Prezentowane tu wiersze nie są w żadnym wypadku pieśniami oświecenia, ani nie pretendują do takiego miana naśladownictwem kanonicznego stylu. Są poetyckim wyrazem przygód i przypadków na drodze buddysty, który stara się utrzymywać czysty pogląd, co zgodnie z tybetańskim powiedzeniem wychodzi mu tylko czasami, ponieważ „gdy świeci słońce i masz pełny brzuch to każdy wygląda jak lama” – na przykład gdy się zakocha. Natomiast w pochmurne dni stara się nie obwiniać innych, pamiętać o dobrej motywacji, wyciągać wnioski na przyszłość... lub przynajmniej nie robić głupot.
Wiersze w tym tomiku są notatkami z 25 lat na ścieżce. Dużo w nich o miłości, też tej fizycznej, ponadczasowej i inspirującej magią chwili. Jest też chcąc nie chcąc Dharma, czyli buddyzm, ponieważ nie da się oddzielić tego poglądu od doświadczeń życia codziennego i niecodziennego kogoś, kto stara się go praktykować – jednak nie w sensie wykładni buddyjskiej doktryny, raczej jako zapis osobistych doświadczeń, bardziej pamiętnik niż podręcznik. Na przykład kiedyś na odosobnieniu medytacyjnym irytowały mnie wiejskie muchy, nie dawały medytować. A po kilku dniach medytacji z zaskoczeniem zaobserwowałem, że zamiast się denerwować, wesoło zacząłem je dokarmiać i pisać o nich wiersze.