Menu

Kontra

Kontra
"W tej opowieści nie trzymam się chronologii, po części z nonszalancji, ale głównie z przeświadczenia, że wszystkie sprawy przeszłe i zaprzeszłe, tylekroć przetrząsane w naszej pamięci, kojarzą się w inne układy, niż te, które obowiązują historyka. ... Ajon natomiast, do którego apeluję w tytule powieści, to wieczność i Wieczność. Wolę jej starogreckie imię od zimniejszego i uboższego w wiele znaczeń - Eon..."
Powieść jest historią dwóch sióstr przyrodnich, podobnych zewnętrznie, różnych charakterami. Ze wspólnej matki, ex-aktorki, o trudnej do ustalenia biografii a nawet narodowości, bo ustawicznie „życie zmieniała w teatr” – starsza siostra, Pola, miała ojca Żyda. Jeśli chodzi o formę, Siostry są eksperymentem. Autorka wychodzi z dwóch założeń: 1) że najbardziej „realistyczna powieść” jest także skrótem i wyborem fragmentów, którym jedynie nadaje się pozory ciągłości; 2) że ludzie b. rzadko w życiu bywają pierwszoplanowymi bohaterami zdarzeń. Czują się takimi w dzieciństwie, egocentrycznym z natury, w miłości, i zawsze wobec własnej śmierci. Reszta życia upływa na marginesie cudzych zdarzeń. Autorka postanowiła więc zerwać i z pozorem ciągłości powieściowej, i z pozorem pierwszoplanowości przez całe życie jej bohaterek. Siostry składają się z dziesięciu opowiadań, z których każde ma swoją pointę, ale tylko w pierwszym i ostatnim siostry są ich głównymi bohaterkami. W innych przesunięte są na drugi, czy trzeci plan, w obręb cudzej historii. Historii dziwnej przyjaźni starego kota i kulawego kruka na przykład. Historii przez wiele kobiet kochanego niczyjego dziecka. Historii przestępcy wojennego, ukrywającego się w pustej klatce we włoskim zoo, którego zdradził wystraszony kondor… Na tle i w świetle tych „cudzych historii” plastycznieją postacie sióstr, a fragmenty życia w epizodycznych rolach układają się w chronologiczną całość. Ta kompozycja poza eksperymentem formalnym pozwoliła autorce dotknąć wielu problemów, bez obciążania książki ich balastem. Tzn. „idei przewodniej” w Siostrach nie ma, ale jest dość spory wybór tematów do refleksji. Barbara Toporska
Żyję w świecie, w którym nic nie jest podobne do tego, co otaczało mnie w dzieciństwie. Gdy jednak próbuję uciec przed nękającą mnie obcością (przed nękającą mnie niepewnością) w tamten świat niby to znany, solidny, familiarny, moja pamięć cofa się z przerażeniem przed czarną otchłanią, której czeluści pochłonęły domy, ulice, miasta całe, krajobrazy i ludzi ongiś znanych, a ocalona reszta, drobny ułamek tego, co było, co być musiało, nie jest w stanie przekonać o swej autentyczności. Czy nasza kucharka była dużą tęgą kobietą, czy małą drobną staruszką? Czy ogrodnik Antoni był dobrodusznym bajkokletą, czy bolszewickim milicjantem, trzymającym mnie pod strażą w moim własnym pokoju?... Byłoby pół biedy, gdybym brak logicznych ogniw mógł złożyć na karb niedostatków mojej pamięci, wczesnej arteriosklerozy na przykład, lecz wiem, że zmiany dokonywały się podwójnie, i w nich, i w moich o nich wyobrażeniach. Żyję bowiem życiem kogoś, kto nie jest podobny do człowieka, jakim byłem przed rokiem, dwa lata temu, dziesięć, dwadzieścia lat temu... Ci ludzie są sobie obcy, a administracyjna identyfikacja pogłębia przygnębienie, gdyż lepiej byłoby dla nich, by żył każdy oddzielnie życiem chociażby najkrótszym, lecz własnym. Zło polega na tym, że każdy z nich na poprzednich pasożytuje, każdy poprzednich okrada, niszczy i zabija. Małemu chłopcu odebrał wspomnienia o kilka lat starszy wyrostek, zniszczył je, przerabiając według swojej głupiej wyobraźni, i małego chłopca zabił. Z kolei wyrostek padł ofiarą starszego od siebie i zła zabawa okradania, fałszowania i zabijania ciągnie się przez całe życie. Zbrodnie te są tym gorsze, że pozbawione jakiegokolwiek pożytku, nadziei na jakikolwiek pożytek, są mechaniczne, poza świadomością i wolą. A że dokonywane gremialnie przez wszystkich, rzeczywistość zmienia się w trzęsawisko złudzeń. Barbara Toporska, Na Mlecznej Drodze
Do Redaktora Wiadomości Który – używa niezasłużonej sławy miłośnika i opiekuna poezji. Nieprawda. Ani jeden mój wiersz nie ukazał się w Wiadomościach bez błędów, a bywało ich czasami po pięć naraz! Przykre to zwłaszcza dla kogoś, kto jak ja, nie ma żadnych widoków na ufundowanie sobie tomika „wierszy zebranych” (i poprawionych). Myślałam, że jest to sposób cichego uśmiercania utworów opartych na innej rytmice, niż skamandrowska melodyjność. Okazało się, że i to nie. Moja „Kronika”, lamentująco zaśpiewna, ukazała się z wypuszczoną linijką. (Błąd literowy daruję.) Linijka zawierała wprawdzie jedno słowo: policjant, ale i to wystarczy. – Jak sobie radzą inni autorzy? A prywatnie dolewam jeszcze kilka łez... Przez dwa lata byłam korektorką, i sypały się na mnie gromy. Boya puściłam jako Boga, z Marszałka zrobiłam w tytule Masrałka, nie sprawdzałam nigdy numerów wygranych na loterii. Ale nie puściłam nigdy żadnego błędu w wierszu, i redagując – potem – dodatek literacki SŁOWA, korektę wierszy robiłam zawsze sama, wiedząc, że są to błędy nienaprawialne, a więc niewybaczalne. Za jakie grzechy więc cierpię? 18 lutego 1962 Wbrew dzisiejszej niechęci do poezji (mniejsza, w jakim stopniu usprawiedliwionej i przez kogo zawinionej), stawiam utwory poetyckie najwyżej w hierarchii gatunków literackich. Nie usiłuję oczywiście wmawiać, że dobra powieść, czy nawet artykuł publicystyczny jest mniej wart od kiepskiego wiersza. W moim przekonaniu jednak, autora, piszącego zarówno prozą jak wierszem, reprezentuje, charakteryzuje, klasyfikuje przede wszystkim jego twórczość poetycka. Cóż dziwnego, że chciałabym tak bardzo ocalić i tę swoją od rozproszenia, a także od błędów korektorskich, co okaleczały prawie każdy mój wiersz drukowany w czasopismach? 7 maja 1972 Józef Mackiewicz i Barbara Toporska, Listy do Redaktorów „Wiadomości”, Kontra 2010
Twórczość artystyczna nie ma ani wagi, ani miary. Nie można jej wyrazić w cyfrach porównawczych. Albo się podoba, albo się nie podoba. To rzecz ściśle subiektywna, ściśle prywatna. Wprawdzie zawodowa krytyka artystyczno - literacka wypracowała pewne konwencjonalne formy smaku, poziomu, wartości itp., przeistaczając je w autorytatywne tzw. kryteria, ogólnie przyjęte i uświęcone przez erudytów danej dziedziny artystycznej, ale mnie się one wydają zawsze dlaczegoś sztuczne.
Znam moc ludzi, którzy… zaczynają lekturę od «listów». W naszych warunkach jest to objaw raczej zrozumiały. Tłumaczy się nie tym, aby właśnie «listy do Redakcji» zawierały treść najciekawszą i najbardziej wartościową, bo często bywa odwrotnie; lecz raczej nostalgią do indywidualnych wypowiedzi, indywidualnych myśli, niekoniecznie krępowanych redaktorską granicą w druku, a granicą Odry i Nysy w terenie. Cesarz Aleksander II, wprowadzając w 1864 w życie swą słynną reformę sądownictwa, wydał jednocześnie «ukaz» dozwalający publikowania wszystkiego, cokolwiek się dzieje lub mówi na przewodzie sądowym, bez jakichkolwiek skreśleń. I w nie-parlamentarnej, pozbawionej wolności politycznych, samowładnej Rosji pojawiły się w druku takie mowy adwokatów, za jakie nie tylko w Bolszewii czy PRL poszłoby się pod ścianę czy do więzień, ale nawet w Polsce Piłsudskiego niechybnie do Berezy Kartuskiej. Naturalnie o wolnościach indywidualnych, jakie istniały w XIX wieku, również pod samodzierżawiem carskim, dziś, w wieku skolektywizowanej myśli, trudno nawet marzyć. Nie chodzi jednak o marzenia, chodzi o uratowanie pozostałego jeszcze marginesu.
Wyboru artykułów z lat 1968-1985 dokonał Michał Bąkowski Przypisy opracowała Nina Karsov Dzieła, tom 24 Nie mam zaufania do klasyfikacji rozgraniczającej epoki, czasy, ludzi. Zakłamania było pełno i w poprzednich okresach, i taktycznych, i legendarnych, i podłych, i pięknych. Jak słowa Kościuszki czy ks. Poniatowskiego skaczącego do Elstery… W realiach wojen sienkiewiczowskich… i w niezliczonych innych apologetykach i propagandach, jeżeli już o nasze i nie nasze minione czasy chodzi. Nie ma sztywnych przedziałów. Jedno zazębia się i przechodzi w drugie. Zwróćmy uwagę, że największe w dziejach skomasowanie łgarstwa, nie po roku 1945, lecz po raz pierwszy 5 maja 1912 nazwane zostało w Petersburgu Prawdą, a światu całemu wtarte w oczy, już bez przerwy, od 27 października 1917. Tyle że od 23 września 1945 nagrodzone orderem Lenina. Nie ma więc tu żadnych barier celnych między epokami. Legenda tego, co było w ostatniej wojnie, też nie powstała po, lecz w czasie tej wojny. Tyle że można się było wtedy, łapiąc za klapy rozmówcę, jeszcze wykłócać. A dziś, niech-no kto spróbuje, choć mruknięciem, zakwestionować na przykład pod niebiosa wyśrubowane cyfry strat, czy inne, zalakowane pieczęciami patriotycznej kazionszcziny. Ohohoho…! Hooo… Naturalnie, że styl jest dziś gorszy. Gdzie samodzierżcę Wszechrosji ochraniało kilkuset agentów Ochrany, dziś byle prezydenta demokracji – kilka, jeżeli nie kilkadziesiąt tysięcy policji. Więc raczej bym się zgodził na formułę przejściową: z deszczu pod rynnę, niż jakościowo przeciwstawną.
W opowiadaniach Mackiewicza nie ma bohaterów w klasycznym pojęciu. Ich miejsce, rolę przejmuje pejzaż, gęsi domowe, olchy, szuwary, ptaki, słońce, choć czasem są i ludzie - kochający się i ci złączeni tylko interesem... Takim "interesem" może być np. statek kursujący na trasie Pińsk - Dawidgródek. "Statek spuszczony był w roku 1901, do czego Chaim (właściciel i kapitan - przyp. G. E.) nie przyznawał się, twierdząc, że tuż przed samą wojną...". Znam tę trasę i ten statek ze zbioru reportaży "Bunt rojstów" (Wilno 1938) tego samego autora. Nic mi ta znajomość nie przeszkadza w przeżywaniu "Ballady o nowym sterniku". W "Buncie..." rejs ten nazwał pisarz "Wpław przez Polesie". Jak wtedy pisał, jedynie Polesie miało tak dosłowne bezdroża, że najsprawniejsza była tam wodna komunikacja. Na pokładzie żydowskiego stateczku notował: "To co za burtą, to nie jest dla pióra. Malować, malować, malować!". Wówczas, przed wojną, faktycznie, zrezygnował z opisu. Po blisko trzydziestu latach, w Monachium, pisząc "Balladę" musiał już użyć pióra. A w malowaniu piórem był mistrzem, doskonałym również w języku, nie tylko polskim, ale i białoruskim, ukraińskim, jidysz... Po tylu latach pamiętał! Także i tę ładną Żydówkę, córkę Chaima. Pamiętał i sternika, przystojnego Białorusina, któremu nada imię Pietruk. A Narocz to było wtedy największe jezioro w Polsce. Po utworach Mackiewicza, ktoś taki jak ja, urodzony po wojnie, powinien podróżować z mapą w ręku; tak dokładnie nic mi nie mówią (geograficznie) tamte nazwy. Na pewno jednak nie jest mi potrzebna mapa, gdy czytam: "...oni siedzieli tymczasem milcząc obok siebie i słuchali jak woda płynie. Jest po zachodzie słońca zawsze taki moment, który stanowi przekroczenie granicy wieczoru i nocy. Nie wiadomo jak to się dzieje, bo czasem bez żadnego wiatru, a przecież raptownie tchnie zapachem nocy i koniec. A co jest w tym zapachu, też nie wiadomo dokładnie". Sielanka nie trwa długo, sielanka zresztą bardzo skomplikowana, bo młodych dzieli choćby religia. Ale nie ona kładzie kres romansowi. Na pokład "Orła" (tak nazywał się statek Chaima) wstępuje pan podkomisarz, a tam "ani jednej spluwaczki. Stan klozetów opłakany. Kabiny nie wietrzone/.../ Nazajutrz komisja sanitarna spisała Chaimowi protokół. Na trzeci dzień inna komisja obejrzała dokładnie statek i uznała stan jego za zagrażający bezpieczeństwu. Cios był nagły, okrutny". Chaim musiał zwolnić załogę, czyli Pietruka. Ten westchnął: "Ech, Rajeczka, pływali my z tobą, pływali, ale nie wypłynęli".
Muszę się zastrzec, że nie wiem, czy człowiek posiada duszę, a w każdym razie, czy wszyscy ludzie posiadają dusze. Swojej nie zawsze jestem pewna. Sądzę natomiast, że jedyną szansą człowieka i jego jedynym wdziękiem jest pretendowanie do duszy, choćby to było pretensją na niczym nie opartą. Bez niej, bez tej nostalgii, aby być "obrazem Boga", niezależnie od tego, czy to jest możliwe czy tylko urojenie, człowiek biologiczny staje się niewydarzoną karykaturą zwierząt. Barbara Toporska
Żaluzje, drzwi od werandy - wszystko na głucho. Między żwirem wyrastała trawa. Nic ciekawego. Z boku, pod drugą terasą, było jeszcze jedno wejście, najwidoczniej prowadzące do kuchni. Tu panowała cisza cmentarna. Fragment książki
Ściśle prywatnie: Napisawszy dużo w życiu, nigdy sobie nie wyobrażałem, żebym kiedykolwiek mógł zasiąść do napisania tego artykułu. Wiedza bowiem, a wyobraźnia o wiedzy, to są dwa różne kontynenty, oddzielone oceanem. Oceanu niepodobna przekroczyć za pomocą muskułów własnego ciała. A więc, każdy wie, że umrze. To jednak, co nazywa wyobraźnią śmierci własnej, w istocie nie jest żadną wyobraźnią, a tylko schematem podręcznika szkolnego geografii. Gdzieś, tam, gdzie nigdy nie byłem i nigdy nie widziałem, uprawiają ludzie jakieś banany. Pan Bóg nam tej wyobraźni zaoszczędził łaskawie, bo, jak sądzę, z nią nie moglibyśmy żyć. Jak zaoszczędził nam zrozumienia bytu i wszechświata, początku i końca, po co, dlaczego i kiedy… Bo tego umysł by nasz nie mógł strawić. Powiedział: macie sobie filozofię i bawcie się w szklance wody. Starczy z was. I ludzie się bawią. Czytają Einsteina. Zrobią plamę od wina na nowej marynarce – prosto od krawca, i martwią się… «Daj spokój wreszcie! Co to znaczy wobec wieczności… He, he, he!» Ot, do czego przyrównujemy wieczność w naszym przerażającym braku wyobraźni. I tylko czasami, czasami, bardzo rzadko się zdarza, nagle, po długich latach, gdy z kimś się przerozmawiało zda się o wszystkim już, ktoś powie: nie ma go. – Jak to nie ma?! – Zwyczajnie, nie ma, umarł. – Wtedy zażarzy się na ułamek sekundy żarówka wyobraźni, zgaśnie zaraz, ale pozostawi szok.
Mackiewicz pisał na przykład, że ideologia bolszewików miała charakter totalitarny, czego nie można wyjaśnić w kategoriach ciągłości pomiędzy myślą rosyjską a sowietyzmem; że komunizm nie jest internacjonalizmem, lecz że podsyca i posługuje się nacjonalizmami; że nacjonalizm zniszczył tożsamość historyczną i kulturalną narodów w Europie Wschodniej; że bolszewizm i nacjonalizm jako formy polityki prowadzą do rasizmu politycznego; że ludzie poddani ciśnieniu polityki utożsamiają się z myśleniem kolektywnym … że w polskiej mentalność narodowej, opartej na micie ofiary, brak wrażliwości dla cierpień innych narodów; że Polacy w systemie komunistycznym stawiali nie tylko heroiczny opór, lecz uczestniczyli także w kłamstwie, konformizmie, oportunizmie, w terrorze, a niekiedy w zbrodni …Nowoczesność Mackiewicza polega na postawieniu problemów, których znaczenie zostanie docenione wiele lat później. Włodzimierz Bolecki, Rzeczpospolita 2 marca 2002
Priroda Bogdanowa była najulubieńszą lekturą ucznia pierwszej klasy gimnazjum Winogradowa w Wilnie. Aż mu wychowawczyni, Jelizawieta Pietrowna, zwróciła uwagę, że nie może wypożyczać ze szkolnej czytelni ciągle tej samej książki. Inne wspomnienie z dzieciństwa, do którego Józef często powracał: Ciotka Stefcia z Petersburga przywiozła mu w prezencie na Boże Narodzenie grubego Brehma. Rzecz jasna, po rosyjsku. Przypisano to jej brakowi taktu, z jakiego słynęła w rodzinie, i po jej wyjeździe próbowano książkę rosyjską odebrać. Mówi się, że przeżycia z dzieciństwa mają decydujący wpływ na kształtowanie charakteru. Wątpię jednak, by to zamiłowanie od dziecka do przyrody, i nawet późniejsze studia ornitologiczne, jakie rozpoczął na Uniwersytecie Warszawskim, zrobiły z Józefa Mackiewicza mistrza opisów przyrody. Przytoczony tu epizod zaowocował, moim zdaniem, czym innym: niechęcią do językowych patriotyzmów. Studia przyrodnicze dokonały reszty: z punktu widzenia biologicznego wszelki nacjonalizm jest bzdurą. Wprawdzie jego pierwszym utworem napisanym i drukowanym był opis Puszczy Białowieskiej, w której przebywał z ekspedycją naukową, ale twierdzi, że o zmianie zawodu zadecydowały Stracone złudzenia Balzaca. Balzac, o ile pamiętam, nie interesował się ani trochę krajobrazem. Przerzuceniu się do dziennikarstwa pomogło powodzenie owej Puszczy Białowieskiej, ale życie bohemy wileńskiej na pewno nie sprzyjało obserwacjom przyrodniczym. Najpiękniejszy wschód słońca, oglądany po pijanemu z okna podmiejskiej knajpy, nie jest inspiracją do literackiego opisu. Można, naturalnie, silić się, by go opisać, talent dużo może i pomoże, będzie to jednak taki opis, jaki czytelnicy ukradkiem przepuszczają w czytaniu, a znawcy twierdzą, że należy do przestarzałej konwencji literackiej. I mają rację.
Listy zostały ułożone chronologicznie i ponumerowane. Daty są ujednolicone i stanowią nagłówki, jednakże jeżeli data listu była oznaczona np. tylko cyframi, jest podana dodatkowo, mniejszą czcionką, poniżej, ale nie wtedy, gdy różnica polega tylko na tym, że datę poprzedza "dn.", czy Monachium, albo nazwa miesiąca jest w mianowniku. Lata zostały wydzielone w osobne rozdziały, przypisy są podane po każdym rozdziale. Od Wydawcy
Zbiór tekstów rozproszonych opublikowanych przez Józefa Mackiewicza w latach 1939-1949 Załączona broszura-suplement z niedawno odnalezionym numerem pisma "Alarm" z czerwca 1944 roku ".. Nie chcę być jednostronnym. Nie chcę przesadzać. Chcę tylko odtwarzać. Tylko prawdę i fakty, i daty, i ludzi, i ziemię zamarzłą w skiby, i skąpy śnieg, i niebo szare, jak brudny samodział zawieszone nad krajem, wiadomo: niebo zimowe.. " "..Warszawie zacząłem wydawać podziemne pismo pt. Alarm. Pisałem w nim: Żadnej współpracy bolszewikami! Zasadą polskiej polityki zagranicznej powinno być szukanie przeciwko Niemcom sprzymierzeńców na zachodzie, nigdy na wschodzie. - W praktyce międzynarodowej nie ceni się przyjaciół całkowicie oddanych..."
„Ponieważ Pan przechowuje listy – jak się domyślam – dla potomności – będę je teraz pisała złośliwie.” „... będę pisała już tylko na korektach, bo to tak, jakby się miało taśmę magnetofonową – co za przyjemność mówić wtedy?! Ach, naprawdę, dużo rzeczy jest wartych i ładnych tylko dlatego, że giną.” „Polacy łatwiej opanowują sztukę pisania niż czytania. Chętniej piszą niż czytają. Więcej piszą niż czytają. Czasami nawet – lepiej piszą niż czytają. Ten niewątpliwie polski fenomen można obserwować przede wszystkim w «listach do redakcji». Prawie na całym świecie każde pismo ma rubrykę «listów do redakcji». Rubryka musi być popularna, skoro niektóre magazyny, jak TIME, drukują ją na pierwszych stronach. «Listy do redakcji» spełniają wiele funkcji, m. in. i tę, że demistyfikują rolę piszących zawodowo. Czytelnik poprawia, uzupełnia, kontruje. Jestem dość pilną czytelniczką prasy, i zawsze czytam «listy do redakcji». I nie pamiętam ani jednego wypadku, żeby amerykański, angielski, niemiecki autor «listu do redakcji» polemizował z przekręconym przez siebie, czyli źle odczytanym, artykułem. Tymczasem w naszej prasie jest to zjawisko nagminne. Większość naszych «polemik prasowych» polega na tym, że po artykule następuje «list» lub «listy», po czym autor artykułu poczuwa się do obowiązku prostować przypisane mu na zasadzie złego odczytania poglądy.”„Ponieważ Pan przechowuje listy – jak się domyślam – dla potomności – będę je teraz pisała złośliwie.” „... będę pisała już tylko na korektach, bo to tak, jakby się miało taśmę magnetofonową – co za przyjemność mówić wtedy?! Ach, naprawdę, dużo rzeczy jest wartych i ładnych tylko dlatego, że giną.” „Polacy łatwiej opanowują sztukę pisania niż czytania. Chętniej piszą niż czytają. Więcej piszą niż czytają. Czasami nawet – lepiej piszą niż czytają. Ten niewątpliwie polski fenomen można obserwować przede wszystkim w «listach do redakcji». Prawie na całym świecie każde pismo ma rubrykę «listów do redakcji». Rubryka musi być popularna, skoro niektóre magazyny, jak TIME, drukują ją na pierwszych stronach. «Listy do redakcji» spełniają wiele funkcji, m. in. i tę, że demistyfikują rolę piszących zawodowo. Czytelnik poprawia, uzupełnia, kontruje. Jestem dość pilną czytelniczką prasy, i zawsze czytam «listy do redakcji». I nie pamiętam ani jednego wypadku, żeby amerykański, angielski, niemiecki autor «listu do redakcji» polemizował z przekręconym przez siebie, czyli źle odczytanym, artykułem. Tymczasem w naszej prasie jest to zjawisko nagminne. Większość naszych «polemik prasowych» polega na tym, że po artykule następuje «list» lub «listy», po czym autor artykułu poczuwa się do obowiązku prostować przypisane mu na zasadzie złego odczytania poglądy.”
Drogi Panie Józefie, Myślę, że jeżeli czytelnik miał dużo przyjemności obcując z jakąś książką, to powinien wyrazić swoją wdzięczność autorowi. Tak jest ze mną i z Pana książką Fakty, przyroda i ludzie. Jest to książka znakomita i jeżeli Pan ją uważa za appendix do swoich powieści, to Pan się myli, bo ma ona swoje życie odrębne i nawet stwarza dla siebie szczególny gatunek. Tytuł nie jest dobry, jako że nie oddaje pewnej jednolitości postawy i tonu, zanadto podkreśla przypadkowość i różnorakość. Mnie naturalnie najbardziej w niej nęci obecność Wilna, jak i to, że jest Pan – podobnie jak w powieściach, jedynym polskim autorem do tego stopnia wolnym od nacjonalizmu. No, a dwa rozdziały – o Ponarach i Katyniu powinny wejść w skład każdej przyszłej chrestomatii literatury polskiej. Wydaje mi się, że weszliśmy w okres wielkich przewartościowań literatury polskiej XX wieku, zwłaszcza tam wszędzie, gdzie chodzi o prawdomówność. A że Pan był zawsze pisarzem prawdomównym, miejsce Pana będzie coraz wyższe. A ta obecna książka znajdzie się wśród kilku najwyższych pozycji prozy. Niestety z wielu polskich prozaików, takich jak Żeromski czy Reymont, został tylko papier. Dłoń Pana ściskam Czesław Miłosz, 12 czerwca 1984
Ja bym powiedział, że literatura jest jak atmosfera, którą stwarza, jak pogoda dnia i nocy. Albo jest dobra, albo jest zła: niezmiennie, czy za Ludwika I, czy za Ludwika XXI, gdyby taki kiedyś zapanował. Słońce świeciło i świeci jednakowo. Albo go nie ma, za chmurami. I deszcz pada jednakowo. I tak samo bywa przyjemnie, lub przykro. Dla mnie osobiście kryterium jest odczucie radości, gdy np., powiedzmy, w ciągu pochmurnego dla mnie dnia szukam w myślach czegoś przyjemnego na pocieszenie, i nagle przypominam sobie: – Acha, wrócę do domu, i będę czytał książkę Sakowskiego!... Józef Mackiewicz Pretekstem ... stał się artykuł Józefa Mackiewicza pt. „List pasterski” ... Tylko pretekstem, bo ... nie chodziło o polemikę z tezami tego artykułu ... ale jedynie i wyłącznie o skorzystanie z tak godnej i dogodnej sposobności do rozprawy z osobą autora w sposób dyskwalifikujący go – nie do przyjęcia przez żadne szanujące się (i swą przyszłość) pismo. ... Wiadomości nie mogły i nie chciały ... się na to zgodzić, nie tylko ze względów prawnych, ale i z uwagi na obowiązującą zwykłą przyzwoitość wobec autora, którego drukowały od szeregu lat, który niemal od początku istnienia ich na emigracji należał do stałych, wybitnych i najpoczytniejszych współpracowników. ... Okazuje się, że ... ważniejsze i pilniejsze od czegokolwiek innego jest zmuszenie do zamilknięcia pisarza, mogącego drażnić kontrowersyjnością swych wystąpień, ale znanego z bezkompromisowej postawy antykomunistycznej. ... Wiadomości będące kontynuacją przedwojennych Wiadomości Literackich, założonych przez Mieczysława Grydzewskiego, były, są i będą redagowane na zasadach, które mu zawsze przyświecały i przyczyniły się do tego, że tygodnik ten istnieje nieprzerwanie i pod tym samym naczelnym kierownictwem od 45 lat, co stanowi rekord w dziejach prasy, nie tylko polskiej. ... Polegają one na kwalifikowaniu utworów na podstawie ich wartości, a nie osoby autora, na dopuszczaniu odmiennego zdania i nawet najostrzejszej krytyki – ale zarazem na „fair-play” i dobrych obyczajach. Z tej drogi Wiadomości nie zejdą. Juliusz Sakowski, „Zamykam list otwarty” Za terror odpowiedzialni są i ci, co go robią, i ci, co się na niego godzą. Terror jest obalaniem norm przyzwoitości, obyczajności politycznej, i wprowadzaniem praw chuligana. Terror akowski w czasie „nocy okupacyjnej” był tylko faktem, któremu sprzyjały okoliczności, terror akowsko-FE w biały dzień emigracyjny jest hitleryzmem. ... Nam, proszę Pana, jest rzeczywiście bardzo trudno żyć i chorować w nędzy. Ale na tym nasze prywatne przykrości się kończą. Józef, jak myślę, ma zbyt mocną pozycję w literaturze polskiej, by musiał się kłopotać, że go oszczercy pogrążą na wieki. Pogrążą siebie. Bo trudno mi przypuścić, by przyszli historycy literatury wstrzymali się od dociekliwości i nie dotarli do mechanizmu tych rozróbek. Barbara Toporska
"Toporska nie sięga po literacki eksperyment dla kultu eksperymentu czy pisarskiej "nowoczesności". Jeśli rozprzęga i rozbija opowiadanie, to nie w celu dekonstrukcji, a po to, żeby z rozproszonych i pod różne oświetlenie wziętych cząstek złożyła się panorama świata, który minął i społeczności, która zgrała się już w teatrze ludzkich dziejów. Autorka wierzy bowiem w powołanie i możliwości realistycznej literatury, która potrafi, łącząc wyobrażone z rzeczywistym, kreując własne i niepowtarzalne światy powiedzieć zarazem coś ważnego i prawdziwego o świecie realnym, choćby tym, który minął bezpowrotnie. Powieść ta scala się więc w wyobraźni odbiorcy w panoramę (i podzwonne) inteligencji polskiej, tej poszlacheckiej formacji społecznej, która odeszła w przeszłość wraz z upadkiem jej świata, wstrząśniętego pierwszą światową i bolszewicką rewolucją, ostatecznie pogrzebanego za sprawą politycznych skutków drugiej wojny światowej." Wacław Lewandowski, Bez "beletrystycznych udogodnień", "Nowe Książki", styczeń 2009
„Bóg, honor, ojczyzna”... – W oderwaniu od historycznego kontekstu można by to przyjąć za definicję i określenie granic najofiarniejszego patriotyzmu: – wszystko dla ojczyzny, prócz kompromisów z sumieniem i godnością ludzką. – Niestety, intencją manifestu było coś wręcz przeciwnego. Chodziło o podsadzenie Ojczyzny na ołtarz rezerwowany dotychczas dla Boga Jedynego. Honor zaś szybko zmieniał funkcję spójnika łączącego na warunkujący: jeśli, skoro, co w wypadkach kolizji moralności z polityką stało się nakazem zawieszenia skrupułów. Usłużny wobec Ojczyzny Pan Bóg miał udzielać generalnej dyspensy. Wypada wszakże odnotować, że nacjonalizmy XIX w. jeszcze z Bogiem i honorem, traktowanym przez większość na serio, były o nieba przyzwoitsze od współczesnych, które uprawiają już nagą rację stanu (rację państwa – powinno być po polsku). Nie mam na myśli jedynie totalizmów. Po co upraszczać? Z t. III Polskich Sił Zbrojnych (str. 464) dowiedziałam się, że Armia Krajowa używała młodzieży w wieku szkolnym do wykonywania wyroków śmierci wydawanych przez sądy kapturowe; że w związku z tym powołana została specjalna Rada Wychowawcza, złożona z pedagogów, działaczy młodzieżowych i księży, która roztaczać miała opiekę moralną (może niemoralną?) dla dodawania ducha „młodym żołnierzom walczącym z konieczności – podstępem”. Ciekawa jestem, dlaczego ci księża i ci pedagodzy sami nie wzięli się do rozwalanek. „Nie wolno wzywać do terroru, nie biorąc w nim osobiście udziału” – głosili członkowie Organizacji Walki Socjal-Rewolucyjnej, a Sawinkow „w imię terrorystycznego sumienia” odpierał zarzut jakoby miał skłonić szesnastoletniego wyrostka do udziału w zamachu. Nic dziwnego, że Albert Camus o rosyjskich eserach napisze: „Największy hołd, jaki możemy im złożyć, jest w stwierdzeniu, że w r. 1950 nie potrafimy im postawić ani jednego pytania, którego nie postawiliby sobie sami. Jeśli żyli w terrorze, nigdy nie byli wolni od rozdarcia, jakie on w sobie kryje, nigdy im nie zbywało na skrupułach.” Barbara Toporska