Do czytelników
Historie opowiedziane w tej książce są prawdziwe. Usłyszałam je od rodziny mojej i męża, przyjaciół, znajomych i przypadkowo spotkanych ludzi. Większość bohaterów znam z imienia i nazwiska, ale ich opowieści ilustrują sytuacje, które dotyczyły wielu Polaków.
Dziękuję ludziom, którzy zechcieli opowiedzieć co przeżyli podczas wojny i jak zaważyła ona na ich losach. Niezwykłe wydarzenia, w których brali udział nasunęły mi pomysł spisania ich opowieści, często z użyciem narracji w pierwszej osobie, co przybliża czytelnikowi bohaterów i ich losy.
Barbara Derlicka
Śliwkowy sad
Lato i jesień 1939 roku były wyjątkowo słoneczne i piękne. Za to zima, pierwsza wojenna zima, przyniosła ostre mrozy. Ale wtedy nie wiedzieliśmy, że taka będzie. Nie wiedzieliśmy co będzie z Polską i z nami. Kiedy wybuchła wojna nastąpiła powszechna mobilizacja. Dostaliśmy wezwanie do wojska, staliśmy się obrońcami ojczyzny. Nie wiedzieliśmy jednak, kiedy Niemcy zaatakują.
Ruszyliśmy z kolegą pieszo na punkt zbiorczy w kierunku Warszawy. Przekradaliśmy się bocznymi drogami, innych możliwości dostania się do wyznaczonego miejsca nie było, bo główne drogi były zatłoczone. Ludzie uciekali do krewnych na wieś z całym dobytkiem, licząc że tam łatwiej będzie przetrwać.
Nie byłem żonaty, niewiele miałem w plecaku, chociaż matka wpychała mi na siłę jedzenie, ubranie i Bóg wie co. Płakała, bała się o mnie, jedynego syna.
Edek miał żonę, i miał córeczkę Miłkę (spieszczenie od Emilii), bardzo przeżywał rozstanie, ale łudziliśmy się, że wojna nie potrwa długo. Byliśmy silni, zwarci, gotowi i wierzyliśmy, że pokonamy Niemców.
Szliśmy już wiele godzin, bolały nas nogi, nieprzywykłe do takich
wielokilometrowych marszów na polskich drogach po piasku, kamieniach, żwirze. Nad nami na błękitnym niebie często pojawiały się niemieckie samoloty, leciały nisko, niziutko i jeśli coś ruszało się, puszczały
serię. Poprzez korony przydrożnych drzew trudno je było dojrzeć.
Słyszeliśmy jak nadlatują i sieją spustoszenie.
– O znowu lecą! – schowaliśmy się szybko pod gęsta koroną przydrożnej lipy.
– Może nie zauważą i polecą dalej.
– Ale pewnie wrócą lub nadlecą następne.
– Idziemy?
– Idziemy! Co ma być to będzie.
Wrześniowe słońce grzało całkiem mocno. Promienie przedzierały się przez liście. Niektóre zaczynały zmieniać barwę na jaśniejszą, zbliżoną do żółtej. Widać było pierwsze oznaki jesieni.
Następny nalot zastał nas w śliwkowym sadzie. Gałęzie uginały sięod ciemnofioletowych owoców.
– Kiedy przelecą, pojemy sobie śliwek – pomyślałem. Już czułem ich
słodki smak.
Żeby trudniej było nas trafić, stanęliśmy pod osobnymi drzewkami.
Edek był jakiś markotny.
– Co tam te moje dziewczyny porabiają... – wyraził głośno swoje
obawy. – Wiesz, tak mnie nosi, coś mnie męczy, dusi, sam nie wiem
co...
– No co ty, Edek! – zaraz odlecą.
– Powiem ci szczerze – boję się. Mam przeczucie, że coś złego mnie
dziś spotka.
– No co ty. Wyrzuć z głowy te głupie myśli.
– Łatwo ci mówić. Nie mogę.
– Wiesz co Edziu, zróbmy eksperyment. Zamieńmy się miejscami.
Będziesz miał dowód jak złudne są przeczucia. Ja tam w żadne przeczucia nie wierzę!
Edek chętnie przystał na moją propozycję. Zamieniliśmy się miejscami i czekaliśmy. Warkot lecących samolotów zbliżał się niepokojąco.
Zadarłem głowę do góry i zobaczyłem myśliwce.
– Ale nisko lecą!
Musieli chyba nas widzieć, bo seria wyraźnie poszła w naszym kierunku. Usłyszałem niewyraźny krzyk Edka. Odwróciłem głowę w jego stronę. Leżał pod drzewkiem nieruchomo. Podbiegłem do niego:
– Edek, wstawaj, Edek!
Już nie słyszał mojego wołania. Żona i Miłka nie miały zobaczyć go żywego.
A zanim dotarłem na miejsce mobilizacji, Niemcy byli już przede mną pod Warszawą. Uznałem, że najlepiej zrobią wracając do matki.