Anonimowy użytkownik
25/09/2024
opinia recenzenta nie jest potwierdzona zakupem
"Włoszka z Brooklynu" to moje trzecie spotkanie z twórczością Santy Montefiore, jednak tym razem z przykrością muszę stwierdzić, iż po raz pierwszy zmuszałam się, by doczytać jej książkę do końca, i to tylko dlatego, że historia głównej bohaterki - Eveliny oparta jest na przeżyciach matki znajomego autorki - Jonasa Prince'a - Polki, byłej więźniarki Auschwitz. Aby przerobić ją na własną opowieść, Montefiore uczyniła z niej Włoszkę, która zakochuje się w młodym włoskim Żydzie. Kobietę postanawiającą po wojnie wyemigrować do Nowego Jorku, by tam zacząć życie od nowa, próbując zapomnieć o bolesnych wspomnieniach, m.in. zmarłym bracie oraz utraconej miłości swojego życia. Sam okres II wojny światowej oraz opis tego, co spotykało w tym mrocznym czasie Włochów i włoskich Żydów został nakreślony jedynie kilkunastoma zdaniami, natomiast opowieść o przeżyciach z pobytu w Auschwitz, w ogóle została nieopowiedziana, a szkoda, bo z powieści, która mogłaby czytelnika zachęcić do poszerzenia wiedzy na ten temat, stała się po prostu romansem, który, gdyby nie wzmianka o inspiracji autorki, wydawałby się bardzo mało realny. Niedawno przeczytałam powieść "Wieczna" Lisy Scottoline, w której zdecydowanie obficiej i ciekawiej zostało przedstawione życie w kraju rządzonym przez Il Duce, a później przez nazistów. Ciężko mi się czytało tę powieść, ponieważ jej bohaterowie są zbyt płytcy, nijacy, mało wiarygodni w swoich postawach, jak Franklin - mąż Eveliny. Nie znam faceta, który ot tak przyjąłby do wiadomości i pogodził się z informacją o romansie żony z jej wielką miłością, do tego uczyniłby kochanka nie tylko swoim najlepszym przyjacielem, ale i przyjacielem rodziny! Można tu było stworzyć bohaterów z całym spektrum emocji ludzi, którzy znaleźli się w nowych miejscach po wojnie, budujących nową tożsamość, zapuszczających na nowo korzenie, pozwalających wczuć się w ich sytuację, a w moim odczuciu i na tym polu nie jest najlepiej. Zabrakło mi również tego czegoś, co tworzy więź między bohaterami a czytelnikiem. Nie poczułam też ani uroku moich ukochanych Włoch, ani Brooklynu, który według tytułu powinien grać w całej opowieści istotną rolę, choć w poprzednich powieściach autorki wyobrażenie oraz przeniesienie się do opisywanych przez nią miejsc przychodziło mi z dużą łatwością. Zaskakująca jest jedynie Evelina, wykazująca się podwójną moralnością. Z jednej strony tłumaczy kuzynce, że nie może usunąć ciąży, bo to dziecko, żywa istota, z drugiej, po latach nie myśląc o własnych dzieciach i mężu, nie myśląc o konsekwencjach czy uczuciach bliskich, bez zastanowienia wskakuje innemu facetowi do łóżka. Przykro mi, ale nawet uczucie Eveliny i Ezry nie wydało mi się aż tak głębokie, namiętne, gwałtowne i niemożliwe do opanowania, by było silniejsze od śmierci i ważniejsze od rodziny. Poza tym nie ona jedna w rodzinie Pierangelini stosuje w życiu podwójne standardy, więc tym bardziej nie przemawiają do mnie sugestie zawarte w fabule przez Santę dotyczące ratowania małżeństwa w kryzysie za wszelką cenę, nawet wtedy, kiedy mąż jest damskim bokserem!"Włoszka z Brooklynu" to opowieść o niespełnionej miłości, która ...?... się realizacji. Powieść, po której spodziewałam się znacznie więcej, niż otrzymałam. Czytając pojawiające się w sieci opinie pewnie będę jedną z nielicznych osób, którą Montefiore tym razem nie zafascynowała, nie porwała swą opowieścią. Jak dla mnie nie jest jest to książka zła, po prostu zdaje się być niedopracowana. Nie sposób jednak odmówić jej tego, że zawiera uniwersalną prawdę o życiu, mówiącą o tym, iż los czasem odwiesza nasze plany i marzenia na kołek, pisząc dość pokrętne i nierzeczywiste scenariusze, których nasza wyobraźnia nie byłaby w stanie wymyślić, pozwalając w końcu je spełnić. Myślę że książka spodoba się niewymagającym czytelnikom, szukającym ckliwych romansów z historią w tle.