Menu

Roland Topor

"Boże, jestem za gruby! Nikt mnie nie kocha! A przecież jestem jeszcze młody. Ale zawsze tak było. W szkole przezywali mnie „Baleron”, a potem „Salceson” albo „Schabowy”, albo „Tłuścioch”. Boże, jakże cierpiałem! Tylko ja jeden wiem, jaka obfitość cnót ukrywa się pod moimi zwałami tłuszczu." „Alicja w Krainie Liter”, przekład Agnieszka Taborska „Kuchnia kanibali”, przekład Jan Gondowicz „Moja stopa Suzanne”, przekład Karolina Czerska „Świętojebliwa księga Prutta”, przekład Karolina Czerska
W trzecim, Panicznym tomie Dzieł wybranych Topora nie ma ani grama waty. Każde zdanie uczestniczy w twórczej grze wyobraźni i jest przesiąknięte piekielną inteligencją. Jest tu przenikliwość obnażająca konwencję literacką czy społeczną, ośmieszająca jakieś motywacje czy ambicje, jest komizm, niesprowadzający się do śmiesznych dialogów i obrazków, ale będący metodycznym sposobem przetwarzania rzeczywistości. Obejmuje on cały świat przedstawiony tych tekstów: to pan-komizm, wszech-komizm. W kontekście Topora (i podobnych mu twórców i twórczyń) nadużywa się sformułowania „literatura absurdu”. Jest raczej na odwrót: nie mamy tutaj do czynienia z czymś pozbawionym sensu, tylko z sensem pogłębionym. Absurdalność to pozór, bo opisywane zdarzenia rządzą się ukrytym sensem wyobraźni, a być może prawem, wedle którego naprawdę działa umysł – pozostawiony sam sobie, odłączony od świata narzucającego mu swoje oczekiwania. Gdyby absurd był prawdziwy, nie moglibyśmy go zrozumieć Wspomnienia starego buca to największy sukces wydawniczy Topora we Francji. Pozornie jest egocentryczną fantazją, satyrą na środowiska twórcze. Ale to tylko powierzchowny poziom interpretacji – w książce tej ponownie pojawia się pierwszoosobowa paranoja. Tyle że bohaterami historyjek są słynne postaci sztuki, literatury czy filozofii, stające się elementami cudownego, swobodnego rojenia. Tomasz Wiśniewski (posłowie)
Lokator wraca do twórczości swego patrona w dwudziestolecie istnienia. Czy jest lepszy sposób na uczczenie okrągłej rocznicy? Powołany do życia na krakowskim Kazimierzu – rezydujący wpierw na Meiselsa, potem na Krakowskiej, ostatnio na Mostowej – konsekwentnie przyciąga miłośników literatury spod znaku Topora, Georges’a Pereca czy Fernanda Pessoi. Literatury niejednoznacznej, bardziej skupionej na tym, co dzieje się w głowie pisarza niż na realistycznym opisaniu świata, by posłużyć się słowami Rolanda wypowiedzianymi kiedyś w rozmowie ze mną. Wyrobione ucho słyszy w Lokatorze jego diaboliczny śmiech, rozbrzmiewający zza każdej półki. Spotykaliśmy się tam z okazji polskich wydań Księżniczki Anginy, Alicji w Krainie Liter, Balu na ugorze. Obchodziliśmy siedemdziesiąte urodziny ich autora (który zwinął się ze świata przed ukończeniem sześćdziesiątki). W prezencie urodzinowym dostał wystawę prac współczesnych artystów zainspirowanych lekturą Chimerycznego lokatora i bardzo elegancki ich katalog. Do dziś mam na półce zakurzone butelki Château Topor zachowane z tamtego święta: na etykietkach roześmiany patron bądź jego rysunek przedstawiający faceta otwierającego butelkę od strony denka. Chcielibyśmy, żeby Archipelagi i Dzieła wybrane przywróciły pamięć niesłusznie, za szybko, ale i nie całkiem zapomnianego mistrza słowa, kreski i życia. Ten i ów, ta i owa spytają pewnie, dlaczego wybrane, a nie zebrane. Otóż dlatego, że Roland był jednym z najpłodniejszych pisarzy, jakich ziemia nosiła. Książki i pisma, w których „coś” jego się ukazało, zawładnęły moją biblioteką. Nie wszystko jest równie dobre, bo być nie może. Toteż proponujemy Państwu creme de la creme. Czyli to, co najlepsze. (z posłowia Agnieszki Taborskiej)
Konrad Swinarski – pół żartem, pół serio – zdefiniował przed laty dwa rodzaje teatru. Teatr od pasa w górę i od pasa w dół. Metafizyczny i naturalistyczny. Teatr sakralny i teatr sprofanowany. U Rolanda Topora sfery sacrum i profanum zostały podmienione. Raz jedna, raz druga jest na górze lub na dole. Przenikają się i przeglądają w sobie. Gęba jest odbiciem pupy. Pupa udaje gębę. Na samym początku sztuk Topora, nawet w drugim obrazie, dzieje się coś dziwnego, nieprzewidywalnego, bardzo, bardzo szybko bohater zostaje zaskoczony przez nieoczekiwane. To trochę tak, jakby idąc ciągle tą samą drogą do pracy, nagle skręcić (odruchowo, intuicyjnie) w boczną ulicę i stanąć jak wryty, zdumiony widokiem, jaki się nam ukazał. Bo z tego zakrętu wyszło na nas coś, co sprawiło, że świat się nieodwracalnie zmienił, składa się już z dwóch niepasujących do siebie elementów. Bohater Topora „na szast-prast” zostaje poddany testowi. Wyobrażam sobie nowe wystawienia jego dramatów jako ruchome patchworki – dzieła przenikające się i równoległe. Niech sztuka gładko przechodzi w prozę, z prozy wyłania się grafika i znów wracamy do próby dramatycznej. Zmieniają się tonacje, maski bohaterów, sytuacje testowe. Ale cały czas jesteśmy w uniwersum Topora. Wewnątrz jego głowy, gdzieś w chlupoczącym basenie ciała. Gdzieś z boku, poza kadrem, ktoś ostrzy nóż. (z posłowia Łukasza Drewniaka)