Menu

Instytut Kultury Miejskiej

Instytut Kultury Miejskiej
„Stronice nocy” Toktaralego Tanżaryka to ucieczka od rzeczywistości. Zwłaszcza w swych pierwszych, młodzieńczych wierszach poeta ucieka od dnia, wędruje pośród mroków nocy, w poświacie księżyca. Noc, księżyc, zorze i cienie, a nade wszystko bezkresny, pusty step kazachski to ulubione miejsca marzycielskich podróży, podczas których podmiot liryczny nie szczędzi czytelnikowi swych wspomnień, tęsknot, trosk i zgryzot. Umie jednak spojrzeć trzeźwo i sam roześmiać się z siebie. Ucieczka Toktaralego to wszakże nie kaprys znudzonego, rozchandryczonego podrostka, sytego wszelkich dóbr. W jego wierszach wciąż pojawiają się ludzie źli, odrzucający język, tradycję narodową, jakich wielu w dzisiejszej kazachskiej rzeczywistości. Właśnie od nich poeta ucieka, woli pusty step i tabun wolnych, cwałujących koni. Woli być piewcą współczesnego bohatera zrywu narodowego niż panegirystą władzy, co nader często widzimy u współczesnych poetów kazachskich. Toktarali stara się uciec także od kazachskiej tradycji poetyckiej - uwolnić się od więzów rytmu i rymu. Nie umie wszakże lub nie chce uczynić tego całkowicie. Tkwi w rozdarciu. Wciąż odwołuje się do dawnych mistrzów, i to nie tylko kazachskich, lecz także Aliszira Nawaiego, pieśni Oguzów, a nawet perskiego Hafiza i Chajjama. Czy wyjdzie z tego zwycięsko?
„W poszukiwaniu punktów stycznych. Rekonstrukcja dyskursu o problemach (nie) uczestnictwa w kulturze” to przegląd raportów z badań i innych publikacji na temat przemian kultury w Polsce. Książka może zainteresować samorządowców, planistów miejskich, pracowników socjalnych, ekonomistów czy osoby z instytucji kultury. Jest też wartościową pozycją dla studentów i wykładowców kierunków społecznych i humanistycznych – ponieważ, jak podkreśla Agata Bachórz – syntetyzuje wątki dotyczące nowoczesnych badań nad kulturą rozproszone w wielu miejscach. Jest dobrym punktem wyjścia dla śledzenia współczesnej refleksji nad kulturą. Raport bardzo dobrze podsumowuje tocza?ca? sie? w ostatnich latach w Polsce debate? na temat tego, czym jest kultura, jaka? role? odgrywa w z˙yciu społecznym, jak moz˙na ja? badac´. Wpisuje sie? takz˙e w dyskusje? nad natura? kulturowej partycypacji, nad deficytami tego rodzaju praktyk i nad moz˙liwymi wariantami ich badania – czytamy we fragmencie recenzji naukowej Marka Krajewskiego z Uniwersytetu Adama Mickiewicza. – Publikacja nalez˙y do tych teksto´w, kto´re wypełniaja?c istota? funkcje? porza?dkuja?ca?, wykraczaja? poza proste zadanie systematyzacji i zawieraja? cenna? wartos´c´ dodana? – w postaci interpretacji i krytyki oraz propozycji zmiany analizowanej w nich sfery rzeczywistos´ci. Książka opisuje zmianę sposobu mówienia o kulturze i jej roli w życiu społecznym. Współcześnie od kultury oczekuje się przede wszystkim, aby nie była wyłącznie kulturą. Publikacja porusza również problemy uczestnictwa w kulturze, opisując między innymi, bariery uczestnictwa, nowe formy aktywności kulturalnej oraz różne typologie uczestnictwa w kulturze. Autorzy poświęcają uwagę także praktycznym wątkom badań kultury, przydatnym dla pracowników instytucji kultury takim jak: badania odbiorców i komunikacja z publicznością. Część metodologiczna opracowania poświęcona jest badaniom praktyk uczestnictwa w kulturze dając, między innymi, przegląd technik badawczych i akcentując nowe sposoby prowadzenia badań.
Trudno sobie wyobrazić pisanie o komiksie bez dostrzeżenia w jakimś, choćby nikłym stopniu także najważniejszej, bo najbardziej widocznej komiksowej warstwy – ułożonych sekwencyjnie obrazków z ich bogactwem, różnorodnością przedstawień i całą gamą niuansów odsłaniających się stopniowo, wprost proporcjonalnie do lekturowych doświadczeń czytelników. Przed autorami został postawiony problem (bardzo ogólnie zarysowany) do pokonania – zmierzyć się z opisem, analizą, interpretacją skupioną na rysunku, na jego roli w kształtowaniu komiksowego przekazu. Chcieliśmy sprawdzić, w jaki sposób podejdą do tej kwestii przedstawiciele różnych środowisk naukowych, różnych dyscyplin, cechujący się często bardzo odmiennymi czytelniczymi upodobaniami. I w końcu – zmuszeni do podjęcia próby pokonania (rzeczywistych? urojonych?) ograniczeń, zwłaszcza tych wynikających z wykształcenia (studiowanie różnych kierunków to nie tylko inne przedmioty, lektury, metodologie, ale przede wszystkim odmienne sposoby myślenia, patrzenia na otaczającą rzeczywistość, w tym także na kulturę i sztukę).
Gdańska mozaika pamięci jest bogata, a dzięki niniejszej antologii - jak wierzę - będzie mogła poukładać się na nowo. Chciałbym, aby ta książka zachęcała Czytelników do odczytania na nowo przestrzeni kulturowej miasta, aby inspirowała do rozwoju własnej lokalnej tożsamości.
Inspiracją do napisania tej książki stały się rozmowy przeprowadzone w ramach seminarium "Wspólny pokój", zorganizowanego w 2012 roku przez Instytut Kultury Miejskiej oraz Uniwersytet Gdański. Projekt poświęcony trudnej powojennej historii Gdańska i otrzymał oficjalne wsparcie Guntera Grassa.
W tej poezji z pozoru nic się nie dzieje, jej bohater przypatruje się karaluchom i motylom, pasie świnie i… pisze o tym wiersze – ale w tym niedzianiu się głęboko wybrzmiewa samotność i potrzeba bliskości z drugim człowiekiem. Dymitr – alter ego autora lub jego krzywe odbicie – naszkicowany jest prymitywistyczną kreską, do szczęścia potrzeba mu niewiele. Po lekturze kilkudziesięciu wierszy o Dymitrze, który snuje się po pustych pokojach swojego życia, mamy go szczerze dość, a nasza irytacja idzie w parze z podziwem i zazdrością, bo jakiej odwagi potrzeba, by nic nie robić i jeszcze się tym chwalić. Warto zaprzyjaźnić się z Dymitrem – antybohaterem w czasach, gdy nadrzędną wartością jest pragmatyzm.
Poezja Tatev Chakhian jest jak wiatr, który wieje przez stary las. Z nadzwyczajną lekkością dotyka problemów wrośniętych głęboko w historię jednostki i zbiorowości. Zagląda pod podszewkę codziennych zdarzeń i odsłania ich tajemniczą, nieoczywistą naturę. Świat jawi się Chakhian jako cyrk dla dorosłych, w którym strzały padają na serio, a lew odgryza głowę treserowi. Albo jako hotel, gdzie „powstają wyłącznie wiersze/ krótkie jak jednorazowe mydło/ małe jak butelki w minibarze/ i urywane jak uśmiechy recepcjonistek”. Na szczęście Chakhian, wyglądając przez okno, potrafi w tym hotelu urządzić niezły przeciąg.
Płamen Dojnow jest humorystą i karykaturzystą, bezlitośnie rozprawia się z aktorami wielkiej Historii, dowartościowując codziennych aktorów trzeciego planu: parkowego sprzątacza, który swoim szpikulcem do śmieci poznaje i organizuje wokół siebie świat, więźniarek obchodzących Boże Narodzenie czy babci klozetowej, snującej filozoficzny monolog o męskości i kobiecości. Ale poezja Dojnowa ma też inną twarz – liryczna, niekiedy sentymentalna, z rzadka metafizyczna. Tak jakby sarkazm otwierał mu drogę do doświadczenia niezapośredniczonego, do prawdy prostej jak odbicie nieba w studni.
Tom Wolność w istocie mówi o zniewoleniu. Jego autorka piętnuje ironią drobnomieszczańskie rytuały, cały ten dobrostan, w który wpędziły nas kapitalizm, popkultura i własne duchowe lenistwo. Życie bohaterów tych wierszy toczy się między kanapą w salonie a grillem w ogrodzie, między banalną pracą i jeszcze banalniejszymi przyjemnostkami. A wszystko to w cieniu zbliżającej się katastrofy ekologicznej. Ekologia nie jest w poezji Vilhjálmsdóttir modnym ozdobnikiem, ale realnym problemem etycznym. Kult cielesności, jako ersatzu wiary w Boga, który rzekomo umarł, to kolejny ważki temat, wybrzmiewający w tych tekstach suchym, bezradnym żalem: „pompując / na tarasie i tyrając w wodnym kieracie / i na bieżni w garażu // w ten sposób / wkrótce spełnimy wszystkie warunki / zmartwychwstania ciała”. Linda Vilhjálmsdóttir dokumentuje zagładę Ogrodu, z którego wyszliśmy, podejmując jednocześnie polemikę z doktrynami religijnymi, które na przestrzeni dziejów zagładę tę skutecznie przyspieszały. Imponująca jest wytrzymałość zimnych wersów islandzkiej poetki, które potrafią unieść politykę, ekologię i religię, nie tracąc przy tym uroku prostej lirycznej konstrukcji.
Każda sztuka polega na kadrowaniu rzeczywistości, poetyckie podsłuchiwanie niczym się nie różni od pracy rzeźbiarza, który ociosuje swoją wizję z nadmiaru materiału. Poeta oczyszcza język ze zbędnych szumów. Poezja S?lima Babullaoglu jest jednocześnie mądrościowa i po dziecięcemu naiwna, aforystyczna, ale i dyskursywna. Co najważniejsze zaś – świadoma własnych ograniczeń w konfrontacji z bogactwem doznań, które niesie ze sobą każdy kolejny dzień. Babullaoglu często zwraca się w swoich tekstach do konkretnych osób, kreując atmosferę intymnej przyjacielskiej rozmowy, której mamy okazję się przysłuchiwać. To wiersze bardzo życiowe w sensie dosłownym, dzieciństwo spotyka się w nich z dojrzałością i starością, by wspólnie wyśpiewać pieśń zachwytu nad światem.
Poezja Alice Olwald dzieje się w Pomiędzy: o zmroku, o świcie i w prześwicie, na granicy życia i śmierci. Jakiż ruch panuje na tej granicy; muchy z ekscytacją rozmawiają o gnoju, kwiat z sykiem zamyka powieki, a nad głowami zmarłych tupie borsuk. Obrazy liryczne Oswald są zarazem brutalne i czułe, ekspresjonistyczne i oniryczne. W jednym z wierszy pielenie fasoli porównane zostało do „bazgrania po ziemi”. W tej jednej metaforze zawiera się cała filozofia pisarska Oswald: język jest glebą, którą tylko nasza skrupulatna bazgranina potrafi ocalić przed chwastami.
Poezja Erkki Filandera jest zarazem kojąca i niepokojąca jak stary ogród. Codzienne przemiany natury, synestezyjnie odciśnięte w wierszu, są także odbiciem przemian, jakim ulega jego bohater. Te wersy są jak wiatr, który owiewa wewnętrzne i zewnętrzne pejzaże, zapamiętując ich temperaturę i kształt z czułością dłoni niewidomego. Kontemplacja? Owszem, lecz przede wszystkim doświadczanie; bohater poematu Biała burza przebudzenia nie jest przyrodnikiem, ale uczestnikiem Natury, z którą przenika się w miłosnym splocie. Czytelnik tych wierszy, podobnie jak ich autor, stoi „otwarty na oścież” ze „zmysłami jak falujący na wietrze płaszcz”. Nie ma tu podziału na środek i zewnętrze. Natura zapładnia Filandera i nas w sensie do-słownym. Mistrzostwo metafory, najbardziej nieprzewidywalnego z żywiołów.
Język Menno Wigmana oddycha ulicą i biblioteką. Jego utwory – zasycone obserwacją codziennych zdarzeń, niestroniące od przyziemności i dosadności, są jednocześnie nonszalancką rozmową z książkami, które zaszły poecie za skórę. Bohater Wigmana młodzieńczo droczy się ze światem, zdając sobie sprawę, że jego wiersze i uwagi nikomu, poza czytelnikami poezji, nie są potrzebne. Czy ma o to pretensje do tzw. społeczeństwa? Sam nie jest lepszy: „Książka? Od deski do deski? Brak mi sił. / Męczy mnie nawet pojedynczy wiersz” – wyznaje w jednym z tekstów. W tych bezpretensjonalnych wierszach, które dzieją się w przestrzeniach jak najbardziej codziennych: knajpach czy supermarketach, udaje się Wigmanowi połączyć lekkość z dyscypliną formalną. Nie jest jednak formą spętany, jego klasycyzm jest jak świeży i zaczepny jak granat. I rozbrajająco szczery.
Ta książka to spacer po Gdańsku śladami murali. Agnieszka Wołodźko zabiera czytelnika nie tylko na Zaspę, znaną z wielkoformatowych murali, ale także do innych dzielnic, gdzie jej aparat fotograficzny utrwala liczne przykłady malarstwa ściennego. "Czytając mury" to fotograficzna książka do czytania, a także zaproszenie do przyglądania się miastu, jego murom i ścianom. "Zgodnie z tradycją mural jest nie tylko obrazem amalowanym w przestrzeni miejskiej i zaprezentowanym publiczności poza instytucją sztuki, ale stanowi również komunikat skierowany do użytkowników przestrzeni publicznej. W tym sensie jest TEKSTEM DO ODCZYTANIA.” - pisze Agnieszka Wołodźko. Fotografiom przedstawiającym gdańskie murale i wprowadzeniu Agnieszki Wołodźko towarzyszą teksty Marcina Rutkiewicza, Marty Wróblewskiej i Marka Krajewskiego.
Na czarnym boisku XX wieku grają ze sobą poeta i piłkarz, bo jeszcze tylko poezja i futbol – jak twierdzi Brković – nadają życiu sens. Obaj zawodnicy starają się strzelić w światło bramki. Światło to silnie przebija przez ciemne wiersze czarnogórskiego poety, który chcąc zakumplować się z diabłem, ląduje ostatecznie w objęciach miłości. Bohater tych wierszy, sceptyczny wobec wszelkich utopijnych ideologii i patentów na szczęśliwe życie, poszukuje wolności we własnej biografii, próbując nawiązać kontakt z chłopcem, którym był w latach 70. XX wieku. W ten sposób powstaje poetycka mitologia rodzinna w matką w roli duchowej przewodniczki. Przejrzysty i silnie sprozaizowany język tych wierszy przechodzi co rusz w zrytmizowaną i rymowaną pieśń, tak jakby odwieczne Słowo brało we władanie poetę, chcąc go uratować przed cynizmem i rozpaczą.
Wiersze Jeana Portante’a powstawały w Bibliotece Babel Jorgego Luisa Borgesa, gdzie wszystkie książki z przeszłości, współczesności i przyszłości wchodzą ze sobą w dialog. Francuski poeta bierze na warsztat archetypy takie jak ogień, woda, światło czy cień i posługując się językiem o imponującej skali – od filozoficznej dyskursywności przez potoczność po szamańskie zaklęcia i prorocki słowotok – osadza je w nowych kontekstach, a także sprawdza ich wytrzymałość na lingwistyczne napięcia i przeciążenia. To poezja z jednej strony symboliczna, wizyjna i „natchniona”, lecz głównym jej paliwem jest sam język, etymologia i brzmienie słów, ich melodia, która dla poety często tożsama jest ze znaczeniem. Każde słowo rzuca cień. Opisać te cienie słowami (które też przecież rzucają cień) – oto utopijne zadanie w Po trzęsieniu. Portante, za nakazem Martina Heideggera, szuka w języku „tropu zbiegłych bogów”. Bada metafizyczne promieniowanie tła.
Twórczość Zwiada Ratianiego jest do bólu egzystencjalna. Autor rewitalizuje topos poezji jako stygmatu czy piętna i robi to na tyle przekonująco, że można zapomnieć o literackim rodowodzie toposu, współczując bohaterowi tych wierszy i z nim współodczuwając konsekwencje romansu z Erato, muzą, która nienawidzi konkurencji. Podmiot Ratianiego tonie w jej objęciach. Wypróbowując na potrzeby wierszy różne wersje siebie, rani bliskich i unicestwia swoje prywatne życie. Co dostaje zamian? Świadomość, że w cierpieniu i umieraniu zawsze jesteśmy samotni oraz że poezja-kochanka, choć zaborcza, nie zdradza, a po śmierci pamięta o swoim poecie i przynosi na jego grób kwiaty, ilekroć sięgamy po jego tomik. Ratiani pisze tak, jak żyje. I żyje tak, jak jest mu pisane.
Agne Žagrakalyte jest szamanką, obeznaną w sztuce rzucania i odczyniania uroków. Świetnie dogaduje się z dziką naturą, nie mniej sprawnie porusza się w gąszczu tekstu. Jest zachłanna, nienasycona, śmiała, poznaje przez dotyk, przez ciało i krew. Ma ucho wyczulone na zgrzyty tektoniki, szum turbin pamięci, piski narcyzmu, trzaski wirów nicości. Poraniona odłamkami dźwięków, nie wyłącza intensywności odbioru – decyduje się na dojrzałą, niepozbawioną autoironii afirmację „na krótko danego nam świata”. Wie, że potrafi krzyczeć, więc może sobie pozwolić na szept. Niełatwo jest napisać wiersz szczęśliwy, nie popadając przy tym w czułostkowość i kicz. U tej poetki zachwyt wyraża się w metaforach napęczniałych sokiem jak młody owoc, rozgrywa się w samej tkance języka. Dlatego nie tylko wierzymy w ten zachwyt, ale również chcemy w nim uczestniczyć. Zmysłowe wiersze Žagrakalyte przekonują o realności świata, a więc wywiązują się z zadania stawianego przez Boga lub boginie tylko wybitnym artystom.
Czterdzieści dni to wiersz lament, poetycka kronika krzywd (doznanych przez matkę i syna ze strony sadystycznego ojca), która przekształca się w przejmujące świadectwo przepracowywania traum, w zapis bolesnej wędrówki z piekielnych czeluści pamięci, ze środka ropiejącej rany, ku niezmierzonym wodom litości i przebaczenia. Z nieufnością zwykle traktuje się sztukę, która nosi znamiona autoterapii. Cassar nic sobie z tych uprzedzeń nie robi, bo skala cierpienia, z jakim musi się zmierzyć, przewyższa literackie kalkulacje. Efektem jest swoisty poemat drogi: od nienawiści (również wobec samego siebie) do miłosierdzia, drogi w sensie metafizycznym i czysto dosłownym, ponieważ bohater codziennie uporczywie pokonuje pieszo kolejne kilometry. Wędruje przez życie i przez tekst, przez krajobrazy i historię literatury, cierpi jak Hiob i narażony jest na pokusy jak Chrystus podczas czterdziestu dni postu. Romantyczny patos i barokowa metaforyka są jego orężem przeciwko szaleństwu.
Podczas lektury wierszy Sinéad Morrissey nie ma wątpliwości, że równowaga świata nie jest bynajmniej jego stanem oczywistym. Architektura tej poezji jest ekstrawagancka i krucha, balansuje na granicy niemożliwego, a jednak okazuje się możliwa, choćby na piękną chwilę. Jak triumfalny lot Jętki, jak sztuka cyrkowa, jak susy niedźwiedzia polarnego, jak machiny Al Dżazariego. Wiersze Morrissey mówią o nieoczywistej równowadze bycia kobietą, mówią lirycznie i dyskursywnie zarazem. To książka konsekwentna i spójna w niemal surrealnym bogactwie swych obrazów.
Tom Gęsia skóra chwyta za gardło. Mocna, brutalna, a zarazem nieoczywista metaforyka tych wierszy sprawia, że trafiają one jak kula snajpera prosto w czaszkę. I w serce. Czasami są jak odbezpieczony granat, który autor podaje czytelnikom do rąk. Cvijetić pisze o wojnie w byłej Jugosławii i towarzyszących jej bestialskich zbrodniach sucho, rzeczowo, bez emocji. Przypomina reportera wojennego, który w poetyckich kadrach utrwala dramaty konkretnych osób. To nie jest opowieść o zwaśnionych narodach, zagładzie wiosek, okupacji miast. To są ujęcia konkretnych twarzy, pojedynczych śmierci, za którymi nie stoi ideologia, lecz czysta chęć zabijania z całą jej demoniczną banalnością. Dzięki temu poezja ta – choć zainspirowana autentycznymi wydarzeniami – zyskuje status dzieła uniwersalnego, które pozwala ścieśnić tragedię i ból w metaforze, a tę odpalić w chwilach, gdy zapominamy, jakim szczęściem jest wolność i pokój.
Czy artysta to zawód jak każdy inny? Jak być artystą w świecie podporządkowanym zasadom współczesnej ekonomii, trendom wszechobecnej kreatywności, a równocześnie premiującym autonomię i indywidualność? W ostatnich latach zyskała na znaczeniu debata o sytuacji ekonomicznej i społecznej artystów jako grupy zawodowej, debata dążąca także do poprawy warunków socjalnych i warunków pracy. Bycie artystą zaczyna być postrzegane jako zawód jak każdy inny – praca, za którą należy się godne wynagrodzenie, niezależnie od romantycznych mitów, które dotychczas porządkowały relacje w obszarze sztuki i jej rolę w systemie społecznym. Sposób pracy artystów opierający się w dużej mierze na autonomii i wolności stał się swego rodzaju laboratorium nowego modelu rynku pracy, który ukształtował zmieniający się duch kapitalizmu. Przekłada się to na, między innymi, na uelastycznienie form zatrudnienia i wzrost liczby osób samozatrudnionych. Autorka, w oparciu o dorobek naukowy socjologii sztuki i ekonomiki kultury, opisuje, jak na kariery i sytuację artystów wpływają warunki ekonomiczne i społeczne, a także wzorce kulturowe obecne w powszechnych wyobrażeniach na temat artystów, ale też przekazywane w trakcie edukacji artystycznej. Bada jak wzajemnie przenikają się język sztuki i język ekonomii oraz stawia pytanie o to, jak młode pokolenie artystów postrzega siebie w tych dwóch przestrzeniach.
Letni cykl warsztatów dla dzieci „Wakacje w IKM. Gdańsk różnorodny kulturowo” stawiał sobie za cel pokazanie najmłodszym mieszkańcom związków Gdańska z innymi krajami, a także przybliżenie ich tradycji i kultury. Młodzież poznawała podstawy języka i uczyła się kilku popularnych zwrotów, historii i kultury. Podczas spacerów odnajdywali ślady, jakie inne narody, religie i kultury pozostawiły w przestrzeni miasta. Każde ze spotkań przygotowywane i prowadzone było przez znawców i wielbicieli krajów i kultur, o których była mowa. Postanowiliśmy poszerzyć ulotny w swej istocie projekt o wydawnictwo, w którym te same osoby, które stały się przewodnikami dla dzieci, opowiedziały o swoich odkryciach także dorosłym. W rezultacie powstał zbiór dwunastu tekstów o obecności w mieście nad Motławą różnych społeczności, o śladach różnych narodów, religii i kultur, a także o związkach Gdańska z krajami, z których te społeczności się wywodzą opowiada Joanna Raftopulos z Instytutu Kultury Miejskiej.    W publikacji „Łączy nas Gdańsk. Gdańsk wielu kultur” znajdziemy następujące eseje:   Anglia, Jan Szkudliński  W poszukiwaniu francuskich śladów w Gdańsku, Anna Perz  Żydzi gdańscy, Monika Baharycz  Kaszubskie oblicze Gdańska, Beata Jankowska  Gdański rezerwat tożsamości, Marta Szagżdowicz  Na co zwracają uwagę Niderlandczycy i Flamandowie podczas spaceru po Gdańsku, Anna Kotuła  Zakotwiczeni w Gdańsku. Ormianie nad Motławą, Marta Szagżdowicz  Gdańskie dole i niedole Rosjan, Krzysztof Kucharski  Gdańsk w szkocką kratę. Kupcy i najemcy nad Motławą, Michał Ślubowski  Między wojnami, Krzysztof Kucharski  Ukraińcy i Gdańsk, Vlada Honcharenko  Ślady kultury włoskiej w Gdańsku, Olga Radziejewicz 
Wyobraźmy sobie gdańskie uliczki w XVIII wieku. Tłoczno, dzień targowy. Jak wypromować swoje produkty wśród wielu sprzedawców? Wyjątkową formą reklamy w tamtym czasie były zaśpiewy gdańskich wywoływaczy. Gdańskich wywoływaczy (niem. Ausrufer) możemy wyobrazić sobie dzięki reporterskim rycinom Mateusza Deischa, który udokumentował to zjawisko gdańskiej XVIII-wiecznej ulicy. – Dzięki dokładności oddania detali strojów niższych warstw społecznych, oraz pojawiającym się niekiedy w tle przedstawień charakterystycznym fragmentom budynków, bezspornie można powiązać ją z Gdańskiem – opisuje dr Małgorzata Biłozór – Salwa, której tekst dotyczący gdańskich wywoływaczy znajduje się w publikacji „Mateusz Deisch. Gdańscy wywoływacze. Reprint rycin z 1763 roku”.
1 2
z 2
skocz do z 2