Menu

Antyk Marek Derewiecki

Antyk Marek Derewiecki
Opis od wydawcy Życie i dzieło Boecjusza zaciekawiało i intrygowało późniejsze pokolenia. Późnośredniowieczny kalendarz z Pawii 23 października wspomina Boecjusza pod imieniem świętego Seweryna jako męczennika. Już w wieku IX Ado z Wenecji pisze w swojej kronice o Boecjuszu i Symmachu jako o tych, którzy oddali życie „za katolicką wiarę”. Dopiero w czasach późniejszych uczonych zaczął intrygować fakt, dlaczego Boecjusz, filozof i teolog, chrześcijanin, w ostatnim swoim dziele, stojąc w obliczu śmierci, szuka pocieszenia w filozofii. Usiłowano doszukać się w O pocieszeniu mniej lub bardziej wyraźnych aluzji do chrześcijaństwa. Wydaje się jednak, że dużo racji ma wybitny znawca Boecjusza, Henry Chadwick, gdy pisze, że O pocieszeniu, jakie daje filozofia to wyznanie wiary platonika, który ma za plecami dzieła św. Augustyna oraz Pismo święte. Jako dzieło wybitnego platonika O pocieszeniu było czytane i komentowane zarówno przez uczonych karolińskich, jak i przez myślicieli szkoły w Chartres, przez Jeana z Meun, Chaucera i Christine de Pizan. Każda epoka musi – jak widać – przełożyć i odczytać dzieło Boecjusza w języku swego czasu. Jestem przekonana, że to nowe polskie tłumaczenie tekstu O pocieszeniu, jakie daje filozofia znajdzie i dzisiaj swoich gorliwych czytelników (z „Wprowadzenia” Agnieszki Kijewskiej).
Herezje około roku tysięcznego dotyczą jedynie ograniczonej liczby osób, należących do elity kulturalnej i społecznej. Dwa wieki później są już silnymi ruchami kontestatorskimi, podważającymi wpływy duchowieństwa katolickiego. Od nadreńskich obszarów Niemiec po środkowe Włochy i przez Langwedocję po północną Hiszpanię: liczne regiony chrześcijańskiej Europy są wówczas „przeżarte zgnilizną” – by posłużyć się słownictwem zaczerpniętym z ówczesnych tekstów papieskich – różnych form herezji. Mowa o katarach, waldensach, patarenach… Są niczym wyzwanie rzucone papiestwu, które potępia ich jako heretyków i zwalcza przy pomocy inkwizycji i zakonów żebraczych (dominikanów i franciszkanów). W XIV i XV stuleciu oskarżenia o herezję padają coraz częściej i są kierowane przeciw wszystkim, którzy okazują nieposłuszeństwo Kościołowi bądź sprzeciwiają się jego władzy. Krąg spraw objętych ściganiem nieustannie się rozszerza, za heretyków uważa się nawet osoby publiczne piętnujące nadużycia duchowieństwa i tendencje autorytarne hierarchii kościelnej. * * * Zdjęcie z „heretyków” odium wywrotowości, a też oczyszczenie ich historii z wszelkich tajemnic i spisków powoduje, że otrzymujemy bardziej wyważony obraz epoki. Zadanie to wydaje się jednak trudne, bowiem przeważająca liczba tekstów, które mówią nam o ruchach dysydenckich, została stworzona przez członków Kościoła, a więc instytucji karzącej i stygmatyzującej, wzmacniającej nie tylko samą siebie, ale – jak uważali jej przedstawiciele – przede wszystkim wiarę i porządek społeczny. Zbiór studiów ukazuje całą złożoność herezji w średniowiecznej Europie. Vauchez wykazuje się niezwykłą wręcz ostrożnością w badaniach, próbując opisać zjawisko a nie je oceniać, a tym bardziej wartościować. Zwraca uwagę także na obie strony: przegranych i zwycięzców, dzięki czemu zyskujemy studium wyważone i nieidące w kierunku bezmyślnego potępienia inkwizycji czy jej apologii. (fragment Wstępu Michała J. Baranowskiego) * * * Obraz zmagań heretyków z władzą kościelną i świecką w krajach Europy Zachodniej w średniowieczu, a także ich prześladowania, skłania do konkluzji dotyczącej sytuacji na obszarze Rzeczypospolitej. Co prawda teza o Rzeczypospolitej jako „państwie bez stosów” profesora Janusza Tazbira, odnosi się do XVI i XVII wieku, jednak w średniowieczu na ziemiach polskich nie dochodziło do prześladowań i pogromów na taką skalę jak na Zachodzie Europy. Analogia jest uzasadniona ponieważ migracje innowierców na tereny polskie odbywały się już za czasów Kazimierza Wielkiego. Prześladowani Żydzi, heretycy, a później protestanci (arianie) znaleźli w Rzeczypospolitej szlacheckiej spokojną i bezpieczną przystań, na kilka stuleci. Stosunki społeczne opierające się na życzliwości i spolegliwości wobec inaczej myślących i wierzących oraz obowiązujące prawo sprzyjały osiedlaniu się uciekinierów i ich integracji. Wydanie książki oprócz walorów czysto poznawczych, dydaktycznych i naukowych pozwala także na wysuniecie pośrednio wniosków dotyczących historii tolerancji w I Rzeczypospolitej. (Od wydawcy) * * * André Vauchez (ur. 1934) jest francuskim historykiem, mediewistą specjalizującym się w historii duchowości. Zredagował kilka tomów monumentalnej Historii chrześcijaństwa. W Polsce, nakładem Wydawnictwa Krupski i S-ka, ukazały się tomy 4 i 5 tego monumentalnego dzieła, a także słynna Duchowość średniowiecza (Wydawnictwo Marabut). W ostatnich latach ukazały się we Francji jego dzieła poświęcone m.in. św. Franciszkowi z Asyżu, św. Katarzynie ze Sieny, św. Homobonusowi z Cremony i sanktuariom chrześcijańskim na Zachodzie. W roku 2010 otrzymał Nagrodę Chateaubrianda za Franciszka z Asyżu, a w 2013 Nagrodę Balzana za Historię średniowiecza.
Gdy wydałem w 2021 roku książkę pt. „POLSKIE KRESY, co nam obca moc wydarła”, nawet na myśl mi nie przyszło, że na polskich kresach wybuchnie nowa wojna, tym razem rosyjsko-ukraińska, i będę moralnie zobowiązany do kontynuacji tematu o tym, co nam obca przemoc wzięła. Postanowiłem zatem napisać jeszcze dwie książki, aby całość stanowiła trylogię kresową. Tom II tej trylogii jest nie tylko o agresji bandytów Putina na Ukrainę, ale przede wszystkim o tym, co ta nowa wojna rosyjsko-rusińska (bo Ukraińcy uznają siebie jako spadkobierców Rusinów i nawet język ukraiński to jest de facto język rusiński) przyniosła współczesnej Rzeczypospolitej Polskiej. (…) Moje własne korzenie rodzinne tkwią m.in. w Stanisławowie, który nacjonaliści komunistyczni Ukrainy zmienili na Iwano-Frankiwsk, bo znienawidzili wszystko co polskie. Jak obserwuję w telewizji, które miasta są teraz bombardowane i ostrzeliwane przez Rosjan, to mi się serce kraje, bo dochodzi do mojej świadomości fakt, że w rzeczywistości ta wojna rosyjsko-ukraińska znowu niszczy odwiecznie polskie Kresy Wschodnie Rzeczypospolitej. Gdy putinowska banda rzezimieszków atakuje takie miasta jak Równe, Mościska, Żytomierz, Winnicę, Iwano-Frankiwsk (czyli mój rodzinny Stanisławów), obrzeża Lwowa, gdzie Jan Kazimierz składał historyczne śluby Matce Boskiej, Tarnopol, a nawet Kijów, który był onegdaj stolicą polskiego przecież województwa, to serce mi mówi, że Rosja zaatakowała Ukrainę głównie po to, aby znowu okupować Kresy Wschodnie Rzeczypospolitej! Pomoc Polski dla Ukrainy ma wymiar bardzo racjonalny, bo to w rzeczy samej jest wojna o Kresy Wschodnie Rzeczypospolitej! (Fragment Wstępu Autora)
Wąskie grono wymienionych wybrańców losu dopełnia Mikołaj herbu Rogala, pan dużej wioski Ryńsk, położonej w samym sercu krzyżackiej ziemi chełmińskiej, na południowy zachód od Wąbrzeźna. Mąż tyleż tragiczny, co zagadkowy, któremu różni ludzie przyprawili dwojaką, iście Gombrowiczowską „gębę” nikczemnego łajdaka i żarliwego patrioty. Mimo to ów „wierny”, wręcz „ukochany” rycerz wielkiego mistrza Ulryka von Jungingen doprawdy miał się czym chlubić. Wespół ze swymi krewniakami założył rycerskie Towarzystwo Jaszczurcze, piastował zaszczytną godność chorążego ziemi chełmińskiej, wielokrotnie nadstawiał kark w zbrojnych konfliktach brodatych mnichów-rycerzy z Litwinami, Duńczykami i Polakami. Życie wszak wystawiło go na znacznie cięższe próby. Osobisty dramat tego rycerza rozpoczął się na polu bitwy pod Grunwaldem, gdy druzgocąca klęska militarna zdawała się zapowiadać rychły kres istnienia pruskiego państwa zakonnego, budowanego od stu osiemdziesięciu lat drogą hojnych nadań, krwawych podbojów i pieniężnych zakupów. Kroki, jakie podjął w najbliższych miesiącach po grunwaldzkiej bitwie, wiosną roku 1411 sprowadziły go do Grudziądza, gdzie z wyroku kolejnego wielkiego mistrza, Henryka von Plauen, stracony został pod zarzutem tchórzostwa i zdrady. Miejsce oczekiwanej sławy zajęła hańba, która wedle starej maksymy japońskich samurajów „jest jak blizna na drzewie: nie znika, ale wzrasta z upływem czasu”. Zgodnie z wymową przytoczonego porzekadła piętno zdrady pruskiej ojczyzny zdeterminowało po kilkuset latach krytyczne oceny postaci Mikołaja z Ryńska w niemieckiej nauce historycznej oraz manipulowanej doraźną propagandą obiegowej opinii szerszych kręgów niemieckiego społeczeństwa. Przykładem pompatyczne mowy, wygłoszone w 1910 roku podczas uroczystości odsłonięcia pomnika cesarza Wilhelma I na grudziądzkim rynku. Chorążego ziemi chełmińskiej przypomniano w nich wyłącznie po to, by potępić jako przeciwnika krzyżackiej misji cywilizacyjnej na ówczesnym niemieckim Wschodzie. Bywa wszak, jak powiada Biblia, że kamień odrzucony przez jednych budowniczych staje się kamieniem węgielnym dla innych. Coś takiego przytrafiło się nie tylko Chrystusowi, ale również zniesławionemu w tradycji niemieckiej chorążemu, nad którym w drugiej połowie XIX wieku pochylił się znakomity historyk ze Lwowa, Wojciech Kętrzyński. Wyszedłszy z prostego założenia, że przeciwnik naszego wroga musi być naszym sojusznikiem, uznał Mikołaja z Ryńska za świadomego swych korzeni Polaka, toczącego w warunkach głębokiej konspiracji heroiczny bój o wyzwolenie ziemi chełmińskiej z jarzma krzyżackiej niewoli. Idei powrotu tejże ziemi do Korony Królestwa Polskiego służyć miało „tajemnicze” Towarzystwo Jaszczurcze, powołane do życia w 1397 roku z zamiarem prowadzenia skrytych działań o charakterze politycznym. Jeszcze dalej poszedł w swych poglądach ksiądz Julian Antoni Łukaszkiewicz, który w latach międzywojennych głosił, że Krzyżacy u schyłku XIV stulecia zorganizowali międzynarodową Ligę wrogów Polski. Przeciwko tejże Lidze król Władysław Jagiełło miał zorganizować Ligę obrońców Polski. Pozyskał do niej jakoby wielkiego księcia litewskiego Witolda, książąt mazowieckich i szczecińskich oraz biskupów Inflant, Prus i Pomorza. Szeregi owej Ligi zasiliło też, zdaniem księdza Łukaszkiewicza, Towarzystwo Jaszczurcze, które w przeciwieństwie do niektórych, chwiejnych członków tego sojuszu zawsze wiernie stało przy Jagielle i jego synach. Co więcej, to właśnie Jaszczurkowcy mieli zdemaskować Krzyżaków przed światem, odsłonili winy tych wiarołomnych zakonników i pouczali Jagiełłę, jak ma ich zwyciężać. Byli na tyle mocni, że dopóki działali, Zakon nie posiadał „państwa niezależnego”, toteż chciał zniszczyć owych wrogów wewnętrznych za wszelką cenę. (fragment Uwag wstępnych)
Izydora dorastała we Lwowie i w rodzinnym majątku ziemskim w Rudnej Wielkiej pod Rzeszowem. Egzaminy gimnazjalne zdawała jako prywatystka, czyli uczennica domowa, we Lwowie i małopolskiej Białej koło Bielska. We Lwowie ponadto studiowała i zdobywała szlify uniwersyteckie. Dała się poznać jako wyśmienita nauczycielka gimnazjalna. Była wychowawczynią kilku pokoleń studentów. Łączyła pracę dydaktyczną ze studiowaniem filologii polskiej, filologii klasycznej i filozofii. Uczestniczyła w seminariach i zajęciach następujących profesorów: Ryszarda Ganszyńca, Tadeusza Lehra-Spławińskiego, Juliusza Kleinera, Kazimierza Twardowskiego, Mścisława Wartenberga, Kazimierza Ajdukiewicza i Romana Witolda Ingardena. Utrzymywała ścisły kontakt naukowy z Tadeuszem Kotarbińskim, Tadeuszem Czeżowskim, Władysławem Tatarkiewiczem i Władysławem Witwickim. Legitymowała się znajomością historii filozofii, filozofii starożytnej, logiki, metodologii nauk oraz greki i łaciny. Zawsze spokojna, opanowana i rozważna, przyglądała się prowadzonym we Lwowie zajęciom, wynosząc stamtąd wiele istotnych doświadczeń. Zdobyta wiedza pozwoliła jej uwierzyć w wartości hołdujące wolności słowa, poszukiwaniu prawdy oraz nieskazitelnym obyczajom. Dała się poznać na niwie organizacyjnej, gdzie razem z Danielą Gromską i Heleną Słoniewską pomagała wydawać „Ruch Filozoficzny” oraz „Studia Philosophica”. (fragment Wprowadzenia) Izydora wyjechała ze Lwowa w początku lipca 1945 roku. W ten sposób obie siostry Dąmbskie zostawiły swoją młodość we Lwowie, w mieście, do którego miały już nigdy nie wrócić. Z wielkim bólem przeżywały swój wyjazd. Izydora zostawiała ukochane gimnazja, w których uczyła, a przede wszystkim uniwersytet, miejsce, gdzie dorastała naukowo. Ze Lwowa wyjechało lub uciekło wielu jej znajomych i przyjaciół. Wyjechał Ingarden z żoną, po siostrach Dąmbskich Lwów opuścił także Ajdukiewicz, a w końcu w 1946 roku i Ganszyniec. Ten ostatni zapisał: „Dziś nasz transport odebrał kartę ewakuacyjną. (…) Okazało się, że dla mnie karty nie ma, mam przyjść za dwa dni (…). Wszystkie te formalności tak żywo przypominają przygotowania pogrzebowe – i faktycznie jest to pogrzeb polskiego Lwowa, z którym na to życie bierzemy rozbrat, choć kochamy go niewymownie (…). Kocham i Polskę, a Lwów teraz mi Polską. Z krwawiącym sercem patrzę na piękności tego szlachetnego miasta, na ten symbol Polski i polskości, który powoli tonie w barbarzyństwie stepu. Konieczność wyjazdu jest oczywista: 3 czerwca zamykają kościoły prócz jednej katedry, w niedzielę odbędzie się w innych ostatnie nabożeństwo: księża muszą wyjechać”.
Czas płynie szybko, bardzo szybko. Minęła już 35. rocznica wyborów czerwcowych 1989 roku, które zasadniczo odmieniły sytuację w Polsce. Zaraz po wyborach – ściślej – po drugiej turze, struktury „Armenii” zostały rozwiązane, a my, z działaczy staliś­my się kombatantami. W konspiracji tkwiliśmy, a przynajmniej niektórzy z nas, siedem i pół roku, a sama historia „Armenii” to siedem lat. Broszurka z biogramami „ludzi Armenii” ma upamiętnić odwagę i zaangażowanie uczestników tej specyficznej struktury. Od razu muszę zaznaczyć, że prezentowany zestaw biogramów nie obejmuje wszystkich jej działaczy. (…) Całą grupą wielkich nieobecnych w biogramach są ludzie użyczający swoich mieszkań na skrzynki kontaktowe, konspiracyjne spotkania [jak u Bożeny Sajny na Ochocie wielokrotne spotkania działaczy „Solidarności” „z powierzchni”, z ukrywającymi się członami Regionalnego Komitetu Wykonawczego NSZZ „Solidarność” Region „Mazowsze”], przechowujący papier dla drukarni, nadajniki radiowe i inny sprzęt, przekazujących wiadomości łącznikom, czy wreszcie udostępniających swoje mieszkania emiterom Radia „Solidarność” [Stanisława Pauly została skazana na 2 lata więzienia za udostępnienie mieszkania Jankowi Gołąbowi do nadania audycji właśnie]. Ci wszyscy ludzie bezinteresownie poświęcali swój czas, podporządkowywali swoje życie wymogom konspiracji i ponosili ryzyko represji. (…) „Armenia” powstała w maju lub w czerwcu 1982 roku. Działałem wtedy przy organizacji Terenowego Komitetu Oporu „Solidarność” wraz z Wojtkiem Skowronem (od grudnia 1981) i Wandą Klinert (od wiosny 1982). Miałem już kontakt z ukrywającym się Zbyszkiem Bujakiem, który zaprosił mnie na spotkanie i zaproponował utworzenie i kierowanie strukturą, którą określił jako techniczno-eksperckie zaplecze RKW. I jeszcze jedno – mieliśmy być gotowi na „długi marsz”. Zgodziłem się, bo nie mogłem odmówić – i tak zaczął się mój siedmioletni marsz z „Armenią” (ten kryptonim powstał od pierwszych liter pseudonimu, jakiego wtedy używałem: „Andrzej Rudzki”). (fragment Wstępu Wojciecha Stawiszyńskiego)
W czerwcu 1921 roku koninianie już wiedzieli, ze do ich miasteczka przyjedzie Józef Piłsudski. Rada Miasta w czasie posiedzenia 8 czerwca podjęła decyzję o wyasygnowaniu dziesięciu tysięcy marek polskich na uroczystości związane z przyjazdem Naczelnika Państwa do Konina. Oczywiście gościnności nie da się przeliczyć na pieniądze, koninianie zadbali o to, by wszystko odbyło się w odpowiedniej, godniej niecodziennego gościa atmosferze.(...) Nie wiemy, kiedy salonka z naczelnikiem wyruszyła z Kórnika w dalszą drogę, aby punktualnie o 10.00 rano być na prowizorycznej - jak można przypuszczać - ale odświętnie przybranej konińskiej stacji kolejowej w Czarkowie (budynek dworca z prawdziwego zdarzenia zostanie oddany do użytku dopiero w lutym 1929 roku). Tutaj Józef Piłsudski nie musiał obawiać się chłodnego przyjęcia. (...) Wizyta Piłsudskiego 10 lipca 1921 roku w Koninie była zwieńczeniem i ważną cezurą pierwszego etapu wchodzenia w niepodległość miasta i powiatu. Na wizytę czekano z niecierpliwością i wielkim entuzjazmem. Nie jesteśmy dzisiaj chyba w stanie wyobrazić sobie, jak ważne było to dla naszych przodków wydarzenie i jakim kultem otaczali oni naczelnika.
Część pierwszą Biblii pisarzy komentującą Stary Testament kończymy tomem poświęconym psalmom przekładanym i czytanym przez różnych pisarzy. Jest to logiczne. Po omówieniu dziejów Izraela od początku do czasów machabejskich oraz mów proroków, dzieł mądrości i poezji hebrajskiej oraz ich wyrazu w literaturze, pozostaje jeszcze to, co jest istotą każdej religii – modlitwa. Modlitwę Starego Przymierza wyrażają głównie Psalmy. Nie jest tak, by w innych księgach Starego Tes­tamentu nie było modlitwy. Była. Modlili się patriarchowie, modlili się mędrcy, mod­lili się prorocy. Ale modlili się, że tak się wyrażę, okazjonalnie, wypełniając swoje obowiązki: dziękowali Bogu, prosili Boga, przepraszali Boga, błagali Boga, wielbili Boga, ale w związku z innymi wykonywanymi przez siebie pracami. I te pieśni bywają bardzo piękne i podobnie jak psalmy zostały wprowadzone do mod­litw Koś­cioła, nie tylko do brewiarza, ale i liturgii mszalnej. Jednakże nie stanowiły one istoty Księgi. Inaczej ma się rzecz z Księgą Psalmów: jest to księga modlitwy i jedynie modlitwy. Czasami tylko jakaś modlitwa-psalm opatrzona jest wzmianką, że towarzyszyła takiej a takiej okoliczności, że odmówił ją ten a ten i że była śpiewana na tę czy inną melodię – to wszystko, i nie zawsze wiadomo, czy są to informacje autentyczne, choć niewątpliwie pochodzą ze starożytności. Reszta psalmów to modlitwa, czysta modlitwa. (fragment Przedmowy ks. Marka Starowieyskiego)
Antologia obejmuje zarówno utwory poetyckie – których na pewno jest więcej, jak i dzieła epickie. Utwory poetyckie to wiersze związane z danym tekstem biblijnym: opisujące go, parafrazujące (parafrazy biblijne były szczególnie modne w XIX wieku – warto temat zbadać!), nawiązujące do niego, samodzielne oraz fragmenty poematów (choćby Boskiej Komedii). Podajemy tu także przekłady poetów tłumaczących Stary Testament, by wymienić Czesława Miłosza czy Leopolda Staffa. Jeśli chodzi o prozę to prezentujemy rzadkie teksty samoistne (takie jak krótkie opowiadania Brandstaettera), jednak głównie fragmenty powieści, noweli, esejów i, w wyjątkowych wypadkach, dzieł popularnonaukowych. Są to utwory, po pierwsze, przywoływane jako dłuższe fragmenty: szkice prozą i dramaty, ewentualnie, rzadziej, poematy oraz eseje. (…) – Drugą kategorią, nazwijmy ją umownie „objętościową”, jest nowela biblijna oraz krótsze eseje biblijne. – Trzecią grupą są poezja, średnie i krótkie utwory biblijne oraz parafrazy szczególnie rozwinięte w późnym romantyzmie i w okresie Młodej Polski. (…) Ta zaś antologia, podobnie jak i Tradycje biblijne są pierwszymi, o ile mi wiadomo, tego rodzaju pozycjami w literaturze światowej, stąd też ich niedoskonałość. Uczynienie dzieła doskonałego jest w tym przypadku niemożliwe, pomijając już fakt, że doskonałość jest wrogiem dobrego. I na koniec chciałbym zrobić uwagę osobistą. Jako człowiek wierzący widzę Biblię w trojakim aspekcie: jako tekst święty dla mnie i dla innych ludzi wierzących i jako źródło mojej wiary. Po drugie, widzę ją jako wielkie dzieło światowej literatury, które, jako takie, wywarło ogromny wpływ na całą kulturę europejską i stanowi jeden z jej fundamentów. I na koniec, widzę ją jako wielkie dzieło historii ludzkiej: Narodu Wybranego i obietnicy danej Abrahamowi i Mojżeszowi, które mówi także o jego wypełnieniu w Jezusie Chrystusie i Jego mistycznym Ciele – w Kościele, o którego początkach opowiada. Czytelnicy mogą wybrać jedno, dwa albo wszystkie z tych rozwiązań. W ich ręce z ufnością oddaję to opus magnum mojego życia i bardzo chciałbym, by okazało się pożytecznym. (fragmenty Wstępu ks. Marka Starowieyskiego) Pismo Święte […] jest naprawdę „naszą ojczyzną”, wychodząc z tych samych wydarzeń ludzkich i objawień boskich. Są tam nazwy znane zarówno wierzącym, jak i niewierzącym oraz tym, którzy nigdy nie postawili nogi w Ziemi Świętej, ale zachowują jej obraz w swej pamięci i wyobraźni: myślę tu o echu, które wybrzmiewa w takich nazwach jak Jerozolima, Betlejem, Jordan, Synaj itp., stąd wziął się też tytuł pierwszej części tego ogromnego dzieła ks. profesora Marka Starowieyskiego – Biblio, Ojczyzno moja… – tytuł emblematyczny, otwierający antologię. Po nim następują dalsze cztery tomy (jakoby były czterema symbolicznymi punktami kardynalnymi na mapie tego dzieła): wydarzenia i osoby Księgi Rodzaju we wspaniałym pochodzie obrazów; następnie ciąg dalszy Pięcioksiągu i księgi historyczne, które prowadzą biblijny Izrael do Ziemi Obiecanej; szeroko rozpościerający się głos proroków i mędrców; i w końcu modlitewny śpiew Psałterza. Naturalnym więc zwieńczeniem dzieła będzie Nowy Testament i jego księgi. Cała ta katedra literacka zbudowana jest ze słów opowiadań i wierszy niezliczonych pisarzy, które uczony zbierał poprzez lata swoich lektur i poszukiwań. […] Jak Mojżesz na szczycie góry Nebo kontemplował Ziemię Obiecaną, tak i my, spoglądamy z góry na tę ogromną panoramę, którą przedstawił Autor, jakoby na ogromny i niesłychanie barwny kobierzec. (fragment Słowa wstępnego kard. Gianfranco Ravasiego)
Po ontologicznej orientacji filozofii klasycznej (starożytnej i średniowiecznej) paradygmat filozofii nowożytnej staje się mentalistyczny, a jednym z podstawowych pojęć filozofii pokantowskiej, jeśli nie podstawowym, organizującym jej myślenie, jest pojęcie świadomości. Niewątpliwie jest też tak w wypadku fenomenologii Edmunda Husserla. Przejście od paradygmatu ontologicznego do mentalistycznego jest związane z utratą naiwnego zaufania do bytu, wynikiem autorefleksji nad tym, co wydawało się dotychczas oczywiste. Po drugiej wojnie światowej takim podstawowym pojęciem organizującym refleksję filozoficzną w jej całokształcie, jej nowym paradygmatem, staje się znowuż pojęcie języka. „Wszelka filozofia jest „krytyką języka”” stwierdza L. Wittgenstein (Tractatus logico-philosophicus, 40031). Dobitnie tę nową pozycję języka wskazuje cytat z dzieła E. Tugendhata: „Wiodącym pytaniem naszych dociekań jest pytanie, co to znaczy rozumieć zdanie. Pytanie to chcemy rozumieć jako podstawowe pytanie filozoficzne, które ma zająć miejsce tradycyjnego podstawowego pytania o to, czym jest byt, względnie co to znaczy przedstawiać przedmiot”. Można też użyć formuły: „Jak słowa łączą się ze światem?”, jako okreś­lenia najbardziej doniosłego problemu filozofii. Badanie języka staje się tu rozwiązywaniem zasadniczych problemów filozoficznych, dawaniem podstaw samej filozofii, tak że filozofia staje się – jak pisze Karl-Otto Apel – „prima philosophia współczesności” (fragment Wstępu Autora). Celem pracy był całościowy namysł nad problemem: czym jest język filozofii fenomenologicznej. Nie można było próbować odpowiedzieć na to pytanie bez odpowiedzi na pytanie: czym jest język z punktu widzenia fenomenologii. Czy praca była w stanie udzielić odpowiedzi na te pytania? Nie do końca. Husserl sam nie odpowiedział w sposób wyraźny na interesujące nas kwestie. Czasami więc praca miała postać współmedytacji, była próbą dopowiedzenia tego, czego on sam nie powiedział – chciała wyzwolić cały potencjał argumentacyjny jego projektu fenomenologii, projektu fenomenologii rozumianej jako transcendentalna i genetyczna. Uwikłanie tej myśli w kartezjański program, możliwość wielu odmiennych interpretacji dyskutowanych problemów nie pozwala jednak na bardziej zdecydowane, bardziej jednoznaczne odpowiedzi na poruszane kwestie, odpowiedzi mające pokrycie w samych tekstach ojca fenomenologii. Sama ilość tekstów Husserla jest już problemem. Jest ona tak imponująca, że – jak pisze Dan Zahavi – „wydaje się mało prawdopodobne, aby znalazła się choć jedna osoba, która przeczytała wszystko, co napisał”. Fakt ten czyni niemożliwym dokonanie interpretacji w pełni zadowalającej, zawsze mogą pojawić się teksty ją podważające. Temat języka ma też tę specyfikę, że ponieważ filozofia jest tworem językowym, to wszystko może wiązać się z językiem (fragment Zakończenia).
Lektura Bilikiewicza pokazuje, że wartości teoretyczne, jakie współdzieli społeczność naukowa baroku, były silnie związane z ideałem empiryzmu. Embriolodzy cenili więc między innymi dokładność, pomysłowość w projektowaniu doświadczeń, owocność, obszerność danych, powtarzalność i spójność wewnętrzną. Ponieważ w epoce tej całą dostępną wiedzę usiłowano przedstawić w postaci systemu, na liście wartości teoretycznych musiały znajdować się spójność zewnętrzna oraz szeroki zasięg. Tym, co z pewnością różni ją od współczesnego zbioru wartości teoretycznych, jest dezyderat zgodności z objawieniem. Barokowy wzór prowadzenia badań naukowych nakazywał poznawanie przyrody środkami empirycznymi. Tylko w ten sposób, jak wyjaśniał już Francis Bacon, można osiągnąć cel, którym było opanowanie natury. (…) obserwacje prowadzone post mortem uzupełniła anatomia animata, która stała się „ośrodkiem wszystkich rozważań”. Stwierdzenie, jaka jest na przykład kolejność wykształcania się poszczególnych narządów, było możliwe dzięki metodzie znanej już w starożytności, a polegającej na systematycznym otwieraniu zapłodnionych kurzych jaj. Po wiekach powraca do niej późnorenesansowy anatom Ulisses Aldrovandi, a potem stosuje i udoskonala ją jego uczeń, Volcher Koyter. Takie obserwacje prowadzono w całym omówionym przez Bilikiewicza okresie, od Harveya po Caspara Wolffa (fragment Wprowadzenia Artura Koterskiego). Historia embriologii od Arystotelesa do Harveya doczekała się dzięki Brunowi Blochowi bardzo gruntownego opracowania monograficznego. Jeszcze bardziej atrakcyjny okres baroku i Oświecenia nie został, poza pojedynczymi esejami, jeszcze opracowany. Dlatego było dla mnie wielką radością, gdy młody uczony, dr Tadeusz Bilikiewicz [z Instytutu Historii Medycyny na Uniwersytecie w Krakowie] przyjechał do mnie w 1930 roku do Lipska i z wielkim zapałem podjął się opracowania tego problemu. Powstała interpretacja, która traktuje o historii embriologii od Harveya do Karla Ernsta von Baera, i która przedstawia embriologię nie w oderwaniu, lecz w szerokim kontekście prądów umysłowych tych fascynujących stuleci. Rzadko zdarza mi się, by uczeń tak dobrze rozumiał moje zamiary. Wyniki tej pracy zostały po raz pierwszy przedstawione jesienią 1930 roku na Międzynarodowym Kongresie Historii Medycyny w Rzymie i zyskały powszechne uznanie (fragment Przedmowy Henry’ego Sigerista).
Związek wolności z odpowiedzialnością był i jest przedmiotem wyczerpu­jących analiz etyków i filozofów prawa. Rzadziej bierze się pod uwagę podstawowy – jak mi się wydaje – związek denotacji słowa „wolność” z denotacjami słowa „prawda”. Związek ten przybiera różną postać w zależności od tego: po pierwsze, o jaki sens słowa „prawda” chodzi, po drugie, jaka jest natura owej relacji. O jednym powiązaniu, na które zwrócili uwagę stoicy była już mowa. Podstawową wolnością człowieka w myśl tej koncepcji jest wolność od fałszu w znaczeniu błędu, a zatem możność trafnego rozpoznawania i akceptowania prawdy w znaczeniu prawdziwego o rzeczy sądu. W tym rozumieniu wolność jest warunkiem poznania. Poznanie zaś odsłaniające rzeczywisty stan rzeczy czyli prawdę w znaczeniu ontologicznym jest dobrem istoty rozumnej a w konsekwencji wolność jako warunek nabiera wartości instrumentalnej środka osiągania naczelnej wartości, jaką jest prawda. Ale wolności ludzkiej towarzyszyć też może fałsz jako świadome naruszanie wartości prawdy, fałsz w sensie kłamstwa narzucanego człowiekowi przez innych, w szczególności przez wroga, przez nieodpowiedzialną władzę, przez propagandę polityczną itp. Wolność od fałszu w tym rozumieniu i równoczesna możność demaskowania go i głoszenia prawdy jest podstawą moralności społecznej. Nie ma społecznej moralności bez prawdy w sensie negacji kłamstwa obliczonego na ujarzmienie ludzi przez uniemożliwienie im wydawania prawdziwych sądów o sytuacji ich społecznego bytu. Zakłamanie życia społecznego wyrażające się między innymi w używaniu słów bez pokrycia lub w dowolnym zmienianiu ich znaczeń celem wprowadzenia w błąd, a tym samym ogłupianiu ludzi, narusza podstawową wolność człowieka jako istoty rozumnej. (Izydora Dąmbska, Gdy myślę o słowie „wolność” – fragment)
Z Wprowadzenia autora: Pobieżne przyjrzenie się życiu wszystkich narodów wykaże nam gwałtowny wzrost potęgi tłumów. Fakt ten, dobry czy zły, musimy uznać. Wszelkie przeciwko niemu kierowane oskarżenia są pustymi frazesemi. Być może, wystąpienie na widownię tłumów będzie jedną z ostatnich faz cywilizacji Zachodu, zapowiedzią powrotu do pierwotnej anarchii, która poprzedza każde kiełkowanie nowych form społecznych. Ale czy istnieją środki, by temu zapobiec? Nie od dziś tłum przyjął na siebie rolę jawnego burzyciela przestarzałych cywilizacji. Historia uczy nas, że zawsze wtedy, kiedy siły moralne, na których opiera się dane społeczeństwo, traciły swą życiodajną moc, tłumy nieświadome i brutalne, słusznie nazwane barbarzyńcami, przyśpieszały dogorywanie wyczerpanej cywilizacji. Faktem jest, że cywilizację tworzyły i rozwijały w minionych okresach dziejów zawsze tylko drobne grupy arystokracji intelektualnej, nigdy zaś tłumy. Moc tłumów jest tylko niszcząca. Ich rządy były zawsze okresem rozstroju. Istnienie cywilizacji domaga się określonych, stałych praw, dyscypliny, zastąpienia instynktów rozumem, myślenia o przyszłości, pewnego stopnia kultury, czyli takich właśnie warunków, na jakie tłum zdany na siebie nigdy się nie zdobędzie. Swą bowiem potęgą wyłącznie niszczycielską działa on jak bakterie przyspieszające rozkład osłabionych organizmów lub trupów. Tłumy są zawsze tą siłą, która rozsypuje zmurszałą budowlę cywilizacji. Wtedy spełniają swą rolę, a siła polegająca na ilości jest wówczas ideą przewodnią historii. Czyż nasza cywilizacja nie potrafi ujść podobnego losu? Można się tego lękać, ale nie wiemy tego jeszcze. Tak czy inaczej, musimy przygotować się na rządy tłumów, skoro bez najmniejszego zastanawiania się usuwano wszystkie przeszkody, które mogły nie dopuścić do władzy tłumu.
Książka Paula Tillicha Chrześcijaństwo i spotkanie religii świata, zawiera cztery prelekcje o tym samym tytule, wygłoszone jesienią 1961 r. w Low Memorial Library Uniwersytetu Columbia w Nowym Jorku, w ramach Wykładów Bamptona. Filozof przedstawia w nich kilka punktów widzenia istotnych dla zrozumienia relacji chrześcijaństwa z pozostałymi wielkimi religiami świata, takimi jak judaizm, islam, buddyzm czy hinduizm, jako „religiami właściwymi”. A także z quasi-religiami, do których zaliczam sekularyzm, nacjonalizm, faszyzm, komunizm, czy socjalizm. Teologa zajmuje więc uniwersalistyczny charakter chrześcijaństwa, konfrontującego się z wieloma kulturami, religiami i ideologiami. Natomiast Wstęp tłumacza, Jacka Aleksandra Prokopskiego, to egzystencjalna refleksja nad tym, co minione, zwłaszcza nad wspólnymi korzeniami cywilizacji monoteistycznej wywodzącej się od Abrahama. Polski filozof kreuje także szerszą, uwspółcześnioną eschatologiczno polityczną wizję dziejów świata. Zaś filozoficzno-teologiczna struktura eseju daje mu możliwość krytycznego spojrzenia na chrześcijaństwo pośród wielości dróg zbawienia. Nie sposób więc ominąć rodzących się podczas lektury egzystencjalnych kontrowersji, jak również pytań o tajemnicę ludzkiej egzystencji, pewność wiary, wybór religijnej drogi, o Biblię, kondycję Kościoła, szatańskie iluzje. Nie mówiąc już o tym, że książkę Tillicha, podobnie jak Wstęp Prokopskiego, cechuje rzadko spotykana religijna odwaga, szczególnie w świecie intelektualnym, gdzie występuje całe mnóstwo światopoglądowego kłamstwa i manipulacji. Książka ta powinna więc dotrzeć do każdego, kto ma otwarty umysł i pragnie zrozumieć niezwykle ważny, bo religijny i ideologiczny aspekt obecnej sytuacji na świecie. Wreszcie powinna sprowokować do krytycznego myślenia nie tylko w odniesieniu do relacji chrześcijaństwa z religiami świata, lecz przede wszystkim odnośnie do własnej natury, do nas samych, tutaj i teraz. Marcin Hintz
Dramat ,,Millenium''...ukazuje losy bohaterów na tle przełomowych wydarzeń w dziejach naszego narodu,stanowiących jednocześnie cząstkę światowego procesu rozkładu komunizmu.Dlatego bez zastrzeżeń można mu nadać rangę narodowej epopei naszych czasów.(...)Akcja utworu rozgrywa się w Gdańskiej stoczni w,, najgorętszych''dniach 1980 roku.
Tom obecny dotyczy okresu między połową XVI w. a połową XVII wieku. W ciągu wcześniejszych dziesięcioleci Europę Zachodnią rozdarły religijnie ruchy reformacyjne, a do 1555 r. kontynent podzielono na trwałe sfery wpływów. Wtedy zabrano się za porządki: kodyfikację doktryn poszczególnych kościołów, dokładne ustalanie tekstów Biblii, a wreszcie za te, które skutkowały ponadwyznaniową falą polowań na czarownice. Około 1600 r. skończyła się epoka renesansu, a zaczął barok. Muzykę polifoniczną szybko wyparła muzyka homofoniczna, zapanowały nowe style w malarstwie, rzeźbie i architekturze. Zaczęły – w czym bardzo pomogła reformacja – powstawać ważne dzieła pisane już nie po łacinie, ale w ojczystych językach autorów. Renesans filozoficznie był niemal całkowicie bezpłodny. (...) Natomiast barok dał początek filozofii, którą dziś określamy mianem „nowożytnej”. Dzięki pracom Kopernika, Vesaliusa, Serveta, Ferrariego, Tartaglii, Cardana, Agricoli i innych (...) –uczeni europejscy zaczęli myśleć o czymś, o czym nie mogli jeszcze myśleć uczeni Helleńscy i hellenistyczni. Dotyczyło to zrazu geografii, geologii, astronomii, anatomii i algebry, ale dało początek kolejnym przemianom, o których opowiemy w tej książce. Jej ostatnie rozdziały pokazują, że jeszcze w 1650 r. nikt nie mógł przewidzieć tego, co nastąpiło w II połowie XVII w. i później, a co my określamy mianem Rewolucji Naukowej. Ale zbudowano mechanikę klasyczną na wyselekcjonowanych dokonaniach Brahego, Keplera, Galileusza, Pascala, Kartezjusza i innych – i tym uważnie się przyjrzymy, zanim w kolejnym tomie omówimy powstanie nowożytnej fizyki. (fragment Wstępu)
Tekst Księgi reguł przedstawia siedem zasad, którymi „niczym kluczami można otwierać tajemnice Pisma Świętego”, jak pisał Augustyn, naśladując słownictwo samego Tykoniusza (...). Te reguły zaproponowane przez teologa podzielonego Kościoła opisują sytuację afrykańskiego chrześcijaństwa w taki sposób, by ówczesny stan rzeczy nie przekreślił tego, co w Kościele jest najważniejsze: Kościół to przede wszystkim ciało Jezusa Chrystusa. Dlatego tajemnicy tego ciała poświęcone są trzy reguły: I. Pan i Jego ciało, II. Dwojakie ciało Pana oraz VII. Diabeł i jego ciało. Pozostałe reguły bardziej wiążą się z samą interpretacją tekstu biblijnego: III. Obietnice i prawo, IV. Rodzaj i gatunek, V. Czasy, VI. Rekapitulacja. Księga reguł wyrosła z osobistej praktyki egzegetycznej autora i tej praktyce służyła. Tykoniusz był bowiem metodycznie działającym badaczem tekstu. Wiemy o tym, gdyż praktycznym wykorzystaniem przez Tykoniusza Księgi reguł jest jego Komentarz do Apokalipsy. Dla każdej z reguł można znaleźć w nim ilustrację. (fragment Wstępu tłumaczki)
Zestawienie tych trzech tekstów pozwala przdstawić najważniejsze problemy,które przenikały myśl Mikołaja Kuzańczyka,a także strategię prowadzonych przez niego rozważań,zorientowanych na poszukiwanie niepojętego Boga.W traktacie Synostwo Boże autor ukazuje chrystologiczny wymiar swoich rozważań filozoficznych,w traktacie Łów mądrości przedstawia swój stosunek do tradycji filozoficznej,z kolei tekst Szczyt kontemplacji stanowi nowatorską próbę poszukiwań Boga jako Posse ipsum,czystej możliwości,której istnienie-zdaniem filozofa-powinno być oczywiste dla umysłu ludzkiego. (fragment Wstępu tłumacza)
Alan Silverstone jest zwykłym nastolatkiem,ale pewnego dnia spotyka tajemniczego Drake'a,który oznajmia mu,że jest...magiem.Od tej pory życie chłopca diametralnie się zmienia.Wyrusza do świata pełnego magii i licznych niebezpieczeństw.Wraz z nowymi przyjaciółmi musi stawić czoła tajemniczej Mrocznej Trójcy,by udaremnić zdobycie prastarej księgi,która skrywa magię tak potężną,że w niepowołanych rękach może siać grozę i zniszczenie.
Dawniej było tak,że najpierw postępowały wojska,złożone ze zbrojnych mężczyzn-ta uwaga ma znaczenie-które dokonywały podboju jakiegoś terytorium.Zależnie od sytuacji miejscowa ludność poddawana była rzezi większej,mniejszej lub nawet wcale. (fragment wprowadzenia)
Skutki władzy:Często politykom doskwiera,że władza im rozum odbiera. (fragment)
Spis treści 1. Jak Szczyrek został zbójem 2. Jak znalazł w pustym pniu dukaciki i pistolecik 3. Jak chciał wypłukać dukaty w strumyku 4. Jak Szczyrek nie dał się wiatrowi 5. Jak zbój Szczyrek znalazł sobie Ańcię 6. Zaręczynowy pierścionek 7. Jak stwór Barabór porwał Ańcię 8. Ślub, czyli jak Szczyrek zadudnił przez pusty pień i przegonił burzę 9. Jak Szczyrek musiał pozbójować 10. Jak Ańcia pomogła zającom i sprytem zwyciężyła chochlika 11. Jak zdobyli nakrapiane jajka na Wielkanoc 12. Jak Szczyrek niósł coś w rękach Kto jest kim, czyli słowniczek postaci
Mamy niewątpliwy zaszczyt przedstawić kolejny tom korespondencji dotyczący polskiej XIX- i XX-wiecznej filozofii. Tym razem jest to korespondencja Romana Witolda Ingardena z lat 1945–1951, ukazująca lwowskie dzieje powstania oraz powojennej, krakowsko-poznańskiej reaktywacji pierwszego polskiego, obcojęzycznego czasopisma filozoficznego, a mianowicie „Studia Philosophica. Commentarii Societatis Philosophicae Polonorum”. W niniejszym wstępie staramy się odtworzyć okoliczności powołania oraz funkcjonowania tego czasopisma, od jego lwowskich początków aż po dramatyczny koniec, tj. bezkompromisowy atak likwidacyjny powojennych marksistów i komunistów w 1951 roku.
1 2 3 4 5
z 6
skocz do z 6