Choróbka to tytuł wieloznaczny. Na wskroś realistyczny obraz, dokument wręcz, a jednocześnie metafora. Kojarzyć się może z chorobą ustroju, słusznie minionego. Ślady jak po ospie nosi Polska i jej mieszkańcy uwiecznieni, jeszcze w fazie ostrej, na kartach prozy Strękowskiego. Dziś czytelnik nieznający historii, realiów lub niepamiętający tych czasów odbiera taką prozę jako fantazję, przerysowanie czy absurdalny utwór humorystyczny, a tak przecież było naprawdę. To nie jest zwierciadło „krzywe”, lecz wiernie odbijające. Trzeba tylko oka i ucha pisarza o nerwie dokumentalisty, aby to uwiecznić.
Ale, choróbka, co z tą ręką?
Katarzyna Boruń-Jagodzińska
Słodko-gorzki jest ten zbiór opowiadań: jednych nigdy niepublikowanych, innych wyjętych z czasopism literackich – tych nielegalnych z czasów PRL, i tych legalnych, publikujących współcześnie rzeczy napisane przed laty. Słodki, bo Jan Strękowski potrafi pisać z ciepłym dystansem o sprawach niekiedy wręcz lodowatych. Gorzki, gdyż spod tego ciepłego opisu – po zamknięciu ostatniej strony – wyłania się obraz lat niby minionych, a naprawdę ciągle żywych. Jakby czasy się zmieniały, a ludzie nie nadążali za zmianami.
Zbigniew Zbikowski
O autorze:
Jan Strękowski, dziennikarz, pisarz, krytyk, scenarzysta i reżyser.
Autor książek literackich, m.in. Nauka jazdy (opowiadania, w podziemiu – 1985), Wizytacja (opowiadania – 1986), Dziewczyny z miasta nigdy nie odmawiają (powieść – 2011).
Autor słuchowisk radiowych oraz sztuki telewizyjnej Dzikuska (I TVP – 2006).
Redaktor pisma „Bibuła”, poświęconego wydawnictwom i kulturze niezależnej w czasach PRL. Autor lub współautor kilkunastu książek publicystycznych, historycznych i reportaży literackich, ostatnio Sześć tapczanów Lwowa (2020).
Scenarzysta i reżyser ponad 20 filmów dokumentalnych oraz współscenarzysta serialu Złotopolscy. Najnowszy jego film to – Jak grzech na duszy.
FRAGMENT
Pan Sławek długo pary z gęby nie puszczał. Rozbieramy, żeby budować – mówił tylko tajemniczo. Przelatywało to mimo uszu, wiadomo, że przeważnie się coś rozbiera po to, żeby z tego albo na tym powstało coś nowego. Pan Sławek przyjeżdżał codziennie i jak prawdziwy gospodarz doglądał postępu robót. Tu, gdzie przygotowywano materiał na budowę i u siebie na działce, gdzie majstrzy zwijali się jak w ukropie, by zdążyć z otwarciem na 22 lipca, co już dawno powinno było dać im do myślenia. Pamiętali przecież coroczny obłęd towarzyszący obchodom tego tak zwanego lipcowego święta w czasach komuny. Ten 22 lipca to była idée fixe pana Sławka. I wszystkich poganiał, jakby chodziło o wykonanie zobowiązania. A tym, którzy nie kojarzyli daty, tłumaczył: – Święto Odrodzenia, 22 lipca dawniej E. Wedel.