Menu

Rudiger Safranski

Gdy Hölderlin spoglądał wstecz na swoje życie, wydawało mu się, że poezję tworzył zawsze. Słowo poetyckie było dlań niczym powietrze do oddychania. W poezji pozostawał w pełni sobą, a jednocześnie zachowywał więź z pewną całością – w wyimaginowanej wspólnocie. Wielkiego przełomu, jaki nastąpił w stosunku do jego dzieła, już nie doczekał. Ten zaczął się dopiero około roku 1900. Odtąd Hölderlin jest w pamięci kulturowej trwale obecny. Ale właśnie jako „klasyk” albo postać niemal mityczna. W każdym razie bardzo odległa. Spróbujmy, ostrożnie, nieco się do niego zbliżyć.
Goethe oddziałuje inspirująco nie tylko swoim dziełem, lecz także swoją biografią. Był nie tylko wielkim pisarzem, lecz także wielkim mistrzem sztuki życia. Jedno i drugie czyni go dla potomności źródłem niewyczerpanym. Przeczuwał to sam, nawet jeśli w jednym ze swoich ostatnich listów do Zeltera pisał, że jest w pełni zrośnięty z epoką, która nigdy już nie powróci. Mimo to Goethe może się wydawać kimś żywotniejszym i bardziej współczesnym niż wielu żyjących, z którymi zwykle mamy do czynienia. Przeglądając się w zwierciadle Goethego, każde pokolenie ma szansę zrozumieć lepiej również samo siebie i swój własny czas. Książka ta podejmuje właśnie taką próbę, opisując życie i dzieło człowieka, który był geniuszem swojego wieku, a zarazem pragnąc na jego przykładzie zbadać możliwości i granice uprawiania sztuki życia. Goethe chciał wszystko doprowadzać do końca. Ta myśl nie dawała mu spokoju do samego kresu życia. Fausta dokończył na krótko przed śmiercią, podobnie Zmyślenie i prawdę. Lata wędrówki opublikował, w drugiej wersji, w 1829 roku, by zamknąć je przynajmniej zewnętrznie. Z edycją ostatniej ręki wydawcy mieli co prawda jeszcze trochę pracy, ale on sam wiele zrobił, by uporządkować swoją spuściznę – sądził nawet, że większą część. Choć zatem Goethe w poszczególnych swych pracach szukał zawsze jakiegoś zakończenia, to przecież całkiem obca była mu idea, że życie spełnienie osiąga dopiero u kresu. Każda chwila miała kryć już sama w sobie jakąś wartość i znaczenie, nie widziana dopiero przez pryzmat jakiegoś celu ostatecznego. Odrzucał wszelkie teleologiczne pojmowanie życia. Nie chciał służyć żadnemu całościowemu celowi historycznemu, a i życia własnego nie zamierzał wtłaczać w jakiś schemat celowościowy, nawet jeśli w 1780 roku obrazem swojego życiowego dzieła uczynił piramidę, której budowę chciał doprowadzić do samego szczytu. Przygotowany był jednak na to, że mu się to nie uda. Rzecz była jednak warta zachodu. Do końca chciał doprowadzić liczne sprawy, które rozpoczął. Wynikało to z jego postawy zorientowania na dzieło, które zwykle ma wszak początek i koniec.
Najnowsza książka niemieckiego historyka idei Rüdigera Safranskiego (ur. 1945) traktuje o czasie w najróżniejszych postaciach. Safranski, badacz niemieckiego romantyzmu, a także współczesnej niemieckiej filozofii, od tej właśnie strony podchodzi do doświadczenia czasu, a matematyczno-fizyczna interpretacja temporalności nie gra tu głównej roli. Czas przeżywamy poza pomiarami za pomocą zegarów pewnej liniowej, jednokierunkowej wielkości. Jego żywe doświadczenie, opisywane w poszczególnych rozdziałach, wyraża się w przeżyciu nudy, początku czy troski. Dopiero czas uspołeczniony posługuje się zegarem. W gospodarce czas staje się pieniądzem, nabiera zróżnicowanego tempa. Zarówno jednak czas własnego ciała, jak i czas kosmiczny, eschatologiczny czy literackiej narracji mają osobne wymiary odległe od wymiaru mierzalnego, zegarowego. W ten sposób autor, wybitny erudyta i sprawny narrator, zapewnia czytelnikowi panoramę rozumień czasu w dzisiejszym świecie. Pod tym względem jest to wyjątkowa książka, obejmująca liczne dziedziny, w których czas się pojawia, i chociaż po jej lekturze nadal nie umiemy zdefiniować, czym on jest, to umiemy powiedzieć o wiele więcej o nim jako doświadczeniu i jako zjawisku.