Autor każdej kolejnej, każdej nowej książki o Miłoszu jest z definicji figurą podejrzaną. Po co usiłuje dodawać jeszcze jedną pozycję do nader już rozbudowanej bibliografii miłoszologicznej? Na moce jakiego lekturowego konceptu liczy, w czym upatruje szansę powodzenia swego (wątpliwego) przedsięwzięcia? Bo przecież najwyraźniej czegoś się spodziewa i na coś ma nadzieję ten, kto decyduje się mnożyć i tak już mnogi dyskurs.
W moim przypadku nadzieja ta jest w gruncie rzeczy bardzo prosta, wstydliwie prosta – sprowadza się do starej idei close reading.
(fragment Wstępu)
Miłosz pisał o budujących lekturach, o książkach, w których umysł może się rozgościć. W moim odczuciu Słowo raz obudzone jest budującą lekturą, książką świeżą, pasjonującą, odżywiającą krwiobieg literaturoznawstwa.
z recenzji dr hab. Joanny Zach
Na szczególną uwagę zasługuje sposób napisania Słowa raz obudzonego – przemyślana, kolista kompozycja całości, dbałość o proporcje między partiami bardziej „technicznymi”, dotyczącymi np. wersyfikacji czy zagadnień teoretycznoliterackich, a „miękkimi” partiami literackimi, świadczącymi o zacięciu eseistycznym autora. Nowością jest pionierskie wykorzystanie materiałów archiwalnych.
z recenzji prof. UKSW dra hab. Jana Zielińskiego
Autor rzeczywiście mówi wiele nowych rzeczy, i arcyinteresująco, ale dlatego, że rozważa utwory z punktu widzenia nie upilnowanego przez miłoszologów. Traktuje „czytanie” (faktycznie są to wyrafinowane analizy) jako proces prześledzenia tekstowych operatorów filozofii poetyckiej Miłosza.
z recenzji prof. dra hab. Andrzeja Zieniewicza