywnie w tamtejszym Centrum Kultury im. Czesława Miłosza.
Pisarz […] buduje porozumienie z czytelnikami. Fingując odwołania do doświadczeń powszechnych, uruchamia wyrafinowaną, przekorną grę. Mobilizuje uwagę odbiorczą, wciąga czytelnika w obszar własnych dywagacji, tak, by on przyświadczał obserwacjom i argumentom. […] Regułą w świecie Schulza jest przekroczenie ufundowane na pozorach zgody z mniemaniami odbiorcy. […] opowiadający pragnie potwierdzenia heretyckich spostrzeżeń, ale jednocześnie nie negocjuje prawdy, nie ustala wspólnej linii eksperymentu poznawczego. Zatem w prozie Schulza za oczywiste podaje się to, co ukryte, niepochwytne, nie dość wyodrębnione, niedomyślane do końca. Odbiorcy, z którym ustanawia się raczej chwiejną więź, pozostawia się rolę podrzędną, mianowicie powinien on – jak za przewodnikiem – podążać za narratorem jego – wyznaczonym od nowa – traktem myślenia.
Coś, co długo było niewyobrażalne, znów stało się polityczną rzeczywistością: do Europy powróciła wojna jako metoda osiągania celów politycznych. A towarzyszą jej – agresywny nacjonalizm, wola rewizji granic oraz wypędzenia i zbrodnie na ludności cywilnej. Łatwo z tej perspektywy szkicować posępne scenariusze polityczne na nadchodzący czas. Proszę mi jednak pozwolić na wyznanie – nie jestem zainteresowany takimi prognozami. I nie jest to naiwna ucieczka przed oczywistymi niebezpieczeństwami grożącymi demokracji europejskiej – ta postawa wynika raczej z mojej motywacji politycznej i mojego miejsca pracy. (…) Nie jest łatwym zadaniem łączenie nadziei z chłodnym realizmem, ale dla europejskich demokratów nie ma innej alternatywy. (…) Historia się nie powtarza, nie przebiega linearnie wzdłuż wyznaczonych precyzyjnie punktów, jest wielowarstwowa i niełatwo rozpoznać jej główne nurty. Konfrontuje nas jednak dziś z ważnymi pytaniami. Czy odrobiliśmy nasze środkowoeuropejskie lekcje? Jakich zadań nie wzięliśmy na siebie jako społeczeństwo demokratyczne, które to zaniechanie może się zemścić w przyszłości? Ale także – do jakich pozytywnych doświadczeń i wypraktykowanych wartości możemy się odwołać jako społeczeństwa otwarte?
(…) Nie – nie żądam ideału, bo wiem, że ideał jest nieosiągalny, ale żądam wiary, że on istnieje, i żądam, aby robić wobec niego rachunek sumienia zawodowego. Żądam od każdego teatru służby ideowej – aby teatr choćby w skromnym zakresie wiedział, czego chce, i aby robił wszystkie wysiłki dla realizacji swych zamierzeń. (…) Żądam ukrócenia egoizmów osobistych, żądam od młodych szacunku do tych starszych, którzy coś umieją – i cierpliwości starszych do młodzieży, która nic nie umie. Żądam, aby każdego dnia starać się, aby praca i atmosfera była lepsza, a nie gorsza. (…) Nie chcę, abyście byli świątkami. Żądam – ach – czy to nie za dużo? – S u m i e n i a! I coraz to powiększających się szeregów tych, którzy przyjmują odpowiedzialność za Sztukę w teatrze. (Stefan Jaracz, „Testament”)
– Moje relacje z Sycylią są schizofreniczne. Zawsze, im bardziej chcę zrzucić z siebie tę otoczkę dzikusa i stać się „totus europeus”, tym bardziej jednoczę się z moją ziemią i z moją cywilizacją. Przypominam sobie, że pewnego dnia w Kolonii, w 1964 roku, w czasie podróży samochodem z przyjacielem, doznałem straszliwego i rozdzierającego bicia serca na widok nieba, które mówiło jakimś odległym językiem. Uciekłem wtedy jak szalony na Południe, czując za każdym kamieniem milowym jak szaleńczo zbliżam się do szczęścia. Gesualdo Bufalino
Notes do prowadzenia prywatnych zapisków. Strony numerowane. Notes z indeksem ułatwiającym porządkowanie dokonanych wpisów.
Rzeczy są wehikułem pamięci, iskrą wzniecającą płomień wyobraźni, a może i czymś więcej.Może w niewytłumaczalny sposób naprawdę niosą w sobie ślady dotknięć, cienie spojrzeń, atomy ludzkich istot, które dawno przeminęły. O różnych obliczach rzeczy w książce tej piszą Tessa Capponi-Borawska, Jacek Dehnel, Grzegorz Piątek i Marcin Wicha. Znalazło tutaj schronienie także kilkanaście cytatów, pokazujących, jak przedmioty otaczane są namysłem pisarzy. I fotografie, uwieczniające rzeczy, ale też same w sobie będące martwą naturą, czy mówiąc ładniej: still life, cichym życiem. Ze Wstępu Andrzeja Franaszka
Najbardziej lubię zapach liści, kiedy jesienią sunę rowerem przez pustą Dolinę Sąspowską. Ciszę i chłód dzikich jaskiń, do których ścieżki znam tylko ja. Ostatnie promienie słońca zaczepione na werandach szwajcarsko-ojcowskich willi, kiedy kończy się weekend i wszyscy powoli wracają do domów. Ojców ma swoją magię i nie do końca opowiedzianą historię. Swój zatrzymany w czasie urok – czy to na zdjęciach, czy we wspomnieniach, czy w pamiątkach z głębokiej przeszłości. I właśnie tę magię i tę historię przybliża kilkunastu zebranych w tym tomie autorów i autorek. W szczelinach pomiędzy tymi słowami i obrazami, jak młode drzewka spomiędzy białych skał nad Prądnikiem, mogą wykiełkować nasze własne myśli i zapiski. Jest tu na nie w każdym razie całkiem sporo miejsca. Krzysztof Żwirski
Lidia Rozmus – urodziła się w Polsce, gdzie ukończyła studia Historii Sztuki na Uniwersytecie Jagiellońskim. W 1980 wyjechała do Stanów Zjednoczonych. Pracuje jako artystka-grafik, maluje sumie i obrazy olejne, pisze haiku i pełni funkcję redaktora artystycznego amerykańskiego magazynu “Modern Haiku’”. Jest autorką kilku książek artystycznych, zawierających haiku, haibun i haigi, które otrzymały nagrody Merit Book Award za projekty graficzne. Jej obrazy wystawiane były miedzy innymi w Japonii, USA, Australii i Polsce. Od 2021 mieszka w Krakowie.
Każda droga wylotowa prowadzi w inne miejsce, w przeciwne strony, bo tak naprawdę to miasteczko jest w samym środku świata całego. Nie tylko Europy, która w tym kraju wszędzie jest środkowa, wyłączając kilka miejsc na wskroś wschodnich. Wszędzie tak samo blisko i daleko. Odległości są nieistotne, bo stają się ważne dopiero kiedy ktoś chce gdzieś jechać, a stąd nie chce nikt. Ludzie siedzą tu, jakby w centrum, gdzieś pod rynkiem znajdował się ogromny magnes i w dziwny sposób ich przyciągał. W dni wolne od pracy na miasto opada płaszcz niebytu. Wypłukuje ulice z ludzi, my siedzimy w parku, a powietrze traci zdolność przenoszenia dźwięków i wypełnia się pustką. Brak wydarzeń hamuje czas, który rusza dopiero w następnych dniach, kiedy puszczona zostaje w ruch cała ta maszyneria, szkoły razem ze sklepami, samochody na ulicach i szum pomiędzy tym wszystkim.Mirosław Nahacz
Bunkier jest schronem dla sztuki. Przestrzenią, w której możemy odciąć się na chwilę od kontekstów towarzyszących nam na co dzień lub je wyciszyć i w niezakłócony sposób przebywać ze sztuką. To miejsce spotkań, które uwrażliwia, gdzie stykają się ze sobą: historyczny charakter otoczenia oraz odważna, modernistyczna wizja architektki Krystyny Tołłoczko-Różyskiej; sztuka artystów i artystek krakowskich oraz światowe trendy artystyczne; sztuka ugruntowana i o określonej pozycji oraz świeże, młode spojrzenie, które nie boi się ­eksperymentować. Delfina Jałowik
Boker tow po hebrajsku znaczy „dzień dobry” i jest popularną nazwą izraelskich humus-barów i kawiarni. Nazwaliśmy tak nasze niedzielne śniadanio-obiady w Centrum Społeczności Żydowskiej JCC Warszawa, żeby było jasne, że będzie się jadło u nas humus, a nie gęsi pipek. Od początku prowadziliśmy kuchnię mleczną, całkowicie bezmięsną, z dużą ilością warzyw. Postaraliśmy się o certyfikat koszerności od rabina Schudricha, żeby każdy Żyd, nawet ortodoksyjnie przestrzegający zasad koszerności, mógł biesiadować przy naszych wspólnych stołach. Przez sześć lat, nieprzerwanie aż do pandemii, prowadziliśmy w JCC niedzielny, koszerny bar mleczny dla wtajemniczonych. Jedli u nas wszyscy – od biednych studentów po laureatów Oscara. Fryzjerzy i filozofowie, żydzi, muzułmanie, chrześcijanie, buddyści, ateiści i świadkowie Jehowy siedzieli ramię w ramię, dzieląc się jedzeniem, które donosiliśmy na półmiskach jak na wiejskim weselu.Dorobiliśmy się mnóstwa anegdot i kilkudziesięciu dobrych przepisów, którymi chcemy się z Wami podzielić. Dopisujcie swoje przepisy, piszcie własne historie, pokolorujcie rysunki Natana. To jest Wasza Książka do pisania. Do zobaczenia przy wspólnym suto zastawionym stole!
Gábor Lipták:  Wyznania o jeziorze BalatonZe swoimi zmieniającymi się kolorami, krajobrazami i twarzami, jezioro Balaton jest doświadczeniem dla niemal każdego Węgra. Czy możliwe jest znalezienie nowych cech i nowych perspektyw w krainie, która łączy różnorodne piękno w łagodnej harmonii? Gábor Lipták, w swoich balatońskich wyznaniach mówi o możliwościach odnowionego i odświeżonego spojrzenia: przekazuje indywidualne doświadczenia i wprowadza czytelników w tajemnice rzadkich ciekawostek, wspomnień wartych zobaczenia i zachowania.Jego dom w Balatonfüred od połowy XX wieku odwiedzają artyści, pisarze i poeci. Dom Liptáka  do dziś służy literaturze, mieści się w nim Węgierski Dom Tłumacza, gdzie w pięknym otoczeniu mogą pracować zagraniczni tłumacze literatury węgierskiej.Éles Márta Ha Boglárra gondolok: elsősorban mindig a kikötő köré csoportosulnak emlékeim.Az Addio utasaként majd minden esztendőben s néha többször is “partra szállok” a boglári sziget s a hosszú móló védte kedves kis kikötőben. A Balaton vitorlás népe, főleg a “nagyhajósok” jól tudják, hogy váratlan viharban vagy nyugodt éjszakázásra Földvár és Keszthely között ez a déli part legbiztonságosabb menedéke. Hányszor siettünk felé, ha a zöldülő víz felett alacsonyan cikázó fecskék, sikoltozó sirályok s a Badacsony felett sűrűsödő felhők minden rakétánál fényesebb jelekkel hirdették a vihart. Ilyenkor már a “csend” is jelzi a közelgő nagy jelenetet. Aztán a szél már nemcsak a vitorlákat feszíti meg, hanem megpendíti a drótkötelek “gitárhúrjait”. A másféle gitárszó ilyenkor már rendszerint el is hallgat a hajón; a kötelekkel együtt a tekintetek is megfeszülnek. A vérbeli vitorlásoknál legfeljebb ez jelzi a veszélyt; meg talán a kapitány élesebb pillantása, amely végigfut a parton, égen s aztán nyomban az árbocrúdon is.Lipták Gábor
Der Seesteg von Zoppot ist reizend. Er wird Jahr fr Jahr sorgfltig erneuert, ist mit weißen Gelndern geschmckt und unzhligen Schlupfwinkeln (man kann sich in ihnen verstecken wie bei einem Riesen in der Tasche), riecht nach frischem Holz, Harz und Salz - er macht den Eindruck wie das frisch gezimmerte Schiff von Johannes Scolvus, das gerade erst aufs Wasser geworfen und zur Reise bereit ist.Leider, das kann man wohl sagen, ist der Seesteg von Zoppot nur ein Auslauf, ein in die Welt entlassenes Bgelbrett - und das ist traurig. Diese traurige Wahrheit taucht jedoch in der Vorstellung der Spaziergnger nicht immer auf, nicht unbedingt. Es gengt etwas Sonne, eine hbsche Frau oder ein bunter Ballon, damit sie fr einen Augenblick fortschweift und verschwimmt [].In Zoppot kann man alles vergessen und zwischen bunten Villen und Trmchen umherstreifen, wie zwischen Weihnachtskugeln am Christbaum. Außerdem gibt es das Meer und man kann immer entfliehen. Es ist dort und wartet, wie eine riesige graue Pforte.Agnieszka Osiecka Książka do pisania poświęcona jednemu z najpiękniejszych polskich miast, perle polskiego wybrzeża. Budowane od lat 20. XIX w. łaźnie do kąpieli zapoczątkowały historię tutejszego kurortu, przyciągając nie tylko rzesze turystów, ale również wybitnych przedstawicieli kultury. Po wojnie Sopot stał się przystanią dla literatów, szukających oddechu od wielkomiejskich intelektualnych ograniczeń. Bywali tu Zbigniew Herbert (który w przywołanym w Książce cytacie opisuje przeżycia "wiosennego misterium"), Marian Brandys (kreśli historię sopockich narodzin Piekielnego Piotrusia z miniatur dramatycznych Gałczyńskiego), Maria Dąbrowska (ocenia występ Ewy Demarczyk na jednym z pierwszych sopockich Festiwali Piosenek), a także Agnieszka Osiecka, Sławomir Mrożek, Julia Hartwig, Paweł Hertz W sopockiej książce, oprócz znakomitych cytatów, znajdują się także teksty na temat historii miasta oraz wyjątkowe zdjęcia dokumentujące historię miasta.Publikacja wydana wspólnie z Gminą Miasta Sopotu oraz Muzeum Sopotu.otu.
Przychylny wiatr uniósł ich nad brzegiem Odry wysoko, potem przeniósł ponad dachami uniwersytetu, ponad ulicą Nożowniczą, ponad starym więzieniem; polecieli w stronę ciemnej wieży kościoła św. Elżbiety, gdzie galeryjkę na szczycie też osłonięto kratami, żeby nie kusiła samobójców. Obok wieży przemknęli tak blisko, że niemal otarli się lewym skrzydłem o jej miedziany hełm, co spodobało im się tak bardzo, że Pogo chciał nawet zawrócić, by wyciągniętą dłonią puknąć w miedzianą blachę hełmu; potem zatoczyli łuk nad Kiełbaśniczą, trochę zwolnili, wyrównali położenie skrzydeł i nad dachami domów od zachodniej strony majestatycznie nadlecieli nad Rynek, wzbudzając poruszenie na ulicach, bo lecieli obok siebie równiutko, z szumem i furkotaniem mocnego materiału rozpiętego na stelażu lotni, jak dwaj braci oświetleni światłem zachodzącego słońca. Gdy zatoczyli krąg nad Rynkiem, ujrzeli pod sobą białą plamę fontanny ze szklanymi taflami; ludzie przy fontannie machali do nich rękami, coś wykrzykując. W odpowiedzi na ich krzyki żartobliwie pomachali skrzydłami, po czym z łagodnego wzlotu, uniesieni na przeźroczystej dłoni powietrza, sfrunęli miękko – jeden po drugim- na sam szczyt spiczastego, dwuspadowego dachu wrocławskiego ratusza.Stefan Chwin
Inne miasta żyją teraźniejszością i przyszłością. Kraków natomiast żył tylko przeszłością,W siłach, które z niego czerpią, w życiu, które zostało z niego skradzione, które wciąż potajemnie płonie pod spodemDo szarego popiołu. Wszystko w nim śpi: nawet młodość kwitnie poważniej i pozornie..
1 2 3 4 5
z 14
skocz do z 14