Menu

Piotr Korczyński

Piotr Korczyński to absolwent historii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Zawodowo zajmuje się dziennikarstwem. Korczyński był redaktorem oddziału Krakowskiego Zakładu Narodowego im. Ossolińskich. Regularnie publikuje on w czasopismach „Ale historia”, „Focus”, „Historia” oraz „Newsweek. Historia”. Obecnie Korczyński jest redaktorem naukowym, a także autorem tekstów i wielu publikacji, wydawanych przez Wojskowy Instytut Wydawniczy w Warszawie.

Piotr Korczyński – książki historyczne

W dorobku literackim Piotra Korczyńskiego znajdują się książki historyczne. Do tej kategorii należą takie pozycje beletrystyczne, jak – „Dla ojczyzny ratowania”, „Dawno temu na Dzikim Zachodzie”, „Przeżyłem wojnę. Ostatni żołnierze”, „Wojownicy. Żołnierze i śmierć”, „Elitarne jednostki specjalne Wojska Polskiego 1939-45”.

Przedstawienie metod szkoleniowych oddziałów specjalnych RP 1939- 1945

Większość książek Piotra Korczyńskiego dotyczy militariów i wojskowości, a także Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej. Dziennikarz opisuje metody szkolenia i zbrojenia, elitarnych oddziałów wojskowych, które brały udział w wydarzeniach II wojny światowej, po ataku Niemiec na Polskę. Pozycje beletrystyczne Piotra Korczyński opisują także uzbrojenie rewolwerowców na Dzikim Zachodzie.
Reportaż historyczny o czerwonych beretach Ich odwadze w boju dorównywała tylko ich niesubordynacja wobec niewygodnych rozkazów komunistycznych notabli 6 Dywizja Powietrznodesantowa to nie było zwykłe wojsko. Tworzyli ją spadkobiercy generała Sosabowskiego i jego 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej. Czerpano z tradycji polskich formacji komandosów na Zachodzie. W razie konfliktu z Zachodem polscy desantowcy mieli zdobyć duńskie wyspy. Trudni do pokonania w walce i jeszcze trudniejsi w dowodzeniu, gdy w grę wchodziła polityka. Komunistyczna wierchuszka nie odważyła się użyć spadochroniarzy, gdy wybuchały strajki w marcu 1968 roku i dwa lata później na Wybrzeżu. W najnowszej książce Piotra Korczyńskiego żołnierze dywizji zabierają głos, by opowiedzieć nam: jak wyglądało szkolenie desantowców w PRL-u? Jak trudno było służyć ojczyźnie w niełatwych politycznie czasach, by zachować honor? A wreszcie – jaką cenę w wolnej Polsce przyszło za tę służbę zapłacić? Desant za komuny to było wojsko, które kojarzyło się z Zachodem, to było wojsko, w którym naprawdę chciało się służyć. Czerwony beret, pikujący orzeł na piersi i podwinięte rękawy uesa – wielu marzyło, by przyjeżdżać na przepustkę w takim mundurze. Zającem mógł być każdy, spadochroniarzem – tylko wybrani. Po takim wojsku liczyli się z tobą i w robocie, i w domu – na wsi czy w mieście, a jeśli chciałeś się uczyć – po służbie w desancie też było łatwiej. Politrucy mogli wciskać swe głodne kawałki o tym, że jesteśmy forpocztą Układu Warszawskiego… My wiedzieliśmy swoje: jesteśmy jak komandosi z amerykańskich filmów. Niektórzy pamiętali też o tym, że 6 Pomorską Dywizję Powietrznodesantową formowali oficerowie od generała Sosabowskiego… Taka to była nasza dzika dywizja.  
Po tym jak nie zdążyli do armii Andersa, mogli czuć się jak pogrzebani za życia. Nieoczekiwanie otrzymali jednak jeszcze jedną szansę wyrwania się z nieludzkiej ziemi i powrotu do Polski. Przekraczając bramę obozu w Sielcach nad Oką, większość nie miała wątpliwości, że oto stali się żołnierzami polskiego wojska. A jeśli nawet one się pojawiły, to i tak ich jedynym „programem politycznym” pozostawało zaspokoić straszny głód i wyrwać się z nieludzkiej ziemi wraz z pozostającą za Uralem rodziną. Pod Lenino otworzyły się dla nich wrota piekła frontu wschodniego. Ci, którzy przeżyli lub zostali wcieleni później do 1 i 2 Armii doświadczyli jego kolejnych kręgów – desantów na Wiśle, przełamywania Wału Pomorskiego, zdobywania Kołobrzegu, forsowania Odry, walk na ulicach Berlina i rzezi pod Budziszynem. Ginęli tysiącami na pierwszej linii, natomiast na zapleczu frontu nie mogli zaznać spokoju przez osławioną Informację Wojskową lub NKWD...
Przemilczana historia chłopskiej walki Walczyli o kraj, którego chcieli być pełnoprawnymi obywatelami. Walczyli o swoje, pragnąc dzięki służbie wojskowej zrzucić jarzmo pańszczyzny. Towarzysze broni nazywali ich samotnymi wilkami i odszczepieńcami. W czasach pokoju widziano w nich darmową siłę roboczą. W czasach wojen widziano w nich mięso armatnie. Polscy panowie wyzyskiwali ich niemiłosiernie. Zaborcy siłą wcielali do swoich armii. Z ich pracy korzystali wszyscy. O ich bohaterskie nie pamiętał nikt. Przeczytaj niezwykłą opowieść o chłopskich formacjach w dawnym polskim wojsku – od piechoty wybranieckiej po Bataliony Chłopskie. Poznaj zupełnie nieznanych bohaterów i oddziały, w których służyli. Stań w szeregu z kosynierami, rusz z Napoleonem na Moskwę, walcz z okupantem ramię w ramię z chłopakami z Batalionów Chłopskich. I nie zapomnij, że kiedyś większość z nas byłaby chłopami.
Ostatnia szansa, by posłuchać żołnierzy walczącej Polski Wacław Feryniec, weteran spod Lenino i Studzianek. Dowodziłem czołgiem T-34 o numerze bocznym 102. Pod pancerzem naprawdę jeździł z nami pies Szarik, choć czołgu nie nazwaliśmy „Rudy”… Henryk Prajs, ostatni szwoleżer II Rzeczpospolitej, jesienią 1939 roku pod dowództwem generała Franciszka Kleberga najdłużej broniliśmy ojczyzny… Wanda Dąbrowska, służyłam w wywiadzie AK w Wilnie, mając przeciw sobie trzech wrogów – Niemców, wspierających ich Litwinów i Sowietów… Stanisław Pyrek, góral w Marynarce Wojennej, we wrześniu walczyłem na pokładzie ORP Gryf, największego polskiego okrętu, następnie broniłem Helu przed Niemcami… Józef Kowalczyk, ułan z 3. Dywizji Strzelców Karpackich. W 1944 roku zdobyłem Monte Cassino… Feliks Osiński, kompania rusznic przeciwpancernych, we wrześniu 1944 roku przepłynąłem Wisłę, by ratować Powstanie Warszawskie, jestem ostatnim berlingowcem, który zdążył do Andersa… Marian Fuks z 9. Pułku Strzelców Konnych, wywieziony do łagru, wróciłem z 1 Warszawską Brygadą Pancerną im. Bohaterów Westerplatte. Ranny w walkach o Gdańsk… …Przeżyłem wojnę… Na wojnie byli szeregowcami lub co najwyżej podoficerami, którzy wielkie bitwy zapamiętali z perspektywy okopu czy wieży czołgowej. Byli dobrymi żołnierzami, bo kochali życie i mieli fuksa. O sobie mówią skromnie: „Nie jestem żadnym bohaterem. Bohaterami są ci, którzy zginęli”. Oto opowieść o nich samych i towarzyszach broni, którym się nie udało.
Książka w przystępny i popularny sposób stara się opisać trudną i mało znaną historię dyscypliny w Wojsku Polskim, ale nie tylko to. Przy okazji przedstawia sylwetki niektórych wielkich „rozbójników”, którzy mieli za sobą służbę wojskową, czy wręcz formacji (lisowczycy), którzy brak dyscypliny uczynili swą „taktyką wojenną”. Mówiąc inaczej: książka jest „łotrzykowską opowieścią” o wojsku, które przez wieki borykało się z ciemną stroną swych dzielnych żołnierzy. Polacy to bitny naród. Polscy rycerze, a następnie żołnierze udowadniali to w niezliczonych wojnach. Jednocześnie nasi wodzowie borykać się musieli ze znacznie groźniejszymi przeciwnikami niż Szwedzi, Moskale czy Tatarzy: własnymi podkomendnymi. Plagą polskiej armii do rozbiorów był brak pieniędzy na opłacenie wojska. Nie mogący doczekać się żołdu żołnierze zakładali konfederacje i wypowiadali posłuszeństwo hetmanom. A ci, by uśmierzyć bunty, nie wahali się sięgać po drakońskie kary i masowo wieszać, palować i rozstrzeliwać swych żołnierzy. W czasie zaborów w powstańczych armiach służyli w większości żołnierze ideowi, ale i wtedy nie brakowało problemów ze zbyt wybujałym „polskim indywidualizmem”. Plaga pojedynków była równie niebezpieczna, co wcześniejsze bunty. Powstanie styczniowe przyniosło straszne skutki wojny partyzanckiej. Nic też tak nie demoralizowało, jak los partyzanta – tropionej i zaszczutej „zwierzyny”. Między partyzantką a zwykła bandytką linia była cienka. Lekarstwo jedno: szubienica. Także w regularnych oddziałach WP w 1918 długo nie działo się dobrze. Falę dezercji zatrzymała dopiero… Armia Czerwona, szczególnie jej okrucieństwo na zajętych terenach. Dezerterzy przestali być mile widziani w chłopskich chatach i kamienicach miasteczek… W polskich formacjach w czasie II wojny stałym elementem były wojskowe obozy dyscyplinarne, w których „leczono” żołnierzy z „choroby emigracyjnej” – pijaństwa i defetyzmu. W armii Berlinga pojawiły się osławione w Armii Czerwonej kompanie karne. Nieszczęśnicy, którzy się do nich dostali, stanowili awangardę ofensywy aż do Berlina. Pasjonująca lektura dla miłośników historii, zwłaszcza zajmujących się badaniami dziejów wojskowości i militarnych aspektów Polski średniowiecznej, Rzeczypospolitej Obojga Narodów, Polski pod zaborami oraz w XX wieku oraz osób zainteresowanych tematem wojskowości, formacji wojskowych, strategii i życia codziennego żołnierzy. „Dyscyplina w wojsku jest najważniejsza!”. To zdanie wypowiadane było w wielu językach i wielu armiach, od kiedy ludzie zaczęli z sobą wojować. Ten wódz, który potrafił utrzymać porządek i wysokie morale swych wojsk, mógł być pewniejszy zwycięstwa. W tym celu tworzono regulaminy i kodeksy wojskowe, których paragrafy, w czasach kiedy niewielu ludzi umiało czytać, powtarzano żołnierzom jak mantrę w każdej wolnej chwili. Tych, którzy odważyli się je złamać – poddawano karze przed całym oddziałem, dla odstraszającego przykładu." (ze wstępu)
Dawno temu na Dzikim Zachodzie nieprzypadkowo nawiązuje tytułem do słynnego spaghetti westernu Sergia Leone. Zawarte tu historie opowiadają o pogoni za marzeniem, która dla niektórych kończyła się odkryciem skarbu na cmentarzu, a dla innych, nawet częściej – samym cmentarzem. Dzieje amerykańskiego pograniczna, zwłaszcza XIX-wiecznego Dzikiego Zachodu, wciąż inspiruje historyków, filmowców czy pisarzy. Także w Polsce przeżywa swój renesans, tym bardziej że w historii Ameryki zapisało się wielu Polaków, nie tylko osadników przybywających tam „za chlebem”, lecz także żołnierzy i rewolwerowców, awanturników, po których zostały groby na teksańskich cmentarzach, a których rzadko wymienia się na kartach książek historycznych. Książka dzieli się na trzy części: historyczną, filmową i suplement polski. Autor barwnie opisuje dzieje amerykańskiego pogranicza nie tylko w XIX wieku. W swojej opowieści cofa nas aż do czasów hiszpańskich konkwistadorów i misjonarzy, wykracza także poza granice dzisiejszych Stanów Zjednoczonych. Przedstawia losy znanych bohaterów, jak „apostoł Indian” Bartolomé de Las Casas, Geronimo, „Dziki” Bill Hickok czy Buffallo Bill, ale i tych mniej lub zupełnie nieznanych, w tym wielu postaci o polskich korzeniach, jak kondotier Krzysztof Arciszewski czy kawalerzyści cesarza Maksymiliana w Meksyku, a nawet... Henryk Sienkiewicz. Historia Dzikiego Zachodu to nie tylko historia mężczyzn. Na kartach książki pojawiają się i kobiety: amerykańska „dziewczyna z tatuażem” Olive Oatman i miłość polskiego rewolwerowca Helen Beulah-M’Rose. W historii o amerykańskim pograniczu fakty splotły się nierozerwalnie z mitami. Autor opowiada nam także o tworzeniu się tych mitów i wrastaniu Dzikiego Zachodu w kulturę popularną. Western, powstały jako filmowy gatunek opowieści awanturniczej dziejącej się na Dzikim Zachodzie w połowie XIX wieku lub na przełomie XIX i XX wieku, jest charakterystyczny dla Stanów Zjednoczonych, stał się jednak tak popularny, że wybiegł daleko poza granice USA. Bez niego opowieść o zdobywaniu Dzikiego Zachodu nie byłaby pełna.
Piotr Korczyński, historyk i publicysta, rozprawia się z potęgą mitów narodowych, zwracając szczególną uwagę na kwestie ludowości. To zbiór zajmujących i dociekliwych esejów uwzględniających zarówno historyczny, jak i kulturowy kontekst.