Menu

Ernest Misiuna

Spacer z nocą to najnowszy tomik wierszy Ernesta T. Misiuny. Autor porusza w tomiku wiele tematów, tych dobrych, jasnych oraz tych wypełnionych bólem i smutkiem. Utwory zawarte w tomiku odzwierciedlają wszystkie stany uczuciowe autora. Znajoma autora – Kay Early napisała o książce: „Nie znam języka polskiego. Autor przetłumaczył mi większość wierszy na angielski i muszę przyznać, że niezwykle mnie zaciekawiły. Przede wszystkim nie znam nikogo, kto na Wyspach myślałby podobnie, w tak niecodzienny sposób – co już mnie ujmuje. Podoba mi się styl i niezależność pisania. Myśli idą ręka w rękę ze słowami. Przenikają się nawzajem. Nie ma w nich sprzeczności. Nie zawsze się z nimi zgadzam, ale szanuję sposób w jaki zostały wyrażone. Myślę, że tomik ten jest w pewien sposób dla autora, mocno rozliczeniowy. Nie tyle z życiem, co z samym sobą. To mocny przekaz widzenia świata przez pryzmat naukowego spektrum poglądów i własny styl życia. Znam autora dość długo. Właściwie od chwili, kiedy pojawił się w East Sussex kilkanaście lat temu. Życie egzemplifikuje jego wiersze na co dzień, w prosty sposób i bez żadnych ubarwień. Dobrze mi się czyta jego wiersze. Moje ulubione to: Dzień na wyścigach, Zawieszony, I po wszystkim oraz Nienasycenie. Nie rozumiem Pieśni polskich – są dla mnie „zbyt polskie”. Mam nadzieję, że autor przetłumaczył to, co chciałam ująć w tej recenzji. To fajny gość, nie idzie się z nim nudzić. Jako Angielka nie potrafię tak rozjeżdżać się myślowo – czego mu czasami zazdroszczę.”
– Policja! Proszę otworzyć drzwi! Spojrzałem na zegarek. Był kwadrans po szóstej rano. „Ci to mają zdrowie” pomyślałem zdejmując łańcuszek blokady drzwi i przekręcając klucz w zamku. Na korytarzu stało dwóch facetów i nie patrzyło im z oczu fiołkowo. Wyższy był dobrze zbudowany, ogolony na zero i miał nieco wysuniętą szczękę, całkiem jakby zapraszał do walki na pięści. Niższy miał smutny wzrok, krótkie rude włosy i mocne zakola na chudej czaszce. Przyszło mi natychmiast do głowy że takich zakoli można dorobić się tylko nurkując często między kobiece uda. Ale chłopakom nie było do śmiechu i nie próbowałem nawet iść w żarty. Nie o tej porze i nie z nimi. Ubrani byli jak to policja – dżinsy z wypchanymi kolanami, koszule w kratę i wyleniałe marynarki. Pomyślałem też, że pewnie zostawiają te ciuchy w szafkach po pracy, żeby nie przynosić do domu zapachu i mrówek z komisariatu. Jeden z nich sięgnął do kieszeni i śmignął mi przed oczami czymś tak szybko, że mogłaby to być nawet paczka Marlboro...