Powiedz nam, co myślisz!
                    Pomóż innym i zostaw ocenę!
                    Zaloguj się, aby dodać opinię
                             
         
        
                        
    
                
            Dorota Malina
        
                28/11/2023
    
 
    
    opinia recenzenta nie jest potwierdzona zakupem
    
        Ostatni rozdział nowego tomu o wścibskiej profesorowej zaczyna się tak:Reszta tego roku upłynęła Zofii Szczupaczyńskiej spokojnie: po lipcu przyszedł sierpień, więc trzeba się było zająć kwaszeniem ogórków, a zaraz potem robieniem korniszonów; wrzesień przyniósł też węgierki, a zatem smażenie słynnych powideł profesorowej i szykowanie śliwek w occie, październik - marynowanie i duszenie grzybów, listopad - szatkowanie i kiszenie kapusty; w dodatku przez cały ten czas nastawiano kolejne nalewki, tak lubiane przez Ignacego, a zatem malinową, do której Franciszka sposobem kuzynki Dutkiewiczowej dodawała gałązek rozmarynu, dalej wiśniową ratafię z utłuczonymi pestkami i przyprawami korzennymi, wyborną orzechówkę na niedojrzałych orzechach włoskich, kupowanych od Tetmajera z Bronowic, i tak dalej.Ta iście proustowsko-schulzowska smakowita fraza jak w soczewce skupia maestrię Szymiczkowej, która znów zaserwowała nam wykwintną ucztę à la Agatha Christie: doskonałe składniki i mistrzowska technika, a wszystko podlane gęstym sosem mieszczańskiej nostalgii i zabarwione lekką sepią.Jak widać w poniższym fragmencie, po powodziach i perturbacjach świat wrócił do normy, rytm życia znów wyznaczają posiłki i drobne przyjemności, a pojony nalewkami Ignacy nadal nic nie wie o działalności małżonki.Rozkładanie bankietu na czynniki pierwsze może popsuć zabawę, więc ograniczę się do kilku osobistych duserów.Po pierwsze: detal i research. Kryminały pożeram nałogowo, ale jeśli oprócz zawiłej intrygi (której po dwóch dniach już i tak nie jestem w stanie powtórzyć) nic z nich nie wynoszę, zostawiają niesmak. Idea efemerycznej rozrywki jest mi obca, więc, kiedy już pozwalam sobie na grzeszną przyjemność (bo nadal mam zaległości w klasykach), lubię się jakoś „ubogacić". Szymiczkowa nigdy nie zawodzi: dzięki pięknemu językowi (w tym odcinku poznałam słówka blik, faska i szkandela) i doskonałej konstrukcja świata przedstawionego (a wiem, co mówię, bo pomieszkuję w Krakowie, więc chodziłam sprawdzać) Maryla uczy i bawi. Dowiadujemy się sporo o ówczesnej prasie, o życiu kawiarniano-towarzyskim Krakowa, stosunkach ze Stolicą Apostolską i fascynującym świecie urningów. A dorożkę z rzędem temu, kto wiedział o powodzi z 1903 roku i zmyślnych rozwiązaniach transportowych (Polak już wtedy potrafił).Po drugie: humor. Śmierć na Wenecji to satyra na mieszczański Krakówek, ale tak pocieszna, że nie sposób się gniewać. Na ludzkie przywary patrzy się tu z czułością, tak że czytelnik kibicuje Ignacemu, który (na przymusowej diecie) wymyka się nocą na drugą kolację i Zofii, która zręcznie go okłamuje.Po trzecie: eskapizm. Na świecie wiadomo - wojny, wybory i zawierucha. Zanurzając się (sic) w Krakowie początku wieków, człowiek może na chwilę ogrzać się przy piecu, z którego pachnie ciastem, i zatęsknić do świata, gdzie czas płynie wolniej, a największym problemem (oprócz okazjonalnych mordów) jest niestrawność.Wszystkim spragnionym kryminałów retro najwyższej próby polecam wycieczkę na Wenecję. Bo Szymiczkowa znów dowozi (na balii, ale z klasą).
    
             
    
                
            Julia
        
                06/12/2023
    
 
    
    opinia recenzenta nie jest potwierdzona zakupem
    
         To jest jedna z tych książek, które poprawiają humor i dają rozrywkę ucząc. Polecam serdecznie na zimowe wieczory. Mimo, że to kryminał po przeczytaniu ze śmiechu bolał mnie brzuch.
    
             
    
                
            Marzena Dobosz
        
                22/12/2023
    
 
    
    opinia recenzenta nie jest potwierdzona zakupem
    
         „Śmierć na Wenecji" autorstwa duetu autorów powieści kryminalnych Jacka Dehnela i Piotra Tarczyńskiego (piszących pod pseudonimem Maryla Szymiczkowa), to kolejna książka z serii przygód profesorowej Szczupaczyńskiej. Tym razem lipcowa ulewa w 1903 roku skutkuje powodzią w Krakowie, która jest jednocześnie kanwą opowieści, jak i przyczynia się do zaistnienia dwóch ważnych oraz poważnych wydarzeń. A mianowicie mamy dwa trupy - jeden znaleziony w wannie, drugi w rzece. Co łączy te dwa zgony? Czy to były morderstwa, a może zwykły pech? A jeżeli ktoś się do nich przyczynił, to kto i dlaczego? Na szczęście dla Zofii Szczupaczyńskiej nie ma zbrodni do rozwiązania i tym razem wyrusza w ślad za domniemanym zabójcą/zabójcami. Należy podkreślić, że jest to już piąta książka z serii o śledztwach profesorowej, która w wolnej chwili i przed wiedzą męża przeistacza się w skuteczną panią detektyw bez licencji. I tym razem Zofia Szczupaczyńska nie daje się zwieść pozorom, łączy ze sobą fakty i uparcie dąży do wyjaśnienia przyczyn śmierci dwóch denatów. A to wszystko w atmosferze tajemnicy, lekkiej grozy i w cieniu zbliżających się przemian obyczajowo-społecznych (kto to widział, aby kobieta sama wychodziła z domu? I siadała w kawiarni razem z mężczyznami?) Jednym słowem, a może kilkoma: warto znów wyruszyć po Krakowie z profesorową w ślad za domniemanym zabójcą. Wrażenia gwarantowane!
    
             
    
                
            Anonimowy użytkownik
        
                25/09/2024
    
 
    
    opinia recenzenta nie jest potwierdzona zakupem
    
         „Śmierć na Wenecji" autorstwa duetu autorów powieści kryminalnych Jacka Dehnela i Piotra Tarczyńskiego (piszących pod pseudonimem Maryla Szymiczkowa), to kolejna książka z serii przygód profesorowej Szczupaczyńskiej. Tym razem lipcowa ulewa w 1903 roku skutkuje powodzią w Krakowie, która jest jednocześnie kanwą opowieści, jak i przyczynia się do zaistnienia dwóch ważnych oraz poważnych wydarzeń. A mianowicie mamy dwa trupy - jeden znaleziony w wannie, drugi w rzece. Co łączy te dwa zgony? Czy to były morderstwa, a może zwykły pech? A jeżeli ktoś się do nich przyczynił, to kto i dlaczego? Na szczęście dla Zofii Szczupaczyńskiej nie ma zbrodni do rozwiązania i tym razem wyrusza w ślad za domniemanym zabójcą/zabójcami. Należy podkreślić, że jest to już piąta książka z serii o śledztwach profesorowej, która w wolnej chwili i przed wiedzą męża przeistacza się w skuteczną panią detektyw bez licencji. I tym razem Zofia Szczupaczyńska nie daje się zwieść pozorom, łączy ze sobą fakty i uparcie dąży do wyjaśnienia przyczyn śmierci dwóch denatów. A to wszystko w atmosferze tajemnicy, lekkiej grozy i w cieniu zbliżających się przemian obyczajowo-społecznych (kto to widział, aby kobieta sama wychodziła z domu? I siadała w kawiarni razem z mężczyznami?) Jednym słowem, a może kilkoma: warto znów wyruszyć po Krakowie z profesorową w ślad za domniemanym zabójcą. Wrażenia gwarantowane!
    
             
    
                
            Anonimowy użytkownik
        
                25/09/2024
    
 
    
    opinia recenzenta nie jest potwierdzona zakupem
    
         To jest jedna z tych książek, które poprawiają humor i dają rozrywkę ucząc. Polecam serdecznie na zimowe wieczory. Mimo, że to kryminał po przeczytaniu ze śmiechu bolał mnie brzuch.
    
             
    
                
            Anonimowy użytkownik
        
                25/09/2024
    
 
    
    opinia recenzenta nie jest potwierdzona zakupem
    
        Ostatni rozdział nowego tomu o wścibskiej profesorowej zaczyna się tak:Reszta tego roku upłynęła Zofii Szczupaczyńskiej spokojnie: po lipcu przyszedł sierpień, więc trzeba się było zająć kwaszeniem ogórków, a zaraz potem robieniem korniszonów; wrzesień przyniósł też węgierki, a zatem smażenie słynnych powideł profesorowej i szykowanie śliwek w occie, październik - marynowanie i duszenie grzybów, listopad - szatkowanie i kiszenie kapusty; w dodatku przez cały ten czas nastawiano kolejne nalewki, tak lubiane przez Ignacego, a zatem malinową, do której Franciszka sposobem kuzynki Dutkiewiczowej dodawała gałązek rozmarynu, dalej wiśniową ratafię z utłuczonymi pestkami i przyprawami korzennymi, wyborną orzechówkę na niedojrzałych orzechach włoskich, kupowanych od Tetmajera z Bronowic, i tak dalej.Ta iście proustowsko-schulzowska smakowita fraza jak w soczewce skupia maestrię Szymiczkowej, która znów zaserwowała nam wykwintną ucztę à la Agatha Christie: doskonałe składniki i mistrzowska technika, a wszystko podlane gęstym sosem mieszczańskiej nostalgii i zabarwione lekką sepią.Jak widać w poniższym fragmencie, po powodziach i perturbacjach świat wrócił do normy, rytm życia znów wyznaczają posiłki i drobne przyjemności, a pojony nalewkami Ignacy nadal nic nie wie o działalności małżonki.Rozkładanie bankietu na czynniki pierwsze może popsuć zabawę, więc ograniczę się do kilku osobistych duserów.Po pierwsze: detal i research. Kryminały pożeram nałogowo, ale jeśli oprócz zawiłej intrygi (której po dwóch dniach już i tak nie jestem w stanie powtórzyć) nic z nich nie wynoszę, zostawiają niesmak. Idea efemerycznej rozrywki jest mi obca, więc, kiedy już pozwalam sobie na grzeszną przyjemność (bo nadal mam zaległości w klasykach), lubię się jakoś „ubogacić". Szymiczkowa nigdy nie zawodzi: dzięki pięknemu językowi (w tym odcinku poznałam słówka blik, faska i szkandela) i doskonałej konstrukcja świata przedstawionego (a wiem, co mówię, bo pomieszkuję w Krakowie, więc chodziłam sprawdzać) Maryla uczy i bawi. Dowiadujemy się sporo o ówczesnej prasie, o życiu kawiarniano-towarzyskim Krakowa, stosunkach ze Stolicą Apostolską i fascynującym świecie urningów. A dorożkę z rzędem temu, kto wiedział o powodzi z 1903 roku i zmyślnych rozwiązaniach transportowych (Polak już wtedy potrafił).Po drugie: humor. Śmierć na Wenecji to satyra na mieszczański Krakówek, ale tak pocieszna, że nie sposób się gniewać. Na ludzkie przywary patrzy się tu z czułością, tak że czytelnik kibicuje Ignacemu, który (na przymusowej diecie) wymyka się nocą na drugą kolację i Zofii, która zręcznie go okłamuje.Po trzecie: eskapizm. Na świecie wiadomo - wojny, wybory i zawierucha. Zanurzając się (sic) w Krakowie początku wieków, człowiek może na chwilę ogrzać się przy piecu, z którego pachnie ciastem, i zatęsknić do świata, gdzie czas płynie wolniej, a największym problemem (oprócz okazjonalnych mordów) jest niestrawność.Wszystkim spragnionym kryminałów retro najwyższej próby polecam wycieczkę na Wenecję. Bo Szymiczkowa znów dowozi (na balii, ale z klasą).