Menu

Mireki

Mireki
Wstrząsająca relacja z Ravensbrück - najcięższego i najokrutniejszego nazistowskiego obozu dla kobiet23 listopada 1940 r. Wanda Dobaczewska otrzymała czerwony trójkąt z literą P i numer obozowy 5068, które były odtąd jej nazwiskiem.Udało się jej przeżyć ponad cztery lata piekła w najcięższym i najokrutniejszym obozie koncentracyjnym dla kobiet, w którym więźniarki bito, torturowano, zmuszano do niewolniczej pracy, głodzono, gazowane i rozstrzeliwano, dokonywano, w szczególności na Polkach, zbrodniczych eksperymentów medycznych. W żadnym innym miejscu naziści tak nie upadlali kobiet.?Kobiety z Ravensbrück? to nie tylko katalog popełnianych tu okrucieństw i zbrodni lecz również opis heroizmu, nadludzkiej nieustępliwości i wyjątkowej siły ducha, które pozwoliły te bestialstwa przetrwać i dać wyjątkowe świadectwo- relacje z piekła spisaną zaraz po oswobodzeniu obozu.
"Żałuję, ale wydaje mi się, że nie będę już mógł dalej pisać. Wielki Boże, miej w opiece naszych najbliższych" - brzmiał ostatni zapis w dzienniku kapitana Roberta Scotta, nim zamarzł wyczerpany w namiocie na lodowym pustkowiu Antarktyki. Był dobrze rokującym oficerem marynarki brytyjskiej. W wieku 32 lat został dowódcą angielskiej wyprawy antarktycznej. Dopłynął dalej niż ktokolwiek przed nim. Dekadę później, w 1910 roku, udał się na kolejną wyprawę. Tym razem jego celem było zdobycie bieguna południowego - chciał zostać pierwszym w historii, który tam dotrze. Jednak nie tylko Scott postawił sobie taki cel. Jego konkurentem w wyścigu na biegun był Norweg, Roald Amundsen. Polarnicy zorganizowali swoje wyprawy w całkowicie odmienny sposób. Scott wyposażył swoich ludzi w brezentowe kombinezony, Norwegowie mieli stroje z foczych skór, Brytyjczycy użyli jako zwierząt jucznych kucy, zaś Amundsen zdecydował się na psie zaprzęgi. Strategia Amundsena okazała się skuteczniejsza -- zdobył biegun 14 grudnia 1911 roku, Scott – z wielkim trudem – dotarł tam dopiero miesiąc później. Wycieńczonym marszrutą polarnikom pozostał jeszcze powrót, Scott nie był pewny, czy podołają drodze powrotnej. "Wątpię czy uda nam się to zrobić. Teren jest wciąż okropny, nie do przebycia. Zimno przenikliwe. Nasz stan fizyczny coraz gorszy, na wyczerpaniu. Boże dopomóż nam" - zanotował w Dzienniku pod datą 12 marca 1912 roku. Bezlitosna arktyczna pogoda dawała się coraz bardziej we znaki ekipie Scotta. Jeden z jego towarzyszy, cierpiący na odmrożenia porucznik Lawrence "Titus" Oates 17 marca 1912 roku wyszedł z namiotu w szalejącą zamieć na pewną śmierć. Zdawał sobie sprawę, że opóźnia marsz towarzyszom i nie chciał narażać ich życia. Jego ciała do dzisiaj nie odnaleziono. Scott i pozostali polarnicy przebyli ponad tysiąc kilometrów. Ciągłe zmaganie z żywiołem doprowadziło ich na skraj wyczerpania. Przez dziesięć dni nie byli w stanie wyjść z namiotów. Kończyły się zapasy jedzenia i paliwa. Już w chwili samobójczej decyzji Oatesa nie opuszczał ich myśl o bliskiej śmierci. Ta dopadła ich niecałe 20 kilometrów od bazy. Jak napisał Scott, świadectwem dokonanego przez nich wyczynu stały się ich martwe ciała i dziennik z zapiskami drugiego człowieka na Biegunie Południowym.
Stanisław Nogaj był dziennikarzem, działaczem niepodległościowym, powstańcom wielkopolskim i śląskim, porucznikiem WP. Aresztowany w marcu 1940 r. przez gestapo został osadzony w Dachau, następnie w Mauthausen-Gusen, gdzie pracował w kancelarii obozowej oraz organizował obozowe mecze piłki nożnej. Stanisław Nogaj miał przymus pisania, który przydał mu się w KL Gusen. Od chwili, kiedy aresztowano go w Sosnowcu, myślał głównie o tym, jak zdobyć papier i ołówek. Zeszyt ukradł z obozowego biura, gdzie przydzielono mu pracę -- znał przecież niemiecki i umiał pisać na maszynie. Ukrywał notatnik w sienniku, ale kapo szybko go zauważył i wrzucił do latryny. Wtedy na podłodze przy piecu Nogaj odkrył szparę, w którą można wrzucić coś cienkiego, baraki były budowane na palach, pod podłogą znajdowała się pusta przestrzeń wysoka na metr. Żeby tam coś znaleźć, trzeba by wszystko zrywać. Zapisane kartki pakował więc do kopert i wrzucał do skrytki. Pod koniec wojny razem z bratem, który też był więźniem Gusen, oderwali deski i wydobyli zabrudzone koperty. Tak powstała książka Nogaja "Gusen.Pamiętnik dziennikarza" (1945) o obozie, w porównaniu z którym Dachau nazywano sanatorium, a do Auschwitz byli więźniowie tej katowni gotowi byli wracać na kolanach. Po wojnie niemiecki prokurator powiedział mu: "Myślałem, że wiem o Gusen wszystko, dopóki pana nie poznałem". Niemcy uznały Nogaja za wroga już w 1937 roku. Dziennikarska relacja z Gusen powstała na podstawie ocalałych zapisków, precyzyjna w szczegółach, poraża ogromem zbrodni, okrucieństwa, wyzwolonego sadyzmu i "asortymentu" możliwych śmierci. Przeważająca część pamiętnika Nogaja z Gusen nigdy nie została opublikowana, książka zawiera wszystkie ocalałe zapisy Stanisława Nogaja z KL Gusen.
Książka jest zapisem wspomnień Józefa Bau z czasów okupacji, w Krakowie i obozie KL Plaszow. Józef Bau urodził się w1920 roku, w Krakowie. Po ukończeniu Gimnazjum Hebrajskiego w 1938 roku rozpoczął studia w Państwowym Instytucie Sztuk Plastycznych. Przerwaną na początku okupacji edukację kontynuował po wojnie, kończąc tę samą uczelnię zwaną już jednak Wyższą Szkołą Sztuk Plastycznych. W 1940 roku podczas wielkiej hitlerowskiej akcji wysiedlania Żydów z Krakowa nie otrzymał kenkarty i razem z bratem ukrywał się w podkrakowskiej wówczas wsi Olsza. Po utworzeniu krakowskiego getta w marcu 1941 roku przedostał się tam z bratem nielegalnie i zamieszkał z resztą rodziny. Dzięki niebywałemu talentowi plastycznemu i zbiegowi okoliczności rozpoczął pracę jako grafik dla urzędów niemieckich, dzięki czemu udało mu się otrzymać kenkartę i zalegalizować pobyt w getcie. Nielegalnie podrabiał też dokumenty dla Żydów, wielokrotnie ratując im w ten sposób życie. Po likwidacji getta w marcu 1943 roku został wraz z innymi pracującymi przeniesiony do świeżo utworzonego przez hitlerowców obozu pracy przymusowej Plaszow (przekształconego w styczniu 1944 roku w obóz koncentracyjny). W obozie poznał współwięźniarkę Rebekę Tennenbaum, z którą wziął tam potajemnie ślub, uwieczniony pół wieku później przez Stevena Spielberga w „Liście Schindlera”. W okresie likwidacji obozu w drugiej połowie 1944 roku znalazł się dzięki wstawiennictwu żony na tzw. liście Schindlera (mimo iż w samej fabryce Schindlera nie pracował) i został wraz ponad tysiącem „Schindlerjuden” ewakuowany na Morawy, gdzie doczekał końca wojny. Po powrocie do Polski zamieszkał ponownie w Krakowie. W drugiej połowie lat czterdziestych pracował jako grafik i ilustrator dla „Przekroju”, Żołnierza Polskiego” i „Szpilek”. W 1950 roku ze względu na stale rosnącą opresję systemu stalinowskiego zdecydował się na wyjazd z rodziną do Izraela, co po wielu perturbacjach doszło wreszcie do skutku. W 1956 roku otworzył w Tel Awiwie własne studio filmowe, w którym zapoczątkował produkcję izraelskich filmów animowanych. Tworzył autorskie filmy animowane, reklamy, plakaty, pisał książki i wiersze. Zmarł 26 maja 2002 roku, pięć lat po ukochanej żonie.
"Auschwitz zwykły dzień" to historie i zdarzenia jakie miały miejsce w KL Auschwitz, uwiarygodnione zeznaniami więźniów, ich wspomnieniami i innymi dokumentami. Adam Cyra jest z wykształcenia historykiem, obronił pracę doktorską o rotmistrzu Pileckim, jest również starszym kustoszem w Muzeum Auschwitz-Birkenau. Napisał wiele książek i artykułów poświęconych historii tego obozu, w tej przybliża historie głośne i znane, i te trochę zapomniane, również sylwetki uwięzionych i ich oprawców; zdrajców, kapo, zbrodniarzy i bohaterów -- rotmistrza Witolda Pileckiego, najsłynniejszego z żołnierzy wyklętych, nie mogło wśród bohaterów zabraknąć, Adam Cyra jest autorem bestsellerowej książki o nim i pracy naukowej na jego temat. Prowadzony przez Adama Cyrę blog "Wprawnym okiem historyka" w znacznej części poświęcony jest Auschwitz publikowane historie w nim również poruszał.
Stanisława Gogołowska od początku okupacji hitlerowskiej we Lwowie była codziennym świadkiem koszmarnych zbrodni i najbardziej wyrafinowanego okrucieństwa. W jednym z najstraszliwszych kombinatów śmierci — w obozie janowskim (nazwa obozu powstała od ulicy Janowskiej we Lwowie), miała możność poznania całego potwornego mechanizmu – ludobójstwa. Okupacyjne losy autorki splotły się z tym właśnie obozem od pierwszego dnia jego istnienia, a nawet, jeszcze wcześniej, gdy go dopiero organizowano. Spenetrowała obóz janowski aż nazbyt dobrze. Zetknęła się tam z najohydniejszymi oprawcami stanowiącymi załogę obozową, od zwykłych pionków, którzy znęcali się i mordowali ślepo, bezmyślnie wykonując rozkazy, poprzez urodzonych morderców, którzy czynili to con amore; z własnej inicjatywy i z niebywałą wymyślnością, aż do samych oberkatów, tylko z zewnętrznego wyglądu przypominających ludzi.
Proces zbrodniarza, komendanta KL Plaszow, który własnoręcznie zamordował przeszło 500 osób we wstrząsających zeznaniach ofiar. Amon Leopold Göth nazywany był przez dawnych podwładnych „panem na Płaszowie”, a przez więźniów „katem z Płaszowa”. W gmachu Sądu Okręgowego przy ul. Senackiej w Krakowie 27 sierpnia 1946 r. przed Najwyższym Trybunałem Narodowym (NTN) rozpoczęła się rozprawa główna w procesie przeciw byłemu komendantowi KL Płaszów k. Krakowa – Amonowi Göthowi. Przewodniczył jej sędzia dr Alfred Eimer – prezes Sądu Specjalnego w Krakowie. W skład kolegium sędziowskiego NTN weszli dr Mieczysław Dobromęski – prezes Sądu Apelacyjnego w Warszawie i dr Józef Zembaty – sędzia Sądu Specjalnego w Katowicach. Funkcję ławników pełnili posłowie: Albin Jura, Marian Lityński, Pelagia Lewińska oraz Franciszek Żymała. Prokuratorami, którzy przygotowali akt oskarżenia, byli w ramach NTN dr Tadeusz Cyprian i Mieczysław Siewierski. Dopiero po kapitulacji Niemiec Amon Göth został rozpoznany, a następnie ponownie aresztowany, tym razem przez żołnierzy amerykańskich. Następnie jako zbrodniarza wojennego już w maju 1946 r. wydano go w ręce władz Polski „ludowej”. Były komendant do czasu rozprawy i ogłoszenia wyroku przebywał w więzieniu przy ul. Montelupich w Krakowie. Postępowanie przed NTN przeciw Amonowi Göthowi trwało dziesięć dni, od 27 sierpnia do 5 września 1946 r. W jego trakcie zeznania składali byli więźniowie z KL Płaszów. Proces byłego komendanta KL Płaszów stanowił wydarzenie, które chciało śledzić bardzo wielu ludzi. Była to sprawa na tyle głośna, że – by uniknąć przypadkowych gapiów – wprowadzono specjalne karty wstępu na salę rozpraw. Rozprawie przysłuchiwali się wybrani byli więźniowie Płaszowa oraz politycy, prawnicy i dziennikarze. Niektóre fragmenty z jej przebiegu były transmitowane za pośrednictwem megafonów, by mógł je słyszeć zebrany przed sądem tłum. Nie dziwi zatem, że na czas trwania postępowania karnego przeciw Göthowi specjalny pluton Milicji Obywatelskiej zabezpieczał strony procesu, zapewniał porządek na sali rozpraw i przed gmachem sądu. Milicjanci zobowiązani byli do zwracania szczególnej uwagi, czy wchodzący na salę nie mają ze sobą broni. Göth przyjął tradycyjną dla nazistowskich zbrodniarzy wojennych linię obrony. Z jego zeznań wynikało, że był człowiekiem, który znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. W dodatku to jego zwierzchnicy popełniali zbrodnie, byli za nie politycznie i moralnie odpowiedzialni, bo wydawali rozkazy, które on, jako żołnierz i podwładny, zmuszony był wykonać. Wyrok ogłoszono 5 września 1946 r. Amon Leopold Göth został skazany na karę śmierci na podstawie art. 1 § 1 dekretu z dnia 31 sierpnia 1944 r. – ze zmianami wprowadzonymi dekretem z 16 lutego 1945 r. – „o wymiarze kary dla faszystowsko-hitlerowskich zbrodniarzy winnych zabójstw i znęcania się nad ludnością cywilną i jeńcami oraz dla zdrajców Narodu Polskiego”, oraz art. 47 § 1a i art. 52 § 2 kodeksu karnego (k.k.). Po wysłuchaniu wniosku prokuratora NTN wydał opinię, że skazany Göth nie zasługuje na ułaskawienie ze względu na brak jakichkolwiek przesłanek stanowiących okoliczność łagodzącą. Wyrok przez powieszenie wykonano 13 września 1946 r. w więzieniu Montelupich w Krakowie, a informację o tym prokurator Specjalnego Sądu Karnego w Krakowie podał do wiadomości publicznej w formie obwieszczenia.
"Dziennik" Kazimierza Sakowicza to zapis masowej zbrodni niemieckiej popełnionej w podwileńskim letnisku Ponary. Miejscem zaplanowanej zbrodni była nieukończona sowiecka baza paliwowa z głębokimi wykopami pod zbiorniki paliwa. Największe z nich, jako doły śmierci, pomieściły po kilkanaście tysięcy pomordowanych. Praktyczni Niemcy "potencjał" dobrze skomunikowanego miejsca odpowiednio wykorzystali. Wykonawcami i egzekutorami przeprowadzonego ludobójstwa byli kolaborujący z Niemcami Litwini. Notatki obejmują okres od 11 lipca 1941 do 6 listopada 1943 r. Autor, przedwojenny dziennikarz i wydawca, członek AK, od 1941 r. mieszkał w Ponarach, jego dom sąsiadował z "Bazą". Był naocznym świadkiem masowych zbrodni i egzekucji, scen okrutnych i dantejskich -- wszystko, na chłodno, szczegółowo, spisywał na luźnych kartkach i skrawkach papieru, zarówno to co zobaczył, jak i to, co usłyszał od innych. Zapiski chował do butelek i zakopywał w ogrodzie. Odnaleziono je przypadkowo po wojnie. Oprócz mordowanych w Ponarach Żydów, obywateli polskich z Wilna i okręgu wileńskiego (ok.70 tys.), rozstrzeliwano tu również Polaków, żołnierzy ZWZ-AK, zakładników spośród polskiej inteligencji wileńskiej, również jeńców radzieckich.
RADOGOSZCZ-GUSEN Apele przebiegały szybko i sprawnie, gdy wszystkie liczby się zgadzały. Kiedy jednak kogoś brakowało – rozpętywało się istne piekło. Esesmani, blokowi i kapo przetrząsali każdy kąt obozu w poszukiwaniu brakującego więźnia. My zaś staliśmy na baczność, dopóki go nie odnaleźli – żywego lub martwego. Trwało to kilkanaście minut, czasem godzinę lub dłużej. Jeżeli więzień żył, był natychmiast bestialsko mordowany na oczach całego obozu. Podobna zasada obowiązywała w przypadku ucieczek z Gusen. Wszyscy musieli stać i czekać, aż uciekinier zostanie schwytany i przyprowadzony na plac apelowy. Zazwyczaj esesmani „urozmaicali” nam czas wybuchami wściekłości. Bili kogo popadło i czym popadło. Oczekiwanie przedłużało się czasem do późnych godzin nocnych, ale komando „Steyr” było zwalniane trochę wcześniej, gdyż musiało odpocząć – nie mogło psuć produkcji.
P 5068 to numer nadany autorce w niemieckim obozie koncentracyjnym Ravensbrück, w którym przeżyła blisko pięć strasznych lat. Owocem tych traumatycznych doświadczeń są jej wspomnienia z tamtych lat. Zamknięte za drutami obozu mikrospołeczeństwo, jako przeciwwagę brutalnej rzeczywistości, tworzy własne prawa niemające odpowiednika w normalnym życiu. Wanda Dobaczewska, właściwie Wanda Niedziałkowska-Dobaczewska, była pisarką, poetką, publicystką, autorką sztuk dla teatrów kukiełkowych oraz animatorką kultury. Pochodziła ze znanej w Wilnie rodziny Niedziałkowskich, której korzenie sięgają Berehu koło Krzemieńca. 23 września 1939 do Ravensbrück, największego na terenie Niemiec obozu koncentracyjnego dla kobiet, przybył pierwszy transport Polek. Obóz powstał w 1939 roku, pierwsze więźniarki trafiły do niego wiosną tego roku. Polki przyjechały do Ravensbrück we wrześniu. W tym, jak i w kolejnych transportach znalazły się działaczki społeczne, inteligentki, konspiratorki i uczennice tajnych kompletów. Więźniarki z Polski stanowiły największą grupę, w sumie przez gehennę obozu przeszło ich 40 tysięcy. Później na terenie obozu zaczął działać "Industriehof", w którym więźniarki pracowały jako szwaczki i tkaczki. Kobiety z obozu były też zmuszane do pracy w fabrykach Siemens & Halke. W obozie przeprowadzano na kobietach bestialskie eksperymenty pseudomedyczne. Niemcy nazywali więźniarki "królikami doświadczalnymi". Najmłodsza z Polek, które stały się ofiarami hitlerowskiego bestialstwa, miała 16 lat. Krótko przed końcem II wojny światowej o los więźniarek obozu upomniał się Międzynarodowy oraz Szwedzki i Duński Czerwony Krzyż. W wyniku działania organizacji udało się uratować 7,5 tys. więźniarek, które przewieziono do Szwecji, Szwajcarii i Francji. W trakcie ewakuacji kobiety po raz pierwszy od długiego czasu miały okazję zjeść ciepły posiłek, umyć się i założyć nowe ubrania. Rejestr więźniów z lat 1939-1945 obejmuje ok. 132 tys. kobiet i dzieci, 20 tys. mężczyzn oraz ok. 1 tys. dziewcząt. Piekło Ravensbruck przeszli ludzie 27 narodowości. Ta książka-świadectwo, to ponad cztery lata egzystencji w piekle, w "społeczeństwie nie z tej ziemi".
"Moi esesmani chętnie plotkowali. Przypomniała im się sprawa kradzieży walizek. Breitwieser, rozmawiając z Claussenem, zastanawiał się, czy Boger i Palitzsch nie maczali w tym palców. Ja, oczywiście, milczałem. Byłem jednak przekonany, że Boger musiał już wówczas zabrać walizy i schować je w bezpieczniejszym miejscu poza obozem. Palitzsch bowiem doprosił się przyjęcia go przez Hössa. Co mówił - nikt nie wiedział. Może prawdę? Na pewno błagał o pomoc. Ale Höss był bezradny, bo sam wpadł w pułapkę - urodziwa więźniarka Eleonora Hodys, Włoszka, której babka była Żydówką, zaszła w ciążę. Sęk w tym, że przez wiele miesięcy usługiwała w domu Hössa. Może ją nawet zgwałcił? Należała do sekty Badaczy Pisma świętego, które wiernym narzuca ostre reguły życia. Gestapo nie miało wątpliwości, że winien był komendant. Gospodarstwem Hössów zajmował się więzień nazwiskiem Dubiel. Dbał o ogród, palił zimą w piecach, pobierał mięso na kartki, a z magazynów żywnościowych dla wyższych oficerów delikatesy: czekoladę, sardynki, francuskie koniaki, szampańskie wina. Był sprytny i dlatego Höss go potrzebował. Kiedy gestapo przesłuchiwało Dubiela, aby ustalić, kto romansował z Hodysówną, Höss kazał to robić u siebie, w jego obecności"
Pracujący w Sobiborze Żydzi nie chodzili w pasiakach, mieli do dyspozycji łaźnie, mogli zmieniać ubrania, odwiedzać się wzajemnie w barakach. Jednak zaprojektowany przez nazistów system był bardzo dokładnie przemyślany. Sobibór był przecież obozem natychmiastowej, masowej zagłady. Niemcy nie mogli dopuścić do buntów ani przewrotów. Było ich tam zaledwie kilkunastu. Razem z ukraińskimi pomocnikami cała załoga obozu liczyła ok. 150 osób. W przeciwieństwie do więzionych tam ludzi (ok. 600) oraz setek tysięcy Żydów, którzy przywożeni byli codziennie z całej Europy, ekipa dowodząca obozem była w rzeczywistości niewielką grupką. Dlatego też Niemcy zachowywali wszelkie środki ostrożności. Zrezygnowano z pasiaków żeby stworzyć złudzenie zwyczajnego miejsca, niekojarzącego się z więzieniem, obozem i śmiercią. Więźniowie pracujący przy transportach musieli być czyści, schludni i zadbani, żeby nie wzbudzać podejrzeń wśród przybywających do obozu Żydów. Wejście do obozu otaczały kwiaty oraz domy z czerwonymi dachówkami, a naziści grzecznie przemawiali do osób z kolejnych transportów. Pozorowanie zostało przez Niemców opracowane do perfekcji. Dla pomyślnego przeprowadzenia powstania ważne było, żeby nie wszyscy esesmani byli w tym czasie w obozie. Między innymi Franz Reichsleitner, Hubert Gomerski i przede wszystkim Gustav Wagner, jedni z najbardziej brutalnych esesmanów z Sobiboru byli podczas rewolty poza obozem. Zgodnie z szczegółowo obmyślonym planem więźniowie zabili dziesięciu esesmanów i dwóch wachmanów z Trawnik. O godzinie 16:55, zaraz po codziennym apelu w obozie pierwszym, wybuchł bunt. Tylko nielicznie wyposażeni w zrabowaną broń więźniowie szturmem pod salwami karabinu rzucili się do ucieczki z obozu. Wielu z nich zmarło przy próbie przebicia się przez ogrodzenie i pole minowe. Niektórzy zbiegli więźniowie zostali wytropieni przez poszukujące ich oddziały i zamordowani. 60 więźniów przeżyło okres wojny w ukryciu lub wśród partyzantów.
W okresie od 1 sierpnia 1942 roku do 16 sierpnia 1943 roku w obozie koncentracyjnym Ravensbrück lekarze hitlerowscy dokonali doświadczalnych operacji nóg na siedemdziesięciu czterech Polkach, więźniarkach politycznych, kobietach zdrowych i młodych. Były to operacje mające na celu wywołanie zakażenia i wypróbowanie leczenia go sulfonamidami, operacje mięśniowe, kostne i nerwowe, których celem były badania nad regeneracją i transplantacją kości i tkanki. Część ofiar tych nieludzkich eksperymentów zmarła bezpośrednio po operacji, część rozstrzelano w obozie z jeszcze nie zagojonymi ranami, część - dzięki własnej determinacji i solidarnej pomocy współwięźniarek - zdołała się uratować. Kilka z nich zmarło po wojnie w kraju - wszystkie na skutek przebytych operacji. Wspomnienia operowanych doświadczalnie więźniarek Ravensbrück, kreślone przez kobiety obarczone koszmarnymi przeżyciami więziennymi i obozowymi oraz cierpieniami fizycznymi, stanowią jedyny w swoim rodzaju dokument zbrodni bez precedensu, dokonanej na ludziach przez medycynę hitlerowską.
Ksiązka Antoniego Sobańskiego ukazała się po raz pierwszy w 1934 roku nakładem wydawnictwa „Rój”. To fascynujący zbiór reportaży z hitlerowskiej Trzeciej Rzeszy, które Sobański – korespondent „Wiadomości Literackich” – pisał na bieżąco, obserwując oczyma przyszłej ofiary narodziny i triumfalny pochód nazizmu. Sobański, pisząc "Cywila w Berlinie", zachowywał pełen obiektywizm w obrazie i ocenie przedstawianych wydarzeń. Niezależnie od podejmowanego zagadnienia (prześladowanie Żydów, sytuacja gospodarcza, wewnętrzne walki polityczne), sposób ujęcia go przez Sobańskiego czyni te reportaże nieocenionym źródłem informacji; także dzisiaj – jako pierwotna (i jedna z pierwszych) naoczna relacja bezstronnego, niezaangażowanego politycznie świadka. Czytelnik książki poznaje to, co zadecydowało o charakterze i przebiegu procesów zachodzących w Niemczech hitlerowskich: nastroje panujące we wszystkich warstwach społecznych, z których wykiełkowały nowe, rozprzestrzeniające się w szybkim tempie idee. "Cywil w Berlinie był nie tylko reportażem mądrym politycznie. Książka ta łączyła bystrość i wnikliwość obserwacji z głębokim umiłowaniem kultury europejskiej”, zreasumował Antoni Słonimski w mowie pogrzebowej nad trumną Sobańskiego.
Kilkugodzinna obrona Wilna, trzydniowa Grodna, potem walki pod Kodziowcami i w Puszczy Augustowskiej. Gen. Kleeberg – zanim doszedł do Kocka, walczył z Sowietami, oddziały KOP gen. Wilhelma Orlika-Rückemanna stoczyły bitwy pod Szackiem i Wytycznem. Żołnierze sowieccy, głównie oficerowie NKWD, nie liczyli się z nikim i z niczym, rozstrzeliwali właścicieli majątków, bogatszych chłopów, księży i innych „wrogów ludu”. Pod Sopoćkiniami zamordowali gen. Józefa Olszynę-Wilczyńskiego i jego adiutanta kpt. Mieczysława Strzemeskiego, zabijali harcerzy z Grodna. 17 września 1939 roku był dniem, w którym niepodległość Polski została przekreślona, tego dnia ideologia komunistycznej Rosji sowieckiej wsparła ideologię nazistowskich Niemiec, defilując wspólnie 22 września w Brześciu nad Bugiem agresorzy manifestowali swój sojusz. Okruchy wspomnień żołnierzy i mieszkańców polskich Kresów z sowieckiej napaści oddają nastrój i atmosferę tamtych dni.
25 lipca 1943 r. Wielka Rada Faszystowska w Rzymie usunęła Benita Mussoliniego ze stanowiska premiera. Na rozkaz króla Duce zostaje aresztowany i wywieziony w nieznanym kierunku. Dzień później w Wilczym Szańcu Hitler zleca Otto Skorzenemu odbicie Mussoliniego. Skorzeny od razu zabrał się do pracy. Skontaktował się ze swoją jednostką w zamku Friedenthal i rozkazał adiutantowi Karlowi Radlowi wybrać 30 ochotników – najlepszych oficerów i podoficerów, jakich miał do dyspozycji. Następnego dnia o 6 rano mieli zameldować się w mundurach strzelców spadochronowych na lotnisku Staaken. O celu akcji piloci i żołnierze mieli dowiedzieć się dopiero w powietrzu. W takcie akcji Skorzeny zostaje oddany pod rozkazy Luftwaffe, a całą akcją dowodzi gen. Student. Na miejscu Student i Skorzeny rozpoczynają gorączkowe poszukiwania Duce. Ostatnia pewna wiadomość to, że Mussoliniego aresztowano 25 lipca pod willą króla Emanuela II. Tu trop się urywał.Włosi obawiali się, że Niemcy będą chcieli uwolnić byłego dyktatora, cały czas zmieniali miejsce jego pobytu i wysyłali fałszywe informacje na ten temat. Istniało ryzyko, że król Emanuel II będzie chciał przekazać obalonego dyktatora Anglikom. Mussoliniego szukali także Amerykanie. Poszukiwania trwają wiele tygodni. Pierwszy pewny ślad pojawia się, gdy w ręce wywiadu trafiają listy miłosne pewnego włoskiego karabiniera z wyspy Ponza. Jednak były dyktator przebywał na niej tylko tydzień. Odpłynął stamtąd w nieznanym kierunku 8 sierpnia na pokładzie niszczyciela „Panthére", jak się później okazało na wyspę La Maddalena. Potwierdził to jeden z ludzi Skorzenego, który osobiście widział Duce na wyspie. W pobliżu willi, w której był przetrzymywany, cumował wodnosamolot Czerwonego Krzyża. Każdy start tej maszyny ubezpieczały dwa stacjonujące na wyspie myśliwce. Rozpoczynają się przygotowania do akcji odbicia. Ewakuacja Duce ma być przeprowadzona 28 sierpnia z morza przy użyciu ścigaczy kapitana Maxa Schulza, kilku trałowców i kompanii Waffen-SS z Korsyki. Dziwnym zbiegiem okoliczności dzień wcześniej Mussolini znowu znika. Poszukiwania zaczynają się od nowa.W tym samym czasie zanotowano wzmożony ruch w eterze w okolicach masywu górskiego Gran Sasso. Gdy służby przechwyciły depeszę radiową generała Guellego, generalnego inspektora policji, w której informował on, że „przygotowania do zabezpieczenia Gran Sasso zakończone", nie było wątpliwości – Duce został namierzony. W obliczu licznych przecieków należało tę wiadomość zachować w ścisłej tajemnicy. Kolejne miejsce pobytu Mussoliniego zostało wybrane znakomicie. Wodnosamolot przerzucił dyktatora z La Maddalena do miejscowości Vigna di Valle nad jeziorem Bracciano, a stamtąd ambulansem przewieziono go do hotelu Albergo-Rifugio na terenie kurortu narciarskiego Campo Imperatore w masywie Gran Sasso. Hotel położony był na wysokości 2112 m. Duce zajmował apartament nr 201. Ośrodek był oddalony od Rzymu o 120 km, można było się do niego dostać tylko kolejką górską Fonte Ceretto, ktorej dolna stacja znajdowała się w położonej niżej w dolinie miejscowości Assergia na wysokości 1120 m.
Hell spotyka się jedynie z dziećmi ludzi z wyższych sfer, każdego tygodnia wydaje równowartość twojego miesięcznego dochodu, uprawia seks, tak jak ty robisz zakupy. I najważniejsze: gardzi tobą do głębi... Aż do wieczoru, kiedy to szaleńczo zakochuje się w Andrei, swoim męskim odpowiedniku, uwodzicielu jak ona i jak ona pozbawionym złudzeń. Nie chcą dać się oszukać uczuciu, którym są owładnięci i którym pogardzają zarazem. Ich związek to ciągła walka. Między romantyzmem i cynizmem - oto debiut osiemnastoletniego "czarującego monstrum".
Mam nadzieję, że niniejsza publikacja skłoni czytelników do refleksji oraz stanie się bodźcem do bliższego zapoznania się z historią Powstania Warszawskiego, a zwłaszcza jego przebiegu w Puszczy Kampinoskiej i na Żoliborzu. Od Redakcji
Do ataku poszedł 1. Szwadron rtm. Pohorockiego. O położeniu poinformował rtm. Pohorockiego kpt. Vesvrottes, zastępca dowódcy baonu, na którego odcinku nastąpiło włamanie. Oficer ten wziął udział w kontrataku. Szwadron wyszedł ze Schweix i początkowo posuwał się pod osłoną niewielkiego grzbietu terenowego oraz tumanów kurzu i dumy, które unosiły się nad polem walki. Gdy szwadron wszedł do lasu, wkrótce został zasypany gwałtownym ogniem broni maszynowej. [] Nastąpił szturm i gwałtowna walka na granaty i białą broń. We wschodniej części lasu Niemcy bronili się w zdobytych francuskich bunkrach. Zostali w nich wybici granatami. Fragment książki
Wspomnienia żołnierza Kedywu, prawdziwego pierwowzoru Maćka Chełmickiego, bohatera z powieści Popiół i diament.
Wspomnienia żołnierza - sanitariusza z oddziału legendarnego cichociemnego Adolfa Pilcha "Góry-Doliny", który przeszedł szlak bojowy z Puszczy Nalibockiej do Kampinosu, walczył w Powstaniu Warszawskim, aż do bitwy pod Jaktorowem.
Pamiętniki Partyzanta, hubalczyka, legendarnego dowódcy oddziału partyzanckiego, który wszedł w skład NSZ, a później dołączył do 25. pp AK Czas upływa. Coraz mniej jest naocznych świadków drugiej wojny światowej. Wiele epizodów z dziejów armii podziemnej nie poczekało się jeszcze źródłowych opracowań ze szkodą nie tylko dla jej żołnierzy, ale również – i przede wszystkim – dla przyszłych pokoleń… Fragm. przedmowy Autora
Akcja pod Majerańcami była pierwsza większą potyczką 1. Wileńskiej Brygady AK ,,Juranda”. Została przeprowadzona 1 marca 1944 roku i podjęta była w celu zlikwidowania groźnej, dobrze uzbrojonej bandy rabunkowej, składającej się w większości z sowieckich kryminalistów, dowodzonych przez znanego z okrucieństwa i bezwzględności “Borodkę” (fragment książki)
Stanowiska wyczekiwania oddziału znajdowały się głównie w prywatnych mieszkaniach lewobrzeżnej Warszawy, a 1 sierpnia 1944 roku “Bateria Kuby” znalazła się na podstawach wyjściowych do natarcia na lotnisko, w rejonie wsi Zbarż i Zagościniec. Stawiło się około 180 żołnierzy – niemal pełny stan oddziału. Uzbrojenie: 6 pm, 3 kb typu Mauser, kilkadziesiąt krótkich pistoletów i około 400 granatów, a więc równie słabe, jak i w innych jednostkach “Garłucha”/”Gołębnika” (fragment książki)
1 2
z 2
skocz do z 2