Menu

Patryk Pleskot

"Wprowadzenie stanu wojennego w Polsce miało przynajmniej dwie konsekwencje w sferze dyplomatycznej, których nie spodziewała się ekipa gen. Wojciecha Jaruzelskiego. 19 grudnia 1981 r. o azyl polityczny w Stanach Zjednoczonych poprosił Romuald Spasowski, ambasador PRL w Waszyngtonie. Cztery dni później na podobny krok zdecydował się polski przedstawiciel w Tokio Zdzisław Rurarz, który został szybko przewieziony do USA. Obie ucieczki wywarły wielkie wrażenie na polskiej i światowej opinii publicznej. Dlaczego dyplomaci zdecydowali się na tak radykalne posunięcie? Dlaczego postanowili zerwać z systemem, któremu służyli przez kilkadziesiąt lat? Czy kluczowe okazały się nakaz sumienia i niezgoda na siłowe zdławienie „Solidarności”? Czy w grę wchodziły bardziej prozaiczne względy osobiste? A może istotną rolę odegrały zachodnie (i nie tylko) służby specjalne? Książka jest próbą odpowiedzi na te pytania. Tom drugi skupia się na konsekwencjach obu ucieczek oraz na opisie aktywności zbiegłych dyplomatów jako emigrantów. Prośby o azyl implikowały nie tylko skandal dyplomatyczny, lecz także konkretne działania komunistycznego wymiaru sprawiedliwości i służb specjalnych. Doprowadziło to do zaocznego skazania „zdrajców” na karę śmierci, a zarazem do intensywnych prób inwigilacji i ustalenia miejsca zamieszkania zbiegów. Tymczasem zarówno Rurarz, jak i Spasowski przez całe lata osiemdziesiąte angażowali się w publiczną krytykę polskiej rzeczywistości, a przy tym - w wyjaśnianie własnych motywów postępowania. Czynili to w nieco innej formie: ten pierwszy był skoncentrowany na wystąpieniach publicznych i publicystyce, ten drugi zaangażował się przede wszystkim w przygotowanie jednej, dużej publikacji rozliczeniowej. Byli ambasadorzy starali się również reagować na zmieniajacą się sytuację geopolityczną na świecie, po 1989 r. sytuowali się jednak na marginesie życia publicznego: zarówno amerykańskiego, jak i emigracyjnego oraz polskiego. W podsumowaniu autor stara się - na podstawie ustaleń poczynionych w obu tomach - przedstawić całościową koncepcję procesu decyzyjnego, który doprowadził do ucieczek dyplomatów."
Książka Patryka Pleskota "Portret mordercy. Artysta, który zabił prezydenta" „Nie chcemy Narutowicza! Precz z żydami! Niech żyje faszyzm!” Warszawska ulica wrze. Tłumy podburzone przez narodowców protestują przeciwko wyborowi na pierwszego prezydenta Polski Gabriela Narutowicza. Tego kandydata poparli posłowie mniejszości narodowych. Dla nacjonalistów znad Wisły jest zatem „człowiekiem bolszewicko-żydowskich wpływów”. Niemal tysiącletnia Polska ledwie wczoraj odzyskała niepodległość po 123 latach zaborów. W swojej bogatej historii nie zna królobójstwa. Szczyci się tym. Aż do teraz. Za kilka dni w galerii Zachęta padną strzały. Narutowicza zamorduje malarz – Eligiusz Niewiadomski. Jest 31 stycznia 1923 roku. Eligiusz idzie na śmierć z dumą. Nie wyraża żadnej skruchy. Wierzy, że uratował Polskę przed „żydowskim” prezydentem. Do plutonu egzekucyjnego rzuca krótkie: – Proszę, aby mierzono mi w głowę, ja stanę wam wygodnie. "Portret mordercy. Artysta, który zabił prezydenta" - książka Pleskota O jego malarstwie świat nie pamięta, jego słowa mało kto zna. Tylko nienawiść, która nim kierowała, przetrwa w kolejnych pokoleniach. Kim był morderca pierwszego prezydenta Rzeczypospolitej?
Sanacyjny sędzia, wójt przedwojennej wsi, strażnik więzienny, potomek marszałka królowej Bony, damski bokser, adwokat okupowanej Warszawy, księgowy w mleczarni, kierownik w fabryce czekolady, oficer polityczny Armii Czerwonej i reprezentant Polski w szachach, rekwizytor w wytwórni filmowej, ledwo piśmienny politruk po podstawówce, sędzia Trybunału Konstytucyjnego, kandydat na żywiciela wszy, szczerbaty olbrzym zwany „Krwawym Edziem”, rezydent wywiadu wojskowego, skorumpowany działacz piłkarski... Tak różnych ludzi, urodzonych w odmiennym czasie, miejscu, środowisku; o rozmaitych zainteresowaniach, doświadczeniach i życiorysach – połączyło jedno: w pierwszej dekadzie „ludowej” Polski stali się sędziami Wojskowego Sądu Rejonowego (WSR) w Warszawie. Choć przyszli z tak różnych miejsc, połączył ich czynny udział w obsługiwaniu maszynerii bezprawia uruchomionej w tym sądzie. I to o nich jest ta książka.
W niedzielę 13 grudnia 1981 r. w Waszyngtonie dało się odczuć weekendowe pustki. Prezydent Ronald Reagan przebywał w rezydencji w Camp David. Również ambasada USA w Warszawie była pozbawiona „głowy”: ambasador Francis J. Meehan akurat wyjechał. Wieści o wprowadzeniu stanu wojennego w PRL potraktowano jednak bardzo poważnie. Wobec narzuconych przez ekipę gen. Wojciecha Jaruzelskiego ograniczeń komunikacyjnych warszawska ambasada, a także konsulaty USA w Krakowie i Poznaniu, stały się dla administracji Reagana podstawowym źródłem informacji o tym, co tak naprawdę dzieje się w Polsce. Dyplomaci bardzo aktywnie, choć z większymi niż w czasie „karnawału Solidarności” trudnościami, usiłowali takie informacje zdobywać. Nie mniejsze zaangażowanie wykazywał kontrwywiad PRL, przechwytując imponującą liczbę amerykańskich raportów wysyłanych do centrali w Waszyngtonie.
Postawa amerykańskich placówek dyplomatycznych w Polsce w latach 1980–1981 odzwierciedlała – na zasadzie swego rodzaju sprzężenia zwrotnego – amerykańską politykę wobec PRL w tym okresie. Ambasada (i konsulaty) realizowała jej wytyczne, wykuwane gdzieś w gabinetach Departamentu Stanu, CIA, Białego Domu i powiązanych z nimi instytucji, a jednocześnie sama wpływała na kształt tej polityki, „bombardując” te instytucje raportami, analizami, szyfrogramami itp., sporządzanymi przez różne komórki (od ambasadora, przez poszczególne legalne piony po rezydenturę wywiadowczą). W czasach „karnawału »Solidarności«” amerykańskich dyplomatów w Polsce interesowało dosłownie wszystko: od zakulisowych walk o wpływy w partii (od szczebla centralnego przez wojewódzkie po podstawowe organizacje partyjne), przez nastroje w konkretnych środowiskach i grupach (intelektualiści, dziennikarze stołeczni i regionalni, robotnicy, rolnicy, żołnierze, ekonomiści, naukowcy, artyści, urzędnicy, cudzoziemcy…), artykuły prasowe, audycje telewizyjne i radiowe, sytuację w Kościele, działania najróżniejszych grup opozycyjnych; po takie szczegóły, jak natężenie ruchu na drogach i lotniskach, cena kanistra benzyny, długość kolejek i napisy na murach czy... gęstość wąsów Lecha Wałęsy. Dyplomaci byli „wszystkożerni” i pozbawieni uprzedzeń, wychodząc z założenia, że im więcej różnorodnych źródeł informacji – niezależnie od ich pochodzenia – tym większe szanse na sformułowanie celnych analiz i prognoz.
Najpierw powołał ich Bóg. Potem zrobiła to Ojczyzna. Gdy nadszedł czas próby, polscy duchowni w mundurach ruszyli na front. Nie po to, by strzelać do Niemców. Nie po to, by zabijać Sowietów. Mieli wspierać walczących Polaków. Wątpiącym dodawać otuchy, zmuszonym do zabijania wrogów odpuszczać grzechy, umierającym udzielać ostatniego namaszczenia. Kampania wrześniowa kończy się klęską. Choć sowieckie zdziczenie wobec duchownych nie jest tajemnicą, polscy kapelani idą do niewoli razem ze swoim wojskiem. Tu też będą żołnierzy podtrzymywać na duchu. Będą potajemnie odprawiać Msze Święte i w ukryciu przed strażnikami spowiadać. Do końca zachowają honor żołnierski i wiarę w Boga. Dadzą świadectwo bezprzykładnej odwagi w obliczu bestialstwa stalinowskich okupantów. Druga Rzeczpospolita to kraj wielu wyznań. W polskim wojsku służą księża katoliccy, duchowni protestanccy, prawosławni popi, żydowscy rabini i muzułmańscy mułłowie. Różne wyznania, ale cel ten sam – obrona Ojczyzny. Różne życiowe drogi, ale jeden los – kula w tył głowy w katyńskim lesie.
W latach osiemdziesiątych XX w. na Antypodach osiedliło się co najmniej 25 tys. Polaków, z których ponad połowa posiadała status uchodźcy. Mimo znacznej odległości od Polski Australia znalazła się w czołówce krajów docelowych polskiej migracji w tej dekadzie. Najbardziej znaczące inicjatywy publiczne, związane z bieżącymi wydarzeniami w PRL, podjęli jednak przedstawiciele polskiej diaspory wywodzący się z wcześniejszych fal migracyjnych. Temat solidarnościowej działalności rozwijanej na Antypodach wymaga opisania jej kontekstu politycznego, uwzględniającego m.in. stosunki dyplomatyczne między PRL a Australią czy politykę migracyjną obu państw. Napływ niespotykanej od wojny fali migrantów z Polski zmusza do sięgnięcia po statystyki, jak również po teorie migracyjne. Bez nich trudno byłoby określić mentalność nowych migrantów – a przecież procesy akulturacyjne wywierały ogromny wpływ na zaangażowanie publiczne. Pierwszoplanowa pozycja tradycyjnych środowisk polonijnych prowadzi z kolei do pytań o interakcje pokoleniowe i społeczne, a także o charakterystykę polskiej diaspory w Australii. Dopiero to daje podstawę do analizowania poszczególnych inicjatyw oraz form działania. Na takim rozumowaniu została zbudowana struktura książki. Niezależnie od specyficznych cech Polonii australijskiej i ona podlegała istotnemu, uniwersalnemu zjawisku: solidarnościową działalność podejmowała jedynie znikoma część polskiej diaspory – zarówno tej wywodzącej się jeszcze z emigracji powojennej, jak i tej z lat osiemdziesiątych. Publikacja w ramach centralnego projektu badawczego IPN „Polska emigracja polityczna 1939–1990
Polska Akademia Nauk w zamyśle komunistycznych władz partyjno-państwowych była główną instytucją naukową PRL. Z tego powodu pozostawała pod ścisłym nadzorem politycznym, sprawowanym zarówno od wewnątrz – przez kadrę kierowniczą i aparat administracyjny nominowane przez władze, jak i od zewnątrz – przez poszczególne instancje partyjne, rząd i Służbę Bezpieczeństwa. Prezentowana w pierwszym tomie wydawnictwa aktywność operacyjna SB wobec PAN stanowiła jednak tylko drugą linię ideologicznych „zasieków”. To kontrola partyjna i państwowa stała się może mniej „efektowną”, ale główną, codzienną formą uzależniania środowisk naukowych. W tym tomie zostaną przedstawione narzędzia i metody kontroli politycznej sprawowanej nad Akademią przez władze PZPR. Kontroli, która - podobnie jak w wypadku działalności SB – przynosiła zarówno zwycięstwa, jak i porażki.
"Monografia – powstała w ramach miniserii „Temida tyranów” – stanowi pierwszy krok do całościowego ujęcia historii i funkcjonowania Wojskowego Sądu Rejonowego w Warszawie w latach 1946–1955. Ten największy i najważniejszy z sieci WSR nie doczekał się dotychczas osobnego opracowania, m.in. z racji ogromu, a jednocześnie niekompletności zachowanego materiału źródłowego. Książka proponuje spojrzenie na warszawski WSR od wewnątrz: skupia się na wewnętrznych mechanizmach jego funkcjonowania, pomijając tak istotne zagadnienia, jak analiza poszczególnych postępowań karnych. Zarazem publikacja stara się ukazać miejsce i rolę sądu w systemie bezprawia, jaki stworzył wojskowy wymiar sprawiedliwości „ludowej” Polski. Tak różnych ludzi, urodzonych w odmiennym czasie, miejscu, środowisku; o rozmaitych zainteresowaniach, doświadczeniach i życiorysach – połączyło jedno: w pierwszej dekadzie „ludowej” Polski stali się sędziami Wojskowego Sądu Rejonowego (WSR) w Warszawie. Choć przyszli z tak różnych miejsc, połączył ich czynny udział w obsługiwaniu maszynerii bezprawia uruchomionej w tym sądzie. I to o nich jest ta książka. "
Publikacja ukazuje niezwykłe dziedzictwo architektoniczne siedziby Ministerstwa Edukacji i Nauki oraz jej losy na tle burzliwych wydarzeń XX w.Gmach ministerstwa to pierwsza wzniesiona od podstaw siedziba ministerialna w II RP.Budynek odznacza się wysokim materialnym standardem i jest przykładem nowoczesnej architektury sięgającej do tradycji klasycznej i akademickiej. Unikatowe są wnętrza gmachu utrzymane w stylistyce polskiego art dco.W czasie II wojny światowej w przedwojennej siedzibie ministerstwa ulokowano niemiecki Urząd Komendanta Policji Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa Dystryktu Warszawskiego. Od tamtej pory adres Szucha 25 kojarzy się z miejscem męczeństwa Polaków i jest symbolem martyrologii narodu polskiego i niemieckiego terroru okupacyjnego.Mamy nadzieję, że publikacja przyczyni się do upowszechnienia wiedzy o dziejach gmachu i ukaże szerszej grupie odbiorców doskonale zachowane i zarazem mało znane wnętrza budynku.
Przyjmując punkt widzenia ludzi z obrzeży społecznych – wykluczonych, stygmatyzowanych, żyjących na marginesie – odchodzimy od „wielkiej polityki”: nie zauważamy brutalnej rozprawy władz z legalną opozycją w latach czterdziestych, stalinowskich aresztowań, setek tysięcy ludzi na placu Defilad w październiku 1956 r., pałowanych studentów w marcu 1968 r., robotników Ursusa, niezliczonych mas pielgrzymów czekających na polskiego Papieża, demonstracji z czasów „Solidarności”, czołgów w grudniu 1981 r., tysięcy żałobników opłakujących Grzegorza Przemyka i ks. Jerzego Popiełuszkę. Dostrzegamy za to rzeczywistość czającą się gdzieś w podziemnym nurcie miejskiego życia: na opuszczonych ulicach, w ciemnych zaułkach, we wnętrzu suteryn. Podobnie jak na „powierzchni”, tu także toczyło się życie, w którym nie brakowało ludzkich dramatów i krzywdy, silnych emocji, ale też zobojętnienia i apatii.
Życie Georges’a Minka to prawdziwa kronika drugiej połowy XX wieku. A dzięki pamięci rodzinnej w jego opowieści możemy odnaleźć specyficzne i dramatyczne obrazy z życia polsko-francusko-żydowskiej rodziny z pierwszych dekad stulecia. Fascynacja komunizmem, emigracja, wojna domowa w Hiszpanii, ruch oporu i niemieckie obozy koncentracyjne w czasie drugiej wojny światowej, powojenne wybory, inicjacja polityczna, pierwsze przejawy niezależnego myślenia, dysydentyzm, studia, ponowna emigracja (czy reemigracja), protesty marcowe w Polsce, protesty majowe w Paryżu, kariera naukowa we Francji, perypetie ze Służbą Bezpieczeństwa, narodziny opozycji demokratycznej w PRL, wreszcie wsparcie dla jawnej, a następnie podziemnej „Solidarności” – to tylko część tematów przewijających się w bogatych wspomnieniach prof. Minka.
Celem książki jest ukazanie – w ogólnym zarysie – ewolucji strukturalnej pionu SB Komendy Stołecznej MO i Stołecznego Urzędu Spraw Wewnętrznych w latach 1975–1990. Praca proponuje charakterystykę strukturalną i funkcjonalną Komendy Stołecznej MO/ SUSW. Analiza ma na celu stworzenie pewnego „szkieletu” – instytucjonalno-strukturalnych ram, które można będzie wypełniać treścią w miarę prowadzenia dalszych, pogłębionych badań. Szczególnie istotne może się okazać dostrzeżenie w aktywności stołecznego aparatu bezpieczeństwa długiego cienia centrali MSW, mieszczącej się przecież w Warszawie. „Ciążenie” centrali sprawiało, że warszawska SB niejako automatycznie była spychana na boczny tor, choć owa bliskość mogła mieć też pozytywne strony w postaci łatwiejszego niż w przypadku innych województw dostępu do „góry”.
Daj się oszukać. Pozwól się uwieść. Oddaj mi swoje pieniądze. A później spróbuj mnie złapać! Genialny fałszerz, którego podrobione banknoty są dziś droższe niż oryginały… Oszust-dyplomata, którego nikt nie śmie prosić o uregulowanie rachunku za hotel czy obiad w restauracji… Uzdrowiciel, którego moc przenika nawet przez ekran telewizora… Uwodziciel, któremu wystarczy dziesięć minut, by każdą napotkaną kobietę zaciągnąć do łóżka. I okraść… Fałszywa hrabianka, z którą sypia połowa polskiego sejmu… Tajny współpracownik SB, który zdradza Solidarność, by potem zrobić to samo z komunistami… Mistrz kierownicy, złodziej polonezów i postrach Peweksów, który kilkanaście razy ucieka milicjantom, by w końcu dosłownie zapaść się pod ziemię na więziennym spacerniaku… Siedem postaci, dziesiątki ról. Jedno pragnienie sławy i pieniędzy. Wybicia się ponad przeciętną. Ale drogą na skróty i kosztem innych. Dosłownie – kosztem. W ponurej rzeczywistości PRL-u i w początkach wolnej Polski ci genialni kanciarze stali się celebrytami. Kochały ich tłumy. Niektórych za to, że zadrwili z komunistycznego systemu. Innych – ponieważ dawali nadzieję. A Ty, dałbyś się nabrać?
Nadepnąłeś komunistycznej władzy na odcisk? Zginiesz. Chcesz się bawić w opozycjonistę? Stracisz życie. Chroni cię sutanna? Skończysz jak Popiełuszko. Licealista utopiony w Wiśle… Sędziwy ksiądz ze skręconym karkiem… Były premier torturowany we własnym domu… Tłumaczka z poderżniętym gardłem i uduszona staruszka… To nie jest przyjemna lektura. Wszyscy bohaterowie nie żyją, a mordercy nie ponoszą kary. Giną dowody, a procesy zatrzymują się w martwym punkcie. Jeśli nie kocha się ludowej władzy, PRL nie jest przyjemnym miejscem do życia, za to doskonałym, by je stracić. Patryk Pleskot, odważny historyk Instytutu Pamięci Narodowej, odkrywa sekrety zagadkowych morderstw, za którymi stoi tajemnicze komando śmierci – zbrojna ręka służb Polski Ludowej. Żadna z tych historii nie została wymyślona. Dużo tu poczucia krzywdy i mało poczucia winy… Książka Pleskota to opowieść mroczna, tajemnicza i wciągająca jak najlepszy kryminał. Tyle tylko, że śmierć jest prawdziwa.
Czy totalitaryzmy mogą zostać rozliczone ze zbrodni? Bestialstw popełnionych przez narodowych socjalistów i komunistów nie da się ani cofnąć, ani wymazać – choć pamięć o nich i ich ocena, zwłaszcza w świecie zachodnim, nie jest jednolita. Jednocześnie w świadomości społecznej na całym świecie funkcjonują obecnie najróżniejsze stanowiska odnoszące się do dziedzictwa totalitaryzmów, doświadczanego bezpośrednio lub pośrednio. Do dziś wiele państw boryka się także, mimo rosnącego dystansu czasowego, z rozliczeniem przeszłości, rzutującym nieraz bardzo wyraźnie na bieżące życie polityczne i społeczne. Próby podobnych rozliczeń podejmowano zarówno tuż po zakończeniu działań wojennych (a czasem nawet w ich trakcie), jak i – w ograniczonym zakresie – po 1956 r., na fali destalinizacji. O nich właśnie opowiada ta książka. Publikacja w ramach centralnego projektu badawczego IPN „Aparat bezpieczeństwa w walce z podziemiem politycznym i zbrojnym 1944–1956”.
Monografia ukazuje historię Komitetu Helsińskiego w Polsce, powstałego w opozycyjnym podziemiu na przełomie 1982 i 1983 r. Celem jego istnienia było dokumentowanie przypadków łamania praw człowieka przez aparat partyjno-państwowy PRL w dobie stanu wojennego i okresie „normalizacji”. Cykliczne raporty i inne analizy, sporządzane przez komitet do 1989 r. włącznie, miały służyć przede wszytkim nagłaśnianiu takich spraw na Zachodzie. W odróżnieniu od wielu innych podziemnych inicjatyw niezależnych komitet bardzo wcześnie nabrał cech klasycznej organizacji pozarządowej. Można zaryzykować stwierdzenie, że wpisywał się w profil typowej, współczesnej non governmental organisation (NGO) w nietypowej i historycznej rzeczywistości PRL lat osiemdziesiątych. To być może jego najważniejsza i najbardziej specyficzna cecha. Publikacja przygotowana przez Oddział IPN w Warszawie w ramach oddziałowego projektu badawczego „Warszawa nie?pokonana”.
istoria Ministerstwa Informacji i Propagandy (MIiP), a szczególnie jego warszawskich placówek, dobitnie pokazuje, że badacze „narodzin systemu władzy” w latach czterdziestych powinni unikać pokusy teleologicznej interpretacji działań komunistów. Podstawowy cel, nakazany przez Stalina – przejęcie pełnej kontroli nad krajem – był jasny, natomiast drogi jego realizacji, choć wytyczane na Kremlu, bywały kręte i nie zawsze dobrze przemyślane. Komuniści popełniali błędy i nieraz podejmowali nietrafne decyzje. Krótkotrwałe dzieje MIiP pokazują, że ambitny pierwotnie pomysł z instytucją zarządzającą państwową propagandą okazał się ślepą (czerwoną) uliczką. W wypadku stołecznych struktur resortu zjawisko to uwidoczniło się w dwójnasób. Po pierwsze, były emanacją nieudanego, centralnego eksperymentu. Po drugie, musiały borykać się z trudnościami charakterystycznymi także dla innych warszawskich filii ogólnopolskich instytucji: egzystowania w cieniu centrali, a także w pewnej mierze szczebla wojewódzkiego. Zawarte w tej książce rozważania przekonują, że działające w stolicy jednostki MIiP były nieskuteczne i w zasadzie niepotrzebne. Można zaryzykować tezę, że w Warszawie ograniczenia tego ministerstwa uwidaczniały się szczególnie wyraźnie. W wydaniu stołecznym ślepa czerwona uliczka okazała się wyjątkowo krótka.
Za ile litrów samogonu można kupić sowiecki autobus? W jaki sposób doktorant historii może dostać główną rolę w filmie Zanussiego? Jak wymienić szermiercze klingi na skuter Lambretta? Dlaczego Gierek obraził się na polskich alpinistów, którzy zdobyli Mount Everest? Kim byli „Szary Grizzly” i „Andzia”? Na te i inne pytania odpowiada sam Andrzej Paczkowski. Mówi też sztuce przerabiania esesmańskich spodni, sowieckich kowbojach, stosie porzuconych Stalinów, kakofonii na placu Defilad w październiku 1956 r., paradowaniu w mundurze polowym w tramwaju, Chińczykach w żałobie unoszących dłonie w geście „Solidarności”, meandrach lustracji i wielu, wielu innych sprawach: śmiesznych, poważnych, bardziej i mniej ważnych. Zawsze ciekawych. To książka dla tych, którzy próbują zrozumieć polską rzeczywistość ostatnich osiemdziesięciu lat – rzeczywistość widzianą w kolorze, a nie w czarno-białych barwach.
Książka prezentuje rozmaite wątki związane z problematyką migration studies. Publikację otwierają artykuły poświęcone czasom II wojny światowej, a zamykają teksty dotyczące epoki „Solidarności”.
Polityczne procesy pokazowe (publiczne), niezależnie od epoki i ustroju, mają jeden cel: możliwie szerokie rozgłoszenie narracji przyjętej przez „reżyserów” rozprawy. W przypadku „ludowej” Polski tym reżyserem (i scenarzystą) był aparat partyjno-państwowy, instrumentem działania zaś – odpowiednie instancje wymiaru sprawiedliwości z jednej, a propagandy i środków masowego przekazu z drugiej strony. „Aktorami” tych z reguły tragicznych przedstawień, odgrywającymi – z własnej woli lub pod przymusem – przypisane im role i wypowiadającymi ustalone kwestie, byli nie tylko sami oskarżeni i świadkowie, lecz także obrońcy, prokuratorzy, sędziowie. Zadaniem tej publikacji nie jest wyczerpujące omówienie problematyki procesów pokazowych w latach 1944–1989. Wybrano jedynie kilkanaście przykładów takich rozpraw, by na ich podstawie zrozumieć ewolucję zjawiska; dostrzec różnice i podobieństwa w strategiach przyjmowanych przez wszystkie zainteresowane strony. Wartością dodaną publikacji jest nie tyle dotarcie do nieznanych faktów i dokonanie przełomowych odkryć, co zestawienie tych różnych, z reguły osobno omawianych spraw, a dzięki temu obranie szerszej, porównawczej perspektywy.
Książka zawiera wybór źródeł: polskich tłumaczeń dokumentów sporządzonych przez amerykańskich dyplomatów pracujących w PRL w ostatnim piętnastoleciu jej istnienia. Źródła te dotyczą spotkań przedstawicieli USA z duchownymi Kościoła katolickiego w Polsce – od najważniejszych hierarchów po zwykłych księży.