Menu

Wysoki Zamek

Wysoki Zamek
Po znakomicie przyjętej książce Jak rowery mogą uratować świat Peter Walker zajął się tematem ruchu (aktywności) w mieście. Czym jest tytułowe cudowne lekarstwo, przynoszące tak ogromne korzyści zdrowotne, że gdyby zostało przekształcone w lek, byłoby najcenniejszym lekiem na świecie? Odpowiedzią jest ruch, a dobrą wiadomością jest to, że jest on bezpłatny, łatwy i dostępny dla każdego. Codzienny wysiłek był przez tysiąclecia nieodłączną częścią naszego życia, ale w ciągu zaledwie kilku dekad został praktycznie z niego wyeliminowany. Ta książka jest kroniką tej bardzo współczesnej i w dużej mierze niezbadanej katastrofy oraz historią ludzi próbujących ją odwrócić. Poprzez wywiady z ekspertami z różnych dziedzin – lekarzami, naukowcami, architektami i politykami – Peter Walker bada, jak wprowadzić więcej ruchu do współczesnego świata i, co najważniejsze, do życia każdego z nas. Ta książka jest o ruchu, o tym, że najlepiej by było, gdybyśmy do pracy jechali rowerem, a już na miejscu co jakiś czas wstawali, podchodzili po szklankę wody, a na lunch szli do nieodległego bistro lub wychodzili na dziedziniec budynku, przy okazji pokonując kilka kondygnacji. Jak jednak można mówić o takich śmiałych marzeniach, skoro w Polsce bycie osobą pieszą oznacza ciągłe poczucie, że jest się gorszym? Dopóki nie przemodelujemy naszego podejścia i radykalnie nie zmienimy siły nacisku na to, kto ma priorytet w poruszaniu się na mieście, niewiele się zmieni. ARCHITEKTKA, URBANISTKA, TWÓRCZYNI BLOGA PIEING
Niejednokrotnie czytelnicy i fani Roberta Makłowicza zadawali mu pytanie (i pewnie nadal będą je zadawać) gdzie nauczył się gotować, czy chodził do jakieś szkoły kucharskiej. A może Robert Makłowicz jest kulinarnym samoukiem? Nie jest to do końca prawdą, bo ulubiony gotujący podróżnik pobierał w tej materii naukę. Ale jak sam podkreśla – tylko raz – w Tajlandii. Tam po raz pierwszy i ostatni w mym życiu uczęszczałem na kursy gotowania, które zakończył całodzienny, praktyczny egzamin. Nie można się więc dziwić, że w drugim swoim odcinku na Youtube Makłowicz pokazał, jak przyrządzić Tajskie placuszki kukurydziane. Internet oszalał, lajków i pozytywnych komentarzy nie było końca (ponad pięćset tysięcy wyświetleń, prawie tysiąc komentarzy). Okazało się, że proste, aromatyczne danie kuchni azjatyckiej może wybornie smakować nad Wisłą. To drobne z pozoru wydarzenie sprawiło, że zarówno autor jak i wydawca podjęli decyzję o rozpoczęciu praca nad nową książką, którą czytelniku trzymasz właśnie w rękach. Ponad 80 przepisów pochodzi między innymi z takich krajów jak Tajlandia, Wietnam, Malezja, Singapur, Filipiny czy Kambodża. Choć inspiracji innymi kuchniami azjatyckimi jest o wiele więcej, mowa tu choćby o wielkim dziedzictwie Chin i Indii. Kulinarne recepty zostały podzielone na kilka działów: Sałatki i przekąski, Zupy, Makarony i ryże, Mięso, Ryby i owoce morza, Jarzyny oraz Desery. Warto zaznaczyć, że przy daniach mięsnych autor podaje roślinne zamienniki, dzięki czemu potrawy te będą mogli przygotowywać również wegetarianie i weganie. Książka ilustrowana jest przepięknymi zdjęciami potraw i fotografiami z podróży Roberta Makłowicza w ten zakątek świata. A o tym jak te dania gotuje się w Polsce autor pisze we wstępie tak: Wszystkie zamieszczone tu przepisy własnoręcznie przygotowałem. Nawet jeśli niektóre gotowałem przed kamerą w miejscach, skąd pochodzą, przygotowywałem je raz jeszcze w Krakowie, by mieć pewność, że da się je zrobić i u nas, zważywszy na dostępność składników. Rzecz jasna nie wszystko kupicie u siebie za rogiem, jednak gwarantuję, że wszystko u nas kupić da się, choć czasami, jak się nie mieszka w dużym mieście lub jego pobliżu, łatwiej to zrobić przez Internet. Przy oryginalnych przepisach staram się podawać ich lokalne nazwy, są jednak takie dania, przy których figurują jedynie nazwy polskie. Najczęściej chodzi tu o potrawy, które sam stworzyłem, inspirując się oryginalnymi daniami. Część z nich należy do naszego domowego kanonu kulinarnego. Choć wiem świetnie, że żyjemy w kraju ziemniaków, kapusty i jabłek, wiem, że jadać winno się przede wszystkim to, co dana ziemia rodzi, to wiem również, że w ponury listopadowy polski dzień tajskie curry jest najlepszym remedium na ból istnienia. Daje nadzieję, pieści mózg i obiecuje słońce. Takowych doznań życzę Wam jak najwięcej!
Przyznajmy to wprost: jako ludzkość zrobiliśmy wiele, by wywołać chorobę – zmianę klimatu. Książka Recepta na lepszy klimat nie jest jednak o tym, że nasz miejski organizm i tworzący go ludzie kierują się coraz szybciej na łoże śmierci. Przede wszystkim jest o tym, jak zmieniać ten organizm tak, by był zdrowszy, bardziej odporny i mniej zarażał. I byśmy korzyści z tego odczuli już teraz. Natychmiast. Przykłady, że można działać w tym kierunku, znajdziemy również w Polsce. Wiele z nich w Recepcie na lepszy klimat zebrał Szymon Bujalski – dziennikarz z kilkunastoletnim doświadczeniem znany w mediach społecznościowych jako „dziennikarz dla klimatu". Bujalski wiele stron zapisał doświadczeniami i opowieściami ludzi, którzy niczym białe krwinki walczą o to, by nie dać się chorobie i stworzyć zdrowsze miasta dla nas wszystkich. W swej premierowej książce pokazuje też, dlaczego tak bardzo potrzebujemy w nich natury, zrównoważonego transportu i czystego powietrza. A wszystko w oparciu nie tylko o naukową wiedzę i fakty, lecz także konkretne działania wdrażane w polskich miastach. W ten sposób Bujalski udowadnia, że troska o nasze tu i teraz oraz troska o klimat nie są czymś przeciwstawnym. To historie o tym samym. Spis treści WSTĘP Marcin Popkiewicz WPROWADZENIE Na zdrowie ROZDZIAŁ I Co za dużo, to niezdrowo ROZDZIAŁ II Czym się strułeś, tym się nie lecz ROZDZIAŁ III Co naturalne, to wzmocni ROZDZIAŁ IV Lepiej zapobiegać niż leczyć! PODSUMOWANIE Układ odpornościowy Wywiad z Pawłem Jaworskim Wywiad z Tomaszem Toszą Wywiad z Marcinem Popkiewiczem Przypisy O autorze: Szymon Bujalski - prowadzi profil „Dziennikarz dla klimatu”, który obserwuje 25 000 osób na Facebooku i 50 000 osób na Instagramie. Przez wiele lat był związany z łódzkim oddziałem „Wyborczej". Obecnie współpracuje z kilkoma największymi portalami informacyjnymi w Polsce. Absolwent dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Łódzkim. Zaangażowany w tematykę zmiany klimatu, ochrony środowiska, zrównoważonego rozwoju miast i praw zwierząt.
Poddajcie się buntowniczej mocy tekstów zebranych w tej książce – każdy z nich będziecie smakować niczym mistrzowskie danie, które zachwyca geniuszem prostoty i wyrafinowania. Bravo, uważny i wrażliwy na sprawy społeczne, widzi w jedzeniu klucz do zrozumienia sensu istnienia człowieka, obnaża absurdy decyzji polityków i powierzchownych mód – efektownych, lecz pustych w środku niczym beza. Autor nazywa siebie skromnie filozofem widelca i zwraca naszą uwagę na trafne włoskie powiedzenie: tutto fa brodo – ze wszystkiego jest rosół. Bo w życiu, jak i w gotowaniu każdy szczegół jest ważny. Erudyta i błyskotliwy obserwator codzienności prowadzi nas czytających po fascynujących ścieżkach kultury kulinarnej – zjawiska, którego istnienie wciąż kwestionuje się w kraju nad Wisłą. „Półki z książkami to siedlisko sił nieczystych” – pisze przewrotnie Paweł Bravo. Niech jak najwięcej półek zapełnia się takimi książkami jak ta. Od siedmiu lat Paweł Bravo częstuje czytelników „Tygodnika Powszechnego” felietonami o polityce, kulturze i sztuce. Pretekstem do ich pisania jest kuchnia – gotowanie, smakowanie, karmienie. Są te teksty dowodem na to, że przez żołądek do serca, ale też do mózgu. Książka Czekolada i kapuśniak. Felietony do czytania przy zagniataniu masy na ciasto albo karmelizowaniu cebuli jest esencją tych ponad 400 tekstów opublikowanych na łamach „Tygodnika”. Zbiór otwiera wstęp Tessy Capponi-Borawskiej, którą z autorem łączy włoskie pochodzenie i miłość do polskiej kuchni. Osiemdziesiąt trzy felietony i nieco więcej przepisów na ulubione potrawy Pawła Bravo wybrała Paulina Bandura. Teksty zostały ułożone w rytmie pór roku, by pozostać wiernym ideom, które głosi autor – lokalności i sezonowości właśnie. Felietonowy kalendarz zaczyna się więc w styczniu, gdy w piwnicach zostały ostatnie korzenie buraków, przez nowalijki, majowe szparagi, letnie czereśnie i szprycery, jesienne kapuśniaki i ogórkowe, aż po zimowy comfort food. Smacznego! I miłej lektury! Paweł Bravo – felietonista kulinarny „Tygodnika Powszechnego”, przez kilka lat kierował także jego działem krajowym. Współtwórca książki Kuchnia Dantego, z której autorami organizował warsztaty kuchni włoskiej. Prowadził też niszowe działania kateringowe dla warszawskiej Stacji Muranów, był współwłaścicielem włoskiej knajpki Culinaria Italiana. Przez kilka lat członek zespołu redakcyjnego „Magazynu Wino”, dziś winem zajmuje się w BARaWino na krakowskim Kazimierzu. Z urodzenia pół-Włoch, ale skoro uwielbia buraki, to polskie geny w nim zdecydowanie przeważają. Krąży między warszawskim Wolumenem a krakowskim Starym Kleparzem, ale byłby gotów zamieszkać gdziekolwiek, gdzie jest dobry targ.
Społeczeństwo zachodnie wpadło w pułapkę trzech założeń: 1) że sensem życia jest maksymalizacja własnego interesu i bogactwa; 2) że jesteśmy jednostkami uwięzionymi w świecie pełnym przeciwności; oraz 3) że jest to naturalne i nieuniknione. Takie założenia dzielą nas, pozbawiają mocy i ograniczają to, jak widzimy przyszłość. Postrzegamy je jako prawdę. A nie są nią. Są punktem widzenia, który przyjęły poprzednie pokolenia. Nadszedł czas, by zastąpić je czymś nowym. Książka To jest nasza przyszłość opowiada o tym, jak znaleźliśmy się w tym miejscu i jak zmienić kurs. Nie chodzi o to, żeby pozbyć się pieniędzy, ale by poszerzyć nasze kategorie wartości. Przypisując racjonalną wartość innym wartościom poza pieniędzmi – takim jak wspólnota, cel i zrównoważony rozwój – możemy ponownie skupić energię na budowaniu społeczeństwa, które jest szlachetne, sprawiedliwe i gotowe na przyszłość. Zmieniając definicję wartości, świat niedoboru może stać się światem obfitości. Dająca nadzieję, ale mocno osadzona w realiach, pełna konkretnych rozwiązań i przepełniona kreatywnością książka To jest nasza przyszłość w błyskotliwy sposób poddaje analizie świat, w którym żyjemy i pokazuje nam drogę do świata, który możemy stworzyć.
„Café Museum” to połączenie książki podróżniczej i kulinarnej z szerokim tłem historycznym i wieloma rodzinnymi wspomnieniami. Robert Makłowicz, w bardzo osobistej narracji, pokazuje nam kawałek swojego świata. Miejsca dla niego niezwykle ważne, których spoiwem jest ck Europa. Wraz z autorem przemierzamy kraje wielonarodowościowej monarchii habsburskiej. To nie jest jednak zwykła podróż – Makłowcz zatrzymuje się w miejscach, które bardzo rzadko pojawiają się w przewodnikach. Nie znajdziemy tu długich opisów zabytków, autor pisze przede wszystkim o ludziach i jedzeniu. Przywołuje często świat już nieistniający, próbuje go wskrzesić, bo dobrze wie, że pamięć potrafi przetrwać w smakach i zapachach. Nieważne czy spacerujemy po Wiedniu, szeklerskiej wiosce w Transylwanii czy Sarajewie – w jakiś przedziwny sposób Makłowicz zawsze wie, gdzie ma się udać, gdzie zapukać, jakie drzwi otworzyć. Może to lata praktyki, a może to opiekuńczy duch cesarza Franciszka Józefa I czuwa nad naszym autorem. „Café Museum” jest też wielką adoracją różnorodności – narodowej, językowej, kulturowej czy wreszcie kulinarnej. Makłowicz udawania, że właśnie tam, gdzie mieszają się narodowości, języki, kultury i smaki człowiek może czuć się naprawdę szczęśliwy. Czytając „Café Museum”, pragnąłem natychmiast zjeść te wszystkie opisane ze znawstwem i miłością potrawy, zaraz potem wypić wszystko, czego picie jest tu opisane, a jeszcze bardziej — natychmiast wsiąść do samochodu i pojechać w miejsca, które na łamach tej zbyt skromnej objętościowo książki wymienia Makłowicz (Krzysztof Varga).
Jest taki kraj, w którym członkinie i członkowie rządu dojeżdżają na swoje zaprzysiężenie rowerem. Ale jeszcze 50 lat temu nic tego nie zapowiadało! Przestrzenie Amsterdamu czy Rotterdamu, odbudowane po wojnie w duchu modernizmu, były przepełnione samochodami i zupełnie nie nadawały się do jazdy rowerem. W swojej książce Melissa i Chris Bruntlettowie opowiadają o tym, jak doszło w Niderlandach do rewolucji, dzięki której rowery stały się nie tylko tematem politycznym, ale i narzędziem transformacji transportu, przestrzeni miejskiej, edukacji, handlu, usług oraz całego holenderskiego stylu życia. W Rowerowym mieście przeczytacie o tym, jak łącząc inżynierię ruchu z inżynierią społeczną, stworzono mobilność miejską dostępną dla każdego – nie tylko dla młodych i sprawnych – a także jak zwalczano wykluczenie transportowe poza wielkimi miastami. Dowiecie się, dlaczego warto projektować elektromobilności nie tylko na cztery koła oraz w jaki sposób, wykorzystując rowery, podnieść zarówno jakość transportu zbiorowego, jak i poziom bezpieczeństwa na ulicach – mimo skłonności wszystkich uczestników ruchu drogowego do naginania jego zasad. Co szczególnie cenne z polskiej perspektywy, Bruntlettowie zastanawiają się także, jak przeszczepiać holenderskie rozwiązania i doświadczenia na zagraniczny grunt. Polecam tę książkę jako inspirację dla polityków, działaczy lokalnych, architektów, urbanistów, inżynierów, cyklistów oraz wszystkich tych, którym zależy na lepszej przyszłości naszych miast. W dobie usprawniania przestrzeni miejskiej za pomocą różnych high tech rozwiązań – takich jak drony czy autonomiczne pojazdy – warto nie zapominać o starych, dobrych dwóch kółkach. Krzysztof Gubański, aktywista rowerowy i autor bloga Jeden samochód mniej Rowerowe miasto. Holenderski sposób na ożywienie miejskiej przestrzeni jest dziewiątym tytułem w serii MIASTO SZCZĘŚLIWE
Tematem książki Kształt zieleni. O estetyce, ekologii i projektowaniu jest zrównoważona architektura i design w kontekście estetyki. Autor, amerykański architekt Lance Hosey (1964-2021), stawia czytelnikowi trudne pytania: czy wszechobecnie panująca brzydota jest nieunikniona, czy „zielone” projektowanie musi być nieatrakcyjne i czy piękno może uratować planetę. Autor argumentuje, że ludzka natura kieruje nasze zmysły i uwagę na kształt rzeczy. Piękno nas intryguje, zatrzymuje, działa na emocje. Dlatego ludzie przekonają się do ekologicznych produktów, budowli i rozwiązań tylko wtedy, jeśli będą miały atrakcyjną formę. Hosey, opierając się na badaniach i przytaczając własne obserwacje, udowadnia, że projektowanie można nazwać zrównoważonym dopiero wtedy, gdy uwzględnia ono piękno. Książka przedstawia jasny zestaw zasad, które mają wypełnić lukę między standardami „dobrego projektu” i „zielonego projektu”. Czy miasto może zmienić kształt świata? Czy samochód, krzesło, filiżanka albo łyżka może powołać do istnienia nowe nawyki? Czy budynki mogą nas zachęcić do utożsamienia się z miejscem wokół nas? Autor argumentuje, że nie tylko mogą, ale i powinny. Dlatego oszczędny energetycznie budynek musi być także przyjemny dla oka, a ekologiczny samochód - uwodzić kształtem. Ta książka otworzy oczy wszystkim tym, którzy rozczarowani są brzydotą farm fotowoltaicznych czy ekologicznych biurowców, pojazdów, ubrań czy urządzeń. Tematyka książki wpisuje się, w mocno obecne w debacie publicznej, rozważania dotyczące ekologii, zrównoważonego rozwoju i świadomego używania zasobów naturalnych. Pozwala z większą świadomością przyglądać się otaczającemu nas światu i zmusza do refleksji na temat projektowania, zarówno pod względem treści, jak i stylu. We wstępie do książki Dominika Janicka pisze o odnowionej, białej elewacji w geometryczne wzory na wieżowcu przy ul. Lelewela 7-9 w Gdyni. Książka Hoseya pozwala nam zrozumieć, dlaczego podoba nam się akurat ten budynek, a na inne bloki, położone dwie ulice dalej, nikt z nas nie zwróci już uwagi. Kształt zieleni. O estetyce, ekologii i projektowaniu jest dziesiątym tytułem w serii MIASTO SZCZĘŚLIWE.
Robert Makłowicz , urodzony w 1963 roku w Krakowie, dziennikarz, autor książek i programów telewizyjnych o tematyce kulinarnej, kulturowej oraz historycznej, od niedawna także zawołany youtuber. Nauki pobierał na wydziałach prawa i historii Uniwersytetu Jagiellońskiego, wszakże w sposób wysoce niesystematyczny oraz wybiórczy, gdyż żadnego z tych kierunków nie ukończył. Historią pasjonuje się od zawsze, zwłaszcza dziejami Europu Środkowej w dobie panowania Habsburgów, szczególnie zaś dwóch ostatnich władców tejże dynastii - cesarza Franciszka Józefa i cesarza Karola. Pozostałe zainteresowania nazwać można szeroko rozumianą konsumpcją - od literatury (ulubieni autorzy: Joseph Roth i Andrzej Bobkowski), poprzez muzykę (od punk rocka po Bartóka, ze szczególnym uwzględnieniem pieśni ludu Csango), po destylaty owocowe (zwłaszcza z gruszek Williams, morwy, pigwy, śliwek, jabłek, moreli oraz mieszane), wina (koniecznie grüner veltliner i pinot noir) oraz kuchnie (przedziwna predylekcja do mamałygi z bryndzą oraz skwarkami z wędzonej słoniny). DALMACJA. Książka kucharska po raz pierwszy ukazała się w roku 2016, niniejsze drugie wydanie zdaje nam się jeszcze ładniejsze, choć i pierwsze cieszyło się uznaniem Szanownej Publiczności, gdyż się wyczerpało, czego i tym razem sobie życzymy.
Szacunek do jedzenia to coś więcej niż radość z jedzenia organicznej marchewki, czy kawałka dobrego sera – to jedyna droga przeżycia. Dlaczego jedzenie może uratować świat? Bo wszyscy potrzebujemy pożywienia i od nas zależy co będziemy jeść. Gotując i jedząc wspólnie jesteśmy bliżej ludzi, bliżej istoty człowieczeństwa. Proces produkcji jedzenia ma ogromy wpływ na planetę i na nasze zdrowie, a zmieniając nasze menu, możemy uratować świat i pomóc sobie nawzajem. Industrializacja osłabiła naszą więź z naturą. Bogaci są coraz bogatsi i szczuplejsi, a biedni, nie mając czasu i pieniędzy, jedzą tanie, przetworzone jedzenie, więc biedni są coraz biedniejsi i grubsi. Carolyn Steel ostrzega, że jeśli nie powrócimy do natury i nie zmienimy stosunku do tego co i jak jemy – zniszczymy naszą planetę. W siedmiu rozdziałach, poświęconych odpowiednio zagadnieniom jedzenia, ciała, domu, społeczeństwa, miasta i wsi, natury oraz czasu autorka zastanawia się nad rolą i wartością pożywienia i nad naszym stosunkiem do niego. „Szacunek do jedzenia [...] to nasza jedyna droga przeżycia” – pisze. Dlatego marzy o miastach z ogrodami na dachach i farmami wertykalnymi, analizuje poglądy starożytnych filozofów i osiągnięcia współczesnej nauki. Marzy o sitopii. Dobra sitopia to naturalnie zero-emisyjne społeczeństwo – całe pożywienie wywodzi się z natury, a rolnictwo dba o naturalne cykle ekologiczne i je naśladują. „Nie uczą tego w szkole, ale intuicja moralna ci podpowiada, że możesz mieć dobre życie tylko jeśli zatroszczysz się o swój świat. Niekoniecznie jednak wiesz, co możesz zrobić, zaczynając od swojej kuchni, spiżarni, lodówki, zamiast czekać aż ktoś znów wymyśli za nas uniwersalne rozwiązanie. Które jak wszystko co uniwersalne, jest dobre dla wszystkich a zatem dla nikogo. Słusznie zatem dałeś się skusić przez tę książkę. Zacznij od siebie, zacznij czytać”. – Paweł Bravo, fragment wstępu
Szósty tom „Tamtego Lwowa” ukazał się po raz pierwszy w 1994 roku. We wstępie Witold Szolginia pisał: Szósty i ostatni tom „Tamtego Lwowa” zatytułowałem niezbyt pomysłowo i nie za bardzo powabnie – po prostu ROZMAITOŚCI. Ten wybitny i uwielbiany przez tysiące czytelników piewca Lwowa pomylił się w tym zdaniu aż dwa razy. Szósty tom nie był ostatni, ukazały się bowiem jeszcze dwa kolejne, zamykając opowieść o tamtym Lwowie w ośmioksięgu. A podtytuł Rozmaitości niezwykle trafnie współgra z treścią książki. Każda z pięciu poprzednich części była poświęcona osobnym zagadnieniom, m.in. lwowskim krajobrazom, parkom, ulicom, placom, świątyniom, słynnym budynkom, pomnikom, a także mieszkańcom Lwowa, ich obyczajom, świątecznemu i codziennemu życiu. W Rozmaitościach, w siedmiu rozdziałach, autor sięgnął do tych wszystkich tematów, które nie pojawiły się w poprzednich książkach, i do tych wątków, które chciał uzupełnić. W obszernym rozdziale Arcylwowianie, będącym swojego rodzaju pocztem wybranych najwybitniejszych lwowian dwudziestego stulecia, znajdziemy opis przyjaźni autora z Janem Parandowskim, przypomnienie zapomnianej już prawie zupełnie postaci Janusza Witwickiego – autora słynnej Panoramy Plastycznej Dawnego Lwowa, a także sylwetki Henryka Zbierzchowskiego, Mariana Hemara, Stefana Banacha, Rudolfa Weigla i Waldemara Markowskiego. Niezwykle interesujący jest rozdział o „Lwowskiej Fali”, znakomitej audycji dawnej Lwowskiej Rozgłośni Polskiego Radia. W kolejnych rozdziałach autor m.in. wspomina lwowskich Żydów, udaje się na słynne Targi Wschodnie, przedstawia wielką historię rodziny Baczewskich – producentów wyśmienitych alkoholi, opisuje nawet konie i psy, które towarzyszyły lwowianom. W obecnym wydaniu skorygowano zauważone omyłki i nieścisłości merytoryczne oraz dodano informacje, których autor nie mógł znać w czasie, gdy pisał ten tom. Tekst wzbogacono o przypisy i indeks osób. W książce jest ponad 150 ilustracji – dołożono kilkadziesiąt nowych, niektóre są publikowane po raz pierwszy.
Wielu jest winiarzy na świecie, lecz tylko niektórzy wytwarzają naprawdę dobre wina. Wielu ludzi pisze książki, lecz niewiele z nich zasługuje na przeczytanie. Krzysztof Fedorowicz od lat wytwarza świetne wina, a teraz napisał wybitną książkę. Takie rzeczy się niemal nie zdarzają (Robert Makłowicz). Makłowicz ma rację. Tylko wrażliwy poeta, pisarz i winiarz mógł napisać wybitną książkę o świecie wina, który komunistycznym barbarzyńcom niemal udało się wyrzucić na śmietnik. W swej konstrukcji Zaświaty przypominają Biegunów Olgi Tokarczuk. Książka składają się z opowieści na pozór nie związanych ze sobą, których akcja dzieje się na przestrzeni kilkuset lat, między wojną trzydziestoletnią, a współczesną pandemią. Tak jak motywem przewodnim u Tokarczuk jest ruch, tak tutaj – korzenie. Nawet, gdy czytamy o podróży do Australii – żeglujemy w głąb czasu, bohaterów i przyszłości, bo korzenie dają moc nieprzemijania. Nie bez znaczenie jest miejsce akcji. „Ten kawałek ziemi - gdzie Odra płynąc na północ zwraca się na zachód - jest w nieco innym czasie niż pozostała część globu” – pisze Fedorowicz. Karol Maliszewski zauważa, że Czytelnikowi pozwala się zapomnieć o podziale na niemieckie i polskie, obce i swoje, bo w tej opowieści wszystko śląskie, ludzkie, poetyckie. Erudycyjna i eseistyczna, gęsta od metafor i materii skumulowanego czasu, proza dla smakoszy dobrego wina i kunsztownego stylu.
Książka Tadeusza A. Olszańskiego to zbiór szkiców, o historii i współczesności Ukrainy, poczynając od centrum kraju – kijowskiego Majdanu Niezależności przez wędrówkę po dziejach ukraińskiej rewolucji niepodległościowej sprzed stu lat i odzyskania niepodległości w 1991 r. po próbę zjednoczenia Kościołów prawosławnych Ukrainy. Czytelnik znajdzie tu też szkice poświęcone najważniejszym toposom współczesnej tożsamości Ukraińców: Tarasowi Szewczence, Hołodomorowi i katastrofie czarnobylskiej. Autor pisze o Ukrainie jako o Ukrainie, zatem problematyka stosunków polsko-ukraińskich pojawia się cokolwiek na marginesie, tam, gdzie to konieczne ze względu na główny wątek jego rozważań. Więcej na ten temat czytamy tylko w notatkach do wywiadu z 2014 r. oraz w szkicu zamykającym książkę. Większość tekstów oparta jest na artykułach publikowanych w Tygodniku Powszechnym lub innych wcześniejszych publikacjach autora, zostały one jednak przeredagowane i zaktualizowane. Autor niekiedy podejmuje dyskusję z samym sobą, pokazując, jak rozwój wydarzeń korygował jego wcześniejsze oceny. Książka została ukończona pod koniec czerwca 2019 r., więc konsekwencje objęcia prezydentury przez Wołodymyra Zełenskiego i przedterminowych wyborów parlamentarnych zostały zaznaczone jedynie w niektórych przypisach. Na poważny opis tego przełomu (jeśli będzie to przełom, bo nie ma co do tego pewności) było w tym czasie za wcześnie; być może za wcześnie będzie także, gdy książka ta trafi do czytelników. „W Polsce nie powstała inna tak dobrze udokumentowana i czytelna opowieść o Ukrainie w XX wieku” - Laurynas Vaiciunas (Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka Jeziorańskiego)
Święto Bożego Ciała corocznie kojarzy mi się z tą właśnie wspaniałą lwowską świątynią: kościołem OO. Dominikanów w samym niemal sercu Lwowa. Dlaczego? To łatwe do zrozumienia dla każdego z lwowian pamiętających, że świątynia ta jest pod wezwaniem właśnie Bożego Ciała. Ilekroć więc tylko usłyszę lub w moich myślach pojawią się owe dwa słowa: "Boże Ciało", tylekroć natychmiast w mojej tak bardzo po lwowsku wszystko kojarzącej pamięci zjawia się ów cudowny, przepiękny rokokowy kościół OO. Dominikanów we Lwowie.
Sens istnienia tytułowemu „frajerowi” nadają kobiety: bez nich nie potrafi żyć. Jego łotrostwa są na miarę naszego czasu, za to jego wiara w miłość tak duża, że wydaje się infantylna, jego upór w poszukiwaniu „ideału” zaskakujący. „Pod względem seksu pasowaliśmy do siebie: był zachłanny i zawsze było mu mało, ja też lubiłam się kochać. Nauczyłam go, mimo oporów z jego strony, bo był w tych sprawach konserwatywny, wszystkiego, co sprawia kobiecie przyjemność. Bawiło mnie przełamywanie jego zawstydzenia sobą, a później fascynacja nowymi doznaniami. Mnie to przeszło, jemu zostało, rozsmakował się w tym, pewnie jego umiejętności nieraz doceniały inne kobiety. Nie mam im tego za złe, jest w tym solidarność niezrozumiała dla mężczyzn” – to charakterystyka, którą bohaterowi wystawia Ewa, żona powieściowego „frajera”.
Autorka wybrała bardzo niekonwencjonalną metodę literacką, nawiązującą do tej, którą zastosował Jarosław Marek Rymkiewicz w encyklopediach „Słowacki” i „Leśmian” czy Antoni Słonimski w „Alfabecie wspomnień”. W formie uporządkowanych alfabetycznie esejów opracowała różnorodne przejawy aktywności Liceum i zarazem środowiska krzemienieckiego. Dzięki hasłowej formie opisu, w 45 esejach udało się autorce omówić więcej zagadnień niż mogłaby pomieścić klasyczna monografia Liceum i miasta, w którym funkcjonowało. W książce znajduje się ponad 70 archiwalnych ilustracji, część z nich jest po raz pierwszy publikowana. Krzemieniec to miasto-fenomen. Walczył o nie Kazimierz Wieki, opiekowała się nim w sposób szczególny królowa Bona, a do Korony wcielił je Zygmunt August. Po III rozbiorze miasto trafiło pod panowanie Imperium Rosyjskiego. W latach 1805–1832 istniało tam słynne Liceum Krzemienieckie (Gimnazjum Wołyńskie, Ateny Wołyńskie). Krzemieniec ponownie należał do Polski w latach 1921–1939. I o tym właśnie okresie opowiada ta książka. Osią narracji jest powołane przez Józefa Piłsudskiego w 1920 roku Liceum Krzemienieckie, nawiązujące ideowo do swej poprzedniczki z początku XIX w. Było ono fenomenem edukacyjnym lat międzywojennych, któremu nie dorównała później żadna szkoła – ani w PRL, ani obecnie. Było dużo więcej niż szkołą. Stało się centrum kulturalnym nie tylko dla powiatu krzemieniec­kiego, ale dla całego Wołynia. Instytucją organizującą życie społeczne. Dziś trudno sobie wyobrazić, aby szkoła miała do swojej dyspozycji skocznię narciarską czy uczyła latać na szybowcach.
Orlęta Lwowskie to symbol niezłomności i wielkiego bohaterstwa. To określenie dzieci i młodzieży, walczących, a wielu z nich poległo, w konflikcie polsko-ukraińskim o Lwów w listopadzie 1918 roku. Przez całe dwudziestolecie międzywojenne pamięć o młodych obrońcach Lwowa była jednym z najistotniejszych składników wychowania patriotycznego dzieci i młodzieży. Etos ten był budowany przez książki taka jak ta. Wydana po raz pierwszy w 1921 roku była chętnie czytana przez młodzież i dorosłych w całej Polsce, a nauczyciele polecali ją uczniom. Po 1945 roku powieść Wilhelminy Adamówny została całkowicie zapomniana. To książka o wielkiej odwadze i poświęceniu, o wielkiej miłości do Lwowa. To powieść dla młodzieży, ale też dla dorosłych, w której narracja literacka przeplata się z historycznymi cytatami. Przypomina o najmłodszych bohaterach, którzy walczyli i oddali swoje życie za Lwów i za Polskę. 100. rocznica odzyskania przez Polskę niepodległości jest doskonałym pretekstem, aby ją przypomnieć. Książka została ponownie zredagowana, ułatwieniem lektury są przypisy wyjaśniające trudniejsze zagadnienia oraz wstęp prof. Adama Redzika. Książka zawiera siedem unikalnych, kolorowych ilustracji namalowanych przez krakowskiego artystę Marcina Wierzchowskiego.
Bombka, halba, sznytka – kto wie, co oznaczają te słowa? A czy ktoś dziś pamięta postać Johana Prohaski – polskiego patrioty niemieckiego pochodzenia i właściciela wielkiego browaru we Lwowie? Witold Szolginia wielokrotnie powtarzał, że było to Miasto śmiechu i uśmiechu. A inny wielki piewca tego miasta Henryk Zbierzowski pisał dosłownie – Lwów zawsze lubiał pić dużo i dobrze. A pito najchętniej piwo produkowane we lwowskich browarach. Książka Sławomira Jędrzejewskiego to historia piwa we Lwowie w latach 1840–1939. To opowieść o lwowskich browarach, ich właścicielach, o wielkich fortunach i spektakularnych bankructwach. Czytelnik znajdzie tu szczegółowe informacje o rodzajach lwowskich piw, ich jakości i smaku oraz znaczeniu na rynku ogólnopolskim. Nie zabrakło również opowieści o słynnych restauracjach, knajpkach i zwykłych spelunkach i ich specyficznej klienteli. Unikalny i obszerny materiał ilustracyjny pochodzi w większości ze zbiorów własnych autora. Butelki, etykiety, podkładki, reklamy i archiwalne zdjęcia tworzą niezwykły klimat tej książki. Źródłem informacji były lwowskie gazety, przedwojenne przewodniki, wspomnieniowe książki, pamiętniki, a nawet spisy telefoniczne i adresowe. Ta książka wzbudza tęsknotę za czasami, które już dawno odeszły. Jest też wielką zachętą, aby odwiedzić Lwów i zamówić chociaż bombkę eksportowego.
W książce tej po raz drugi Leszek Piskorz objawił się nam jako człowiek wierny swoim zasadom, wierny teatrowi i kolegom. Dzięki tej książce niejednej osobie zakręci się łza w oku. Jest to wnikliwy zapis wspaniałego zjawiska jakim był Stary Teatr w swoim „złotym okresie”. Możemy poznać nie tylko co wydarzyło się na scenie, ale też i to co ulotne i zapomniane – życie zakulisowe teatru. Leszek Piskorz przedstawia całą plejadę wspaniałych aktorów, reżyserów oraz ludzi współtworzących teatr z ich zaletami, a czasem z lekką ironią i przywarami. Wielu cudownych kolegów odeszło na zawsze. Polowi pamięć o nich blaknie. Autor sprawia, że cała barwna paleta barwnych ciekawych i wybitnych osobowości odżywa na nowo. Dzięki Ci Leszku Jerzy Trela
Książka Wojciecha Pestki to zbiór reportaży o mieszkańcach wschodnich ziem II Rzeczpospolitej – Polakach, Ukraińcach, Żydach, Łotyszach, Białorusinach… Doświadczenie totalitaryzmu: hitlerowskiego i komunistycznego, w sposób tragiczny odcisnęło się na ich życiu niezależnie od narodowości i wyznania. Próbowano pozbawić ich ludzkiej godności, języka ojczystego i wiary w imię absurdalnych, zbrodniczych idei. Wśród bohaterów książki jest Alfred Schreyer z Drohobycza – wychowanek Brunona Schulza, Irena Sandecka z Krzemieńca – ucząca potajemnie dzieci języka polskiego, Stanisław Vincenz – miłośnik i znawca Huculszczyzny i Pokucia, ks. Ludwik Rutyna, który przeżył napady ukraińskich nacjonalistów, „repatriację” i po rozpadzie ZSRR wrócił do rodzinnego Buczacza, Knuts Skujenieks – jeden z najwybitniejszych poetów łotewskich... Reportaże Wojciecha Pestki mają wymiar ponadczasowy: autor przenosi punkt ciężkości z „wielkiej polityki” na losy jednostki wypowiadającej posłuszeństwo systemowi, w którym przestępstwem jest posiadanie zasad moralnych albo chociażby zwykła ludzka przyzwoitość. Większość bohaterów reportaży już nie żyje – to docierający do nas z zaświatów, uchwycony w ostatniej chwili głos tych, którzy przeszli przez piekło. Książka została przetłumaczona na język ukraiński (?? ????????? ? ?????,  przekład Andrij Pawłyszyn, Lwów 2012) oraz rosyjski (?? ???????? ? ???, przekład Sergiej Morejno, Moskwa 2019) i uhonorowana licznymi nagrodami, między innymi: nominacją do Nagrody im. J. Mackiewicza, Ogólnopolską Literacką Nagrodą im. B. Prusa, Międzynarodową Nagrodą Literacką im. Hryhorija Skoworody (Ukraina) i Międzynarodową Nagrodą Literacką im. Mikołaja Gogola (Ukraina).
Słynna autobiografia Artura Rubinsteina (1887-1982) – urodzonego w Łodzi polskiego pianisty żydowskiego pochodzenia. Artysta pisze o swojej młodości – edukacji, rodzinie, początku kariery i o ludziach, których spotkał i którzy wywarli wpływ na jego twórczość. Jest to również przekonujący, napisany barwnym językiem opis środowiska artystycznego Belle Epoque i pierwszych dziesięcioleci XX wieku, a także niezwykle ważne świadectwo osobowości jednego z największych polskich artystów. Rubinstein zabiera nas w fascynującą podróż przez ziemie polskie pod zaborami, a także Europę przełomu XIX i XX wieku. Fotograficzna pamięć autora, lekkość pióra i zainteresowanie wszystkim co piękne sprawia, że książka jest niezwykłym pamiętnikiem i przewodnikiem po miejscach, które zostały już dawno zapomniane. Rubinstein był niedoścignionym interpretator utworów Fryderyka Chopina, „New York Times” okrzyknął go jednym z największych pianistów XX w. Pomimo, że większość swojego życia spędził w Stanach Zjednoczonych, nigdy nie wyrzekł się swojego polskiego-żydowskiego pochodzenia. Żoną Artura Rubinsteina była Aniela Młynarska – autorka słynnej książki kucharskiej „Kuchnia Neli”.
Gdyby Polacy nie byli Polakami to kolejny zbiór reportaży Wojciecha Pestki o mieszkańcach wschodnich ziem II Rzeczpospolitej. Poprzedni, Do zobaczenia w piekle (wznowiony w 2019 roku), został doceniony przez czytelników i obsypany licznymi nagrodami. Tytuł zbioru nawiązuje do pełnych pogardliwej wyższości słów carskiego historyka Mikołaja Berga. Pisał o nas w 1906 roku: [...] gdyby Polacy nie byli Polakami, tj. gdyby byli zgodniejsi i nie rozpadali się na tyle różnorodnych stronnictw, gdyby w swych działaniach politycznych okazali więcej ładu organicznego i wytrwałości, już by się Polska dawno wyzwoliła. Nieraz Polakom kładziono do ust wolność. W książce znalazły się m.in. reportaże o rosyjskich szpiegowskich radioteleskopach i Wiktorze Bagieńskim z Windawy, o Litwie, nazwanej przez Miłosza ziemią mitów i poezji, o Jozefie Dobkiewiczu z Łatgalii, bitwie pociągów pancernych i frachtowcu Athen w roli obozu zagłady, największym w Europie cmentarzu jeńców wojennych w Dęblinie i rosyjskich przygotowaniach w 1981 r. do interwencji wojskowej w Polsce. W książce znalazły się m.in. reportaże o rosyjskich szpiegowskich radioteleskopach i Wiktorze Bagieńskim z Windawy, o Litwie, nazwanej przez Miłosza ziemią mitów i poezji, o Jozefie Dobkiewiczu z Łatgalii, bitwie pociągów pancernych i frachtowcu „Athen” w roli obozu zagłady, największym w Europie cmentarzu jeńców wojennych w Dęblinie i rosyjskich przygotowaniach w 1981 r. do interwencji wojskowej w Polsce… Wojciech Pestka nadaje swoim reportażom obiektywny wymiar: unika uproszczeń, nie wypowiada łatwych sądów, dokumentując życiowe doświadczenia swoich bohaterów. Znakiem rozpoznawczym jest opanowana do perfekcji technika „cudzego głosu” – narracji budowanej z wypowiedzi bohaterów, relacji medialnych, informacji faktograficznych. Reportaże Wojciecha Pestki były wielokrotnie nagradzane, m.in. Międzynarodową Nagrodą Literacką im. Hryhorija Skoworody (Ukraina), Międzynarodową Nagrodą Literacką im. Mikołaja Gogola (Ukraina), Ogólnopolską Literacką Nagrodą im. B. Prusa.
Diabelska maszyna do szycia to kolejny po Do zobaczenia w piekle i Gdyby Polacy nie byli Polakami zbiór reportaży Wojciecha Pestki: tematem jest wojna tocząca się od 2014 roku na wschodzie Ukrainy. Widzimy ją oczami dziennikarza Serhija Szapowała (Wojna nie zna się na żartach), dobrowolca Ajdaru, snajpera Serhija Pandraka (Selfik albo słit fota ze śmiercią), strażnika rezydencji Janukowycza w Meżyhirii Petra Olijnika (Petro Samozwaniec), Ihora Mazura, twórcy Prawego Sektora (Poszukiwany żywy lub martwy), milionera Wiaczesława Konstantynowskiego, ochotnika batalionu Kijów-1 (Sny braci Karamazow), Wiktora Hryszanowa, nauczyciela wiejskiej szkoły w obwodzie ługańskim (Życie bez gwarancji (na życie)). O tej wojnie napisano wiele, ale nie tak, jak zrobił to Pestka: niczego nie przyjmując na wiarę, nawet wojnie powiedział sprawdzam! (Zbigniew Fronczek, Lublin, Kultura i Społeczeństwo). Wojciech Pestka był wielokrotnie nagradzamy w konkursach dziennikarskich, jego reportaże były nominowane do Nagrody im. J. Mackiewicza, uhonorowane Ogólnopolską Literacką Nagrodą im. B. Prusa, Międzynarodową Nagrodą Literacką im. Hryhorija Skoworody (Ukraina), Międzynarodową Nagrodą Literacką im. Mikołaja Gogola (Ukraina).