Menu

Fundacja Augusta hr. Cieszkowskiego

Fundacja Augusta hr. Cieszkowskiego
Ostatnia strona książki zawiera zagadkę, nad którą powinniśmy się zastanowić. Pajacyk nie przemienił się w gruncie rzeczy w chłopca, lecz stoi – wcale nie ukryty, przeciwnie, dobrze widoczny – oparty o krzesło, a nowy chłopiec może mu się przyglądać do woli, twierdząc, że jest „śmieszny”. Obie natury – marionetkowa i ludzka, które tyle razy krzyżowały się w książce – pozostają rozdzielone, obie obecne w bliżej nieokreślonym „pokoju obok”, który, jeśli się dobrze przyjrzeć, jest warsztatem Geppetta, idealnie odpowiadającym „pokoikowi na parterze”, gdzie nastąpiło stworzenie Pinokia. Być może również chłopca – skoro ciało pajacyka pozostało nadal nietknięte – stworzył demiurg Geppetto. Emanuele Dattilo zauważył w związku z tym, że „tam, gdzie spodziewalibyśmy się metamorfozy, kolejnej przemiany pajacyka w dziecko […] mamy do czynienia z rozdziałem, separacją natur, i kawałek drewna śpi naprzeciwko dziecka, które obserwuje go z upodobaniem”. Cała niepojęta historia Pinokia ginie w egzegetycznym świetle owego niestrudzonego rozdzielania obu natur. Manganelli, który uważa wprawdzie, że Pinokio naprawdę umarł, odnotowuje je na swój sposób: „Pozostaje owa martwa i cudowna relikwia, nowe i żywe będzie musiało współistnieć ze starym i martwym. Ten metr drewna nadal będzie rzucać mu wyzwanie”.
Ktoś musi wskazać drogę. Ktoś musi stanąć na czele pielgrzymki. Ktoś musi ruszyć pierwszy. To musi być wielki człowiek. Naprawdę wielki człowiek. Kto to? Przedostatni artykuł w „Pielgrzymie Polskim”, wydrukowany na tydzień przed Wyjątkami z listu, nazywa się O przyszłym wielkim człowieku, a w nim słychać echo spotkania Konrada z Księdzem Piotrem w zakończeniu ósmej sceny trzeciej części Dziadów: „Będziemy wiecznie powtarzać rodakom, którzy sposobią się na dyktatorów, a przynajmniej na wodzów naczelnych, ażeby się nie uwodzili naśladownictwem, ażeby w Machiawelu ani w pamiętnikach Cezara, rewolucji francuskiej lub Napoleona nie brali jedynych prawideł postępowania. Tyle można z pewnością przepowiedzieć, że nasz przyszły wielki człowiek, Wojownik, do żadnego z dawnych nie będzie podobny” (Adam Mickiewicz). (Z rozdziału Adam Mickiewicz Krzysztofa Rutkowskiego).Dziś, kiedy Rosja podpaliła swego najbliższego sąsiada, widzimy lepiej, niż widać to było dawniej, jałowość paktów z Rosjanami. Oni są jak ogień, a ogień nigdy nie zrozumie pojęcia granicy, tego więc, że coś może stać na zewnątrz niego. W definicji ognia zawiera się dążenie do ekstensji. Ogień rozszerza się, dopóki go ktoś nie powstrzyma i nie zgasi. Aż do następnego pożaru. Heraklit i Rosja, Rosja i Heraklit, tak w nieskończoność, niestety. Zgoda z nimi to nieodpowiedzialne fantazjowanie, iluzja, usypianie. Co pozostaje? To samo, co dawniej. Jeśli ma się charakter, staje się do walki nawet w sytuacji beznadziejnej – również żołnierze liczniejszej armii przeciwnika boją się, gdy ktoś do nich mierzy z naprzeciwka. Dla innych, mniej zdecydowanych i bardziej bojaźliwych, przewidzianoodmienne zajęcia (Z rozdziału 1863 Piotra Nowaka).Piotr Nowak
Spis treści Od tłumacza: Zasady przytaczania cytatów Przedmowa Wprowadzenie I. Descarte II. Przyswojenie przez Husserla i Heideggera, Valéry’ego i Sartre’a kartezjańskiej refleksji zwróconej ku sobie III. Kant IV. Fichte V. Schelling VI. Hegel VII. Feuerbach, Marks i Stirner VIII. Nietzsche i próba odzyskania świata IX. Spinoza. Deus sive natura Indeks osobowy
Co do mnie, to gdy pierwszy raz świadomie oglądałem rzeczy Etrusków – to było w muzeum w Perugii – instynktownie mnie pociągnęły. I tak to chyba działa – albo natychmiastowa sympatia, albo wzgarda i obojętność. Ludzi na ogół nie interesują starożytności niegreckie. Większość uważa, że jeśli coś nie jest greckie, w imię wyższych racji powinno jednak greckie być. Tak oto rzeczy Etrusków uważa się za ubogie naśladownictwo świata grecko-rzymskiego, a wielki uczony historyk miary Mommsena ledwo zauważa, że Etruskowie w ogóle istnieli. Ich istnienie było dla niego czymś wstrętnym (D.H. Lawrence).Etruscheria przybierała na przestrzeni epok rozmaite oblicza, pojawiając się w kontekstach protestanckiego antypapizmu, oświeceniowej historiografii czy romantycznego dandyzmu. Miejsca Etrusków są niewątpliwie szczytowym osiągnięciem literackim – a także zwieńczeniem – tej ekstrawaganckiej brytyjskiej tradycji, z której dworował sobie Huxley, przyjaciel Lawrence’a. Powstały już kilka dekad po zmierzchu fenomenu Grand Tours, złożonego do grobu przez rozwój kolei, spadek kosztów podróży i pojawienie się coraz bardziej masowej turystyki. W Italii byli już wszyscy, często nawet nie wiedząc o sobie. Kiedy 6 kwietnia 1927 roku Lawrence i Brewster wysiadali z pociągu w Cività Vecchia – małej mieścinie w jednym z bardziej odludnych rejonów Włoch – przez okno spostrzegła ich przypadkiem Virginia Woolf, jadąca w przeciwnym kierunku (Jakub Wolak, Uścisk Lawrence’a).
Gdy Hölderlin spoglądał wstecz na swoje życie, wydawało mu się, że poezję tworzył zawsze. Słowo poetyckie było dlań niczym powietrze do oddychania. W poezji pozostawał w pełni sobą, a jednocześnie zachowywał więź z pewną całością – w wyimaginowanej wspólnocie. Wielkiego przełomu, jaki nastąpił w stosunku do jego dzieła, już nie doczekał. Ten zaczął się dopiero około roku 1900. Odtąd Hölderlin jest w pamięci kulturowej trwale obecny. Ale właśnie jako „klasyk” albo postać niemal mityczna. W każdym razie bardzo odległa. Spróbujmy, ostrożnie, nieco się do niego zbliżyć.
Zawierający łącznie 65 listów i kart pocztowych, zespół korespondencji Wincentego Lutosławskiego do Stanisława Pigonia jest ważnym świadectwem serdecznych, momentami nawet zażyłych stosunków, jakie łączyły filozofa z uczniem w latach 1908–1913, a także późniejszych relacji – już po rozłamie w Eleusis – mniej otwartych, ale wciąż pełnych wzajemnego szacunku. Nikt jak dotąd nie poświęcił należytej uwagi korespondencji wymienianej przez Wincentego Lutosławskiego ze Stanisławem Pigoniem. Wyjątek stanowi pięć listów Pigonia z lat 1932–1933 i 1946 ogłoszonych przez Józefa Dużyka w „Życiu Literackim” w 1988 roku, które udostępniła badaczowi Janina Lutosławska. Pozostałe zaś listy uczonych dotychczas spoczywały bezpiecznie w teczkach archiwów.
Nie dawajmy wiary niebezpiecznym złudzeniom, ale spójrzmy trzeźwo i spokojnie w przyszłość nowoczesnego społeczeństwa. Nie upajajmy się wizją jego wielkości, nie zniechęcajmy się na widok jego nędzy. W miarę jak obecny rozwój cywilizacji będzie się utrzymywał, wzrastać będzie liczba życiowych udogodnień, społeczeństwo stanie się doskonalsze i lepiej wykształcone; życie będzie coraz łatwiejsze, przyjemniejsze, bogatsze i dłuższe. Jednocześnie należy jednak przewidzieć, że stale wzrastać będzie liczba ludzi zmuszonych zwracać się o wsparcie do swoich współobywateli, aby otrzymać w ten sposób choć nieznaczną część owych dóbr, których ogólna liczba będzie nieustannie rosnąć. Możemy spowolnić ten podwójny ruch; szczególne okoliczności, w jakich znajdują się rozmaite społeczeństwa, albo przyspieszają, albo też spowalniają jego bieg; nikt nie jest już jednak w stanie go zatrzymać.
Respekt dla woli autora i jego prawa do kreacji wizerunku oraz pierwszorzędnego prawa do decydowania o kanonie swych dzieł doprowadziło w niniejszej próbie edycji do pójścia na kompromis w kwestii układu tomów. Postanowiłam zrezygnować z układu w całości chronologicznego i tomy przez autora pomijane milczeniem umieścić na końcu zbioru, aby zaakcentować stosunek twórcy do nich oraz miejsce, które sam im nadał w kanonie swej twórczości, nie skazując ich jednak na zapomnienie i zagładę. Rozwiązanie to uznałam za najlepszą odpowiedź zarówno na wyzwania historii literatury, która domaga się prawdy, jak i pamięci o autorze, która domaga się poszanowania jego woli. Dzieła literackie nie są bowiem tylko korpusem tekstów, ale są korpusem tekstów bardzo swoistym, bo podlegającym kreacji autorskiej i przynależącym do sfery własności osobistej autora. Dlatego należy je w sposób najdoskonalszy z możliwych uszanować, oddając jako wersję kanoniczną tę, która jest najbliższa intencji twórczej samego twórcy kanonu dzieła, w najdojrzalszej jego formie.
Po co w trzeciej dekadzie XXI w., w obliczu wielkich globalnych problemów, przypominać kontrowersyjnego filozofa politycznego i teoretyka cywilizacji z pierwszej połowy wieku XIX? Wszak już za życia, przez współczesnych, został skazany na wieczną niepamięć za ogłoszoną podczas Wielkiej Emigracji w 1834 r. narodową apostazję. Jego pisma były nieobecne w polskiej tradycji intelektualnej. Mimo to wciąż powracał, niejako okrężną drogą, za pośrednictwem badaczy zajmujących się panslawizmem czy cywilizacją amerykańską. Zaiste, wśród wywodzących się z Polski myślicieli niewielu miało tak szeroką perspektywę. Niewielu też w swym życiu osobiście mogło poznać tak odmienne światy, polityczne i społeczne, oraz ich filozoficzne uzasadnienia, od Berlina i Warszawy, przez Paryż, Londyn, Petersburg, Rzym, po Nowy Jork, Waszyngton i Boston. Autor publikowanych traktatów miał nieraz profetyczne wręcz zdolności. Wizje obserwowanych procesów, które kreślił w wieku pary i żelaza, wiary w postęp oraz optymistycznej oceny natury ludzkiej, miały wydać swój owoc, nieraz zatruty, w następnym stuleciu, dopiero w epoce masowych społeczeństw i kultury, tryumfu demokracji, ale i totalitarnej tyranii oraz naukowo uzasadnianego ludobójstwa.
Gdy na polską filozofię czynu lat czterdziestych XIX wieku, przede wszystkim zaś na jej religijny wariant, spojrzy się z perspektywy zestawienia z analogicznymi zjawiskami występującymi w rosyjskim renesansie religijno-filozoficznym, dostrzeże się w niej nie fenomen ograniczony do wąsko rozumianego kontekstu jego powstania, jakim jest filozofia niemiecka po śmierci Hegla, lecz pewien nurt mający swoją genezę w krytycznej reakcji na idealizm niemiecki prowadzonej z pozycji dążącej do samodzielności filozofii polskiej. W dążenie do takiego przedstawienia polskiej filozofii czynu wpisuje się prezentowana czytelnikowi książka porównująca światopoglądy filozoficzne Mickiewicza i Erna. Własne, narodowe stanowisko w filozofii jest dla obu bohaterów tej pracy nie czymś, co przychodzi po filozofii niemieckiej, lecz czymś występującym przeciwko niej. Mickiewicz i Ern nie przyznawali rozwijającej się od Kantowskiej krytyki poznania filozofii niemieckiej żadnego doniosłego znaczenia w dziejowym pochodzie refleksji filozoficznej poza tym jednym, że punkt kulminacyjny miało osiągać w niej historyczne odstępstwo od prawdy. *** Tomasz Herbich (1988) – doktor filozofii, ukończył także teologię i politologię. Wykłada na Uniwersytecie Warszawskim. Redaktor naczelny „Rocznika Historii Filozofii Polskiej”, członek redakcji „Teologii Politycznej”. Specjalizuje się w historii filozofii polskiej i rosyjskiej, filozofii polityki i filozofii religii oraz w teologii biblijnej. Autor książek Pragnienie Królestwa. August Cieszkowski, Mikołaj Bierdiajew i dwa oblicza mesjanizmu (2018) oraz Teologia krzyża w Ewangelii według świętego Jana. Krzyż miejscem wywyższenia Syna Człowieczego (2019). W 2017 roku uzyskał Stypendium Cieszkowskiego na realizację projektu badawczego „Filozofia polskiego romantyzmu i rosyjski renesans religijno-filozoficzny w perspektywie porównawczej”.
Goethe oddziałuje inspirująco nie tylko swoim dziełem, lecz także swoją biografią. Był nie tylko wielkim pisarzem, lecz także wielkim mistrzem sztuki życia. Jedno i drugie czyni go dla potomności źródłem niewyczerpanym. Przeczuwał to sam, nawet jeśli w jednym ze swoich ostatnich listów do Zeltera pisał, że jest w pełni zrośnięty z epoką, która nigdy już nie powróci. Mimo to Goethe może się wydawać kimś żywotniejszym i bardziej współczesnym niż wielu żyjących, z którymi zwykle mamy do czynienia. Przeglądając się w zwierciadle Goethego, każde pokolenie ma szansę zrozumieć lepiej również samo siebie i swój własny czas. Książka ta podejmuje właśnie taką próbę, opisując życie i dzieło człowieka, który był geniuszem swojego wieku, a zarazem pragnąc na jego przykładzie zbadać możliwości i granice uprawiania sztuki życia. Goethe chciał wszystko doprowadzać do końca. Ta myśl nie dawała mu spokoju do samego kresu życia. Fausta dokończył na krótko przed śmiercią, podobnie Zmyślenie i prawdę. Lata wędrówki opublikował, w drugiej wersji, w 1829 roku, by zamknąć je przynajmniej zewnętrznie. Z edycją ostatniej ręki wydawcy mieli co prawda jeszcze trochę pracy, ale on sam wiele zrobił, by uporządkować swoją spuściznę – sądził nawet, że większą część. Choć zatem Goethe w poszczególnych swych pracach szukał zawsze jakiegoś zakończenia, to przecież całkiem obca była mu idea, że życie spełnienie osiąga dopiero u kresu. Każda chwila miała kryć już sama w sobie jakąś wartość i znaczenie, nie widziana dopiero przez pryzmat jakiegoś celu ostatecznego. Odrzucał wszelkie teleologiczne pojmowanie życia. Nie chciał służyć żadnemu całościowemu celowi historycznemu, a i życia własnego nie zamierzał wtłaczać w jakiś schemat celowościowy, nawet jeśli w 1780 roku obrazem swojego życiowego dzieła uczynił piramidę, której budowę chciał doprowadzić do samego szczytu. Przygotowany był jednak na to, że mu się to nie uda. Rzecz była jednak warta zachodu. Do końca chciał doprowadzić liczne sprawy, które rozpoczął. Wynikało to z jego postawy zorientowania na dzieło, które zwykle ma wszak początek i koniec.
Próba opisu procesu widzenia za pomocą geometrii jest narzucaniem na ów proces określonej, intelektualnie zracjonalizowanej matrycy. Pewnym śladem, który świadczyć by mógł o tym, że starożytni myśliciele byli świadomi tego faktu, jest ich pozorne wahanie odnośnie do tego, czy promienie widzenia biegną od czy do oka. Wiedzieli wszak, że widzenie jest niemożliwe bez światła, ale same promienie widzenia jako konstrukt intelektualny stanowiły też swoisty rodzaj emisji. Z kolei paradoks euklidesowego punktu, który nie składa się z części, lecz stanowi wierzchołek geometrycznego stożka widzenia, jest kwintesencją ograniczenia tak zracjonalizowanego poznania. Na zachodzie Europy wiedza ta przepadła na bez mała tysiąc lat. Gdy powraca ona za pośrednictwem średniowiecznych perspektywistów, trafia do pracowni artystów malarzy. Ci zaś, dystansując się od paradoksów kryjących się w teorii widzenia, wzięli z niej to tylko, co potrzebne im było w ich praktyce: punkt pojęty wyłącznie jako znak naniesiony na płaszczyźnie, ale gdy tak sformatowane pojęcie punktu podjął rzemieślnik o aspiracjach filozoficznych, to jest Leonardo, ontologiczną strukturę pustego znaku przeniósł on na rzeczywistość empiryczną, z nicości czyniąc jej teoretyczną zasadę. **** Rafał Kuczyński (1982) – ukończył socjologię na Wydziale Historyczno-Socjologicznym Uniwersytetu w Białymstoku, był również na dwuletnim stypendium (Academic Year oraz Project Year) w Bard College Berlin, A Liberal Arts University. Doktorat obronił na Wydziale Artes Liberales Uniwersytetu Warszawskiego. Członek redakcji kwartalnika „Kronos”. Tłumaczył m.in. Hannah Arendt, Jacoba Taubesa, D.H. Lawrence’a. Pracuje w Instytucie Studiów Kulturowych UwB.
Nie pochlebiaj Cieniowi! o! Ulissie – szlachetny synu Laerta – wolałbym pomiędzy wami być pachołkiem ostatniego wyrobnika, nieposiadającego ziemi, mającego pług za całą własność i zaledwo zdolnego wyżyć, aniżeli panować jak Monarcha – nad narodem umarłych! Odyseon Nim jednak będziemy mogli powiedzieć, że wielopokoleniowe prace nad „kanonicznym” wydaniem norwidianów zostały zakończone, warto pokusić się o udostępnienie jednej z najcenniejszych części tej wielkiej spuścizny dla szerszego grona miłośników szczęśliwie przywracanego kulturze narodowej poety. Wybór tego horyzontu czytelniczego wymusza pewne ograniczenia w aparacie komentatorskim, głównie w zakresie szczegółowej dokumentacji dziejów tekstu, choć samo dzieło przez mnożenie dokumentacji nie staje się „łatwiejsze” (popularniejsze), a spojrzeniu tekstologa nie musi przecież ściśle odpowiadać doznanie czytelnika.
Dla Platona i Arystotelesa każdy byt posiada własne dzieło. Dziełem noża jest cięcie, a konia bieganie. Kiedy byt wykonuje dobrze to dzieło, które go definiuje, jest w pełni sobą, staje się dzielny i osiąga szczęście. Czym jest zatem właściwe dzieło człowieka? Razem z Hobbesowską krytyką antropomorfizmu człowiek został pozbawiony nie tylko dzielności, ale również dzieła. W horyzoncie mechanicyzmu żaden byt nie ma własnego dzieła – koń jest tresowany do biegania, nóż wyprodukowany do cięcia. Dzieło jest zawsze narzucone, transcendentne, stanowi produkt intelektualny, który usprawiedliwia panowanie człowieka nad innymi oraz nad naturą. Dzieło jest matrycą władzy i nierówności – nieszczęścia. Następstwo tej myśli zaznacza swoją obecność w Agambenowskiej koncepcji niedzielności, dzięki której filozof chciałby wyzwolić bycie z logiki dzieła, co pozwoliłoby każdej istocie prowadzić proste życie – ani szczęśliwe, ani nieszczęśliwe. W pytaniu o dzieło chodzi nie tylko o nasze szczęście, ale o całą ontologię i politykę Zachodu. Czy właściwa rewolucja polega na zniesieniu dążenia do szczęścia? A może życie zgodnie z dzielnością – z najlepszym sobą – stanowi właściwe dzieło człowieka oraz utożsamia się ze spełnioną wolnością? Ivan Dimitrijević (1984) – włoski filozof jugosłowiańskiego pochodzenia, mieszka przeważnie w Warszawie z żoną i dwiema córkami. Pracuje na Wydziale „Artes Liberales” UW. Jest autorem trzech monografii w języku włoskim poświęconych nowożytnej filozofii politycznej. Dysputa o dziele jest jego pierwszym dziełem napisanym po polsku.
Pierwsza Rzeczpospolita była niezwykłym tworem politycznym, dla którego próżno szukać odpowiednika w ówczesnym świecie. Wyjątkowe było samo złączenie dwóch politycznych bytów Polski i Litwy, które koegzystowały przez ponad czterysta lat. Jako wyjątkowy postrzegano więc nie tylko sam twór, ale również jego trwałość. Niezwykła okazała się także polityczna sprawność, z jaką unia stawiała czoła rozlicznym zagrożeniom. Na szczególną zaś uwagę zasługuje sposób, w jaki I Rzeczpospolita, a od 1569 roku Rzeczpospolita Obojga Narodów została urządzona. Ustrojem zastanym Korony od XVI wieku (a później również i Litwy) był mieszany system sprawowania władzy, nazywany także monarchia mixta, regimen mixtum lub imperium mixtum, w którym władzą dzieliły się trzy stany sejmujące: król, senat i reprezentująca szlachtę izba poselska. Wbrew pozorom konstrukcja niezwykła, subtelna filozoficznie, osadzona w bardzo konkretnej tradycji politologicznej.
Wystarczy krótka chwila namysłu, aby uświadomić sobie, że słowo „historia” ma dwa podstawowe znaczenia. Po pierwsze, oznacza to, co się działo w dalszej lub bliższej przeszłości, po drugie rozeznawanie i odtwarzanie tego w narracji, która może, a z reguły też powinna być dociekliwym, krytycznym dyskursem, w tej drugiej zaś postaci „historia” to zarówno rodzaj pisarski, jak nauka, dyscyplina naukowa. Ani jednak w starożytności, ani w średniowieczu - w dwu z trzech epok, z których pochodzi źródłowy materiał tej książki – historia rozumiana jako rozeznawanie dziejów i ich odtwarzanie nie była uważana za naukę. Powodem takiego stanu rzeczy było pojęcie nauki czy, ściślej, wiedzy naukowej, jakie stworzyli filozofowie greccy, następnie przejęli od nich myśliciele chrześcijańscy i jakie zresztą wydaje się aktualne po dziś dzień. Najdobitniejszy wyraz znalazło ono u Arystotelesa. To właśnie, prześledzone w trzech epokach – w antyku, średniowieczu i renesansie – ścieranie się nauki i historii, będące w istocie serią rozmaitych prób łagodzenia stwierdzonego przez Arystotelesa antagonizmu, jest przedmiotem namysłu w tej książce.
Skończoność musi być tak radykalnie skończona, jak to możliwe, jeśli chcemy, żeby wcielenie Bożej nieskończoności w tę skończoność było świadectwem Bożej chwały. Im większy jest do zasypania rozstęp między skończonością a nieskończonością, tym bardziej nieskończoność poświadcza swoją chwałę w skończoności, czyli w innym. Co za tym idzie, trzeba, by świat był na brzegu próżni, na brzegu nicości, na najdalszym brzegu nicości; by w samym środku swej skończoności przejawiał swe niemal-nic – ażeby w rezultacie jego podniesienie przez wcielenie było godne chwały Boga. Zamysłem Boga nie mogłaby być skończona doskonałość. Przedmiotem Bożego pragnienia jest ogólna nicość człowieczeństwa, która tworzy scenę Bożego fantazmatu ofiary; nicość, w której Bóg przedstawi siebie samego na krzyżu. W ten właśnie sposób dochodzi on do swego pragnienia ustrukturowanego, czyli do swojej mądrości i swej chwały, o której najwyższy czas powiedzieć, że jest ona nazwą jego rozkoszy. Gdybyśmy chcieli transponować terminologię Malebranche'a, wypadałoby powiedzieć: mądrość to właściwie Boże pragnienie, a chwała to Boża rozkosz. Spis treści W związku z seminarium z 1986 roku poświęconym Malebranche’owi I. 4 marca 1986 II. 11 marca 1986 III. 18 marca 1986 IV. 15 kwietnia 1986 V. 29 kwietnia 1986 VI. 6 maja 1986 VII. 27 maja 1986 Bibliografia Indeks osób
Ambiwalentny charakter filozofii oraz skomplikowane życie sprzyjały wielu nieporozumieniom i sprzecznym odczytaniom koncepcji Voltaire’a. Wydanie „Wybór dzieł filozoficznych” stanowi kolejny krok w przybliżeniu polskiemu czytelnikowi dorobku tego klasyka francuskiego oświecenia. Rozpoczęliśmy od publikacji „Słownika filozoficznego” (2015). Następnie zaprezentowaliśmy „Pisma przeciw Polakom” (2017), skierowane przeciwko konfederacji barskiej, oraz „Filozofię historii” (2018). Wybór pism zebranych w tym tomie nie został dokonany na zasadzie przypadku. Intencją tłumacza było wypełnienie dotkliwych luk, jakie istnieją w przyswajaniu sobie w języku polskim myśli Voltaire’a. Tak się złożyło, że jego przekłady w Polsce miały miejsce w dwóch głównych rzutach przedzielonych dwustuletnią przerwą. Pierwsza fala tłumaczeń zbiegła się z okresem rozbiorowym, druga zaś wystąpiła dopiero w dwudziestoleciu międzywojennym i dziesięcioleciu powojennym.
Książka mówi o tym, jak żyłem i zmieniałem się z Kierkegaardem. Próbowałem czytać Duńczyka już w Polsce w latach sześćdziesiątych minionego wieku i niewiele z tej lektury zrozumiałem. Dopiero w Kopenhadze, chyba w połowie lat siedemdziesiątych, zacząłem go czytać systematycznie i po duńsku. Od tego momentu upłynęło 40 lat. Z czasem mocno się go uczepiłem. Umieszczając obok siebie eseje, z których pierwszy pochodzi z 1992 roku, zaś ostatni z 2014, nieoczekiwanie zauważyłem, że mój stosunek do Kierkegaarda uległ z czasem zmianie, przechodząc od bezkrytycznego niekiedy zachwytu do podziwu mniej gorącego, wystudzonego doświadczeniem dojrzałości i nadchodzącej starości. - Bronisław Świderski Jak rozjaśniająca była chwila śmierci Chrystusa, w której odrzucił narodowość! Nie chciał mieć z nią nic wspólnego. Jednak obecnie ortodoksi stali się prawdziwymi nacjonalistami – nawet tworzą teorie o chrześcijańskich państwach i narodach. A przecież gdy nacjonalizm dyktuje porządek dnia, trudno postawić na religię. Znakiem ortodoksji staje się wtedy narodowy fanatyzm. - Soren Kierkegaard Bronisław Świderski (1946) - student Wydziału Filozofii i Socjologii relegowany z UW za udział w pokojowym proteście w 1968 roku, wielokrotnie przesłuchiwany, wcielony do karnej kompanii wojskowej, a następnie pozbawiony polskiego obywatelstwa, którego dotąd mu nie zwrócono. Od 1970 uchodźca polityczny w Danii, gdzie studiował socjologię kultury. Pracownik naukowy na Uniwersytecie Kopenhaskim, m.in. w Instytucie Slawistycznym i w Centrum Badawczym Sorena Kierkegaarda. ?
Rosję nazywają czyśćcem dla katolików; co do mnie, to mógłbym ją rozsądniej nazwać piekłem dla ludzi honoru i uczciwości, których spotkało nie¬szczęście, że ich tam zesłano, a rajem dla łajdaków. Na porządku dziennym było stwierdzenie guber¬natora, które urosło do rangi sentencji: „Bóg jest wysoko, Imperatorka bardzo daleko, więc ja tutaj ustanawiam prawa”. Thesby de Belcour Jakież to losy sprawiły, że francuski pułkownik François Auguste Thesby de Belcour znalazł się w Polsce, walczył u boku konfederatów barskich, przeszedł z nimi syberyjską Golgotę albo, jak tam im mówiono, „czyściec dla katolików”, a wydostawszy się ze zsyłki, osiadł w Polsce i pozostawił dwa niezmiernie ważne dla poznania historii konfederacji dokumenty? Konfederacka przygoda Belcoura trwała krótko, ale relacja z niej zawiera materiał pozwalający zweryfikować niektóre ze stereotypów ukształtowanych w toku długiego procesu historycznego, w którym przeważały poglądy dla barzan nieprzychylne (ze wstępu Mariana Skrzypka).
tom I: Logika Powszechnie zwykło się mówić, że prawda jest jedna i zawsze taka sama. Cóż innego przez to rozumieć mamy, jeśli nie to, że prawidła umysłu, wskazujące nam prawdę, są stałe i wieczne? Wszakże jeśli uważać będziemy prawdę w zastosowaniu jej do rozmaitych przedmiotów, będzie ona liczna i wieloraka, albo raczej będziemy mieli liczbę prawd nieskończoną prawie, jak nieskończona być musi liczba twierdzeń prawdziwych, różnych od siebie w znaczeniu. To jednak jest niewątpliwe, że jeśli pewna myśl, pewne twierdzenie raz było prawdziwe, wiecznie takie być musi, tzn. że prawidło umysłu, wskazujące prawdę w tym twierdzeniu, nie odmienia się nigdy, i dlatego w którymkolwiek czasie to twierdzenie odniesiemy do owego prawidła, zawsze ono okaże się prawdziwe. Wytłumaczmy teraz, czym się to dzieje, że gdy prawidła myślenia, które nam podaje natura umysłu naszego, powinny być jedne i te same u wszystkich ludzi, sposób ich jednak myślenia bywa różny i odmienny. Nie skądinąd pochodzić to może, tylko stąd, że nie wszyscy równie radzić się umieją tych przyrodzonych myślenia prawideł, nie wszyscy je równie poznają, czyli, co jedno znaczy, nie u wszystkich z równą jasnością są one rozwinięte w umyśle. tom II: Psychologia, Teologia przyrodzona, Filozofia moralna Żadnej rzeczy wyjaśnienie nie doznało tylu trudności jak wykład woli ludzkiej i połączonej z nią wolności. Ta część psychologii otworzyła największe pole sporom i zarzutom, już to dlatego, że wyrażenia, którymi oznaczano te dwie władze, będąc mniej trafne, nie mogły być jednostajnie zrozumiane od wszystkich, już dlatego, że nie utworzono sobie jasnego i dokładnego tych dwóch władz wyobrażenia. Co innego jest twierdzić, że pewne rzeczy nigdy dokładnie pojęte i wytłumaczone być nie mogą, a co innego jest mówić, że się sprzeciwiają rozumowi. Stworzenie np. świata z niczego przez Najwyższą Istotę w niczym nie jest przeciwne rozumowi; z tym wszystkim przymuszeni jesteśmy wyznać, że sposób tego stworzenia nigdy jasno pojęty i dokładnie wyłuszczony być nie może. Najwyższa zasada moralności, której szukają filozofowie, powinna być twierdzeniem praktycznym tak ogólnym, ażeby z niego wywieść się mogły wszystkie zgoła prawdy moralne. Podług naszego zdania wyrażenie najogólniejszego prawidła moralności mogłoby oznaczyć się sposobem następującym: Tak czyń zawsze, ażebyś się nie wstydził wyznać przed całym światem twój postępek i objawić pobudki, jakie cię do niego skłoniły.
Jeżeli stan psychiczny a dopełnia się za­wsze stanem organizmu A, to i odwrotnie, ten stan organizmu, inną drogą wywoła­ny, musi dopełnić się stanem duchowym a. Stąd też ktoś, co by umiał odtworzyć do­wolnie, z zupełną dokładnością, reakcję oddechową pewnego wzruszenia, odczułby to wzruszenie bez żadnej innej przyczyny moralnej. Jak również odtworzenie dokład­ne reakcji oddechowej pewnego wysiłku woli może wysiłek ten wywołać i utrwalać; powtarzanie zaś takiego eksperymentu od­dechowego, który naśladuje reakcje woli, może służyć jako podstawa fizjologiczna dla rozwijania i kształcenia woli. Gdyby nasza wiedza psychofizjologicz­na doszła do poznania zróżniczkowanych i gatunkowych typów całkowitych reakcji organizmu, odpowiadających różnym sta­nom duchowym, i gdyby umiała te całkowi­te reakcje stwarzać w organizmie uboczną drogą, kształtować organizm ludzki dowol­nie na taki lub inny typ, to w takim razie doszlibyśmy najwyższego szczebla wiedzy i mądrości praktycznej, moglibyśmy two­rzyć samych siebie na modłę wybranych przez nas ideałów. Wtedy dopiero mogli­byśmy powiedzieć, że nauka opanowała naturę, i to nie tylko naturę martwą, lecz i ludzką. Edward Abramowski
Technika nie służy prawidłom gospodarki; to gospodarka poddawana jest narastającej technicyzacji. Zbliżamy się do stanu - a gdzieniegdzie go osiągnęliśmy - w którym technicyzacja procesu pracy ważniejsza jest od zysków, jakie przynosi. To znaczy - trzeba ją realizować, nawet jeśli przynosi straty. Ta oznaka zapaści gospodarki jest jednocześnie cechą narastającej perfekcyjności technicznej. Technika jako całość nie stosuje się do zasady rentowności i nie może się do niej stosować. Rozwija się kosztem gospodarki, pogłębia gospodarczą zapaść, prowadzi do ekonomiki strat, tym widoczniejszej, im skuteczniejsze dążenie do technicznej perfekcji ją poprzedza. Gdybyśmy mogli stać się bogaci dzięki racjonalizacji procesów pracy, to już dawno by tak było. Z faktu, że postęp techniczny wzbogaca cieniutką i nader podejrzaną warstwę przedsiębiorców, nie można wyciągnąć wniosku, że stanowi on źródło bogactwa.
Zebrane w dwóch tomach teksty mają zróżnicowany profil ogólny – od stricte literackiego i krytycznoliterackiego, przez historyczny, społeczny, polityczny, religijny, na filozoficznym kończąc. Każdy z nich przedstawia ideę mesjanizmu w nieco innym aspekcie. Kluczowe znaczenie mają tu dwie perspektywy: literacka i filozoficzna – tworzą one wspólnie główną oś wewnętrznego sporu ideowego o koncepcję mesjanizmu polskiego. Zakres antologii obejmuje teksty powstałe na przestrzeni blisko 140 lat – od początku XIX stulecia aż po koniec dekady lat trzydziestych XX wieku (ze Wstępu Andrzeja Wawrzynowicza). Kiedy apostoł wiary Chrystusa pierwszy raz stąpił na ziemię Piasta, ujrzał dziewicę, przy skromnym ołtarzu ogień strzegącą. „Cóż to jest za ogień, którego pilnujesz?” zapytał. – „Jest to ogień z nieba, rzekła dziewica, dawnym ojcom naszym spuszczony; płomień z niego rozniecili po tysiącznych ołtarzach osad, na które się rozkrzewili; u tych ołtarzy zajmują ogień na uczty gościnne, zapalają pochodnie ślubne i stosy pogrzebne, stąd na ofiary za żniwa w pokoju i za zwycięstwa po wojnie”; bo mówią: „Z tym ogniem żyć, z tym ogniem ku niebu wracać nam trzeba”. – Wtedy westchnął apostoł i rzekł natchniony: „To jest lud, najczystszy do przyjęcia ognia niewidomego, jaki mu niosę. Natchnę go duchem piersi moich; on będzie sławnym, dla ludzkości w Chrystusie cierpiącym i kiedyś szczęśliwym zachowawcą ognia boskiego”. Zgasł powoli widzialny ogień ołtarzów, a boski i niewidomy zajął piersi każdego z ludu. I naród cały żył odtąd jednym duchem, a ten duch był jemu tylko właściwy (Kazimierz Brodziński).
1 2 3
z 3
skocz do z 3