Menu

Szczepan Kutrowski

Jak to uwypukliła Recenzentka książki, prof. dr hab. Urszula Szuścik z Uniwersytetu Śląskiego, tam, gdzie pojawia się człowiek, którego autor książki ma głównie na uwadze, tam zawsze można na drodze do porządku idealnego odnaleźć: realne i mityczne przeżycia człowieka, jego twórczość, perspektywy uzdalniania się do ponoszenia odpowiedzialności, wydobywania się spośród sprzeczności, osiągania satysfakcji, szukania wspólnego języka z innymi, autentycznego udamawiania się, traktowania się wzajemnie z szacunkiem, liczenia się z różnicami dzielącymi ludzi, nieprzechodzenia obojętnie wobec przemocy, przestrzegania poprawności językowej, wyczulenia się na manipulacje, uzdalniania się do zarządzania wyborami, do tolerancji, do samokontroli.
Autonomiczne myślenie o sztuce to stawianie jej pytań o to m.in., czy uczestniczy w pomaganiu ludziom, jak żyć, tworząc „wspólnoty estetyczne”, podwyższanie progów tego, co naganne nawet przy pomocy utopii, przezwyciężanie iluzoryczności spostrzegania, przezwyciężanie poczucia beznadziei, uczestniczenie na co dzień w wynoszeniu na piedestał tych, którzy otwierają się na Drugiego, tworzenie alternatywy dla profesjonalizacji na każdym kroku, podnoszenie w oczach wielu znaczenia indywidualności, reprezentującej zarówno porządek rozumu, jak i porządek serca. Odnosząc się do tejże filozofii myślenia o sztuce zaprezentowanej w niniejszej książce prof. dr hab. Urszula Szuścik z Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach w swej recenzji napisała, że przebija w niej stawianie w centrum zainteresowania człowieka, i to wielowymiarowo, jako tego, kto przezywa, doświadcza, zachwyca się światem, krytykuje go, nienawidzi i kocha, a przeto, ujmując go zarówno jako kogoś realnego, jak i prezentującego się fantastycznie, a nawet mitycznie. Język rozprawy niniejszej jest we fragmentach rymowany, trochę ironiczny, zarazem dowcipny, podkreśla przez to fascynację i ekspresywność wypowiedzi autora. W książce poznajemy głębię procesu twórczego Artysty, który udowadnia, że sztuka wypływa z życia, z wiedzy, z fascynacji, z pracy i wzajemnych relacji miedzy tymi obszarami doświadczeń życiowych i twórczych, które go kształtowały i kształtują. Praca twórcza Artysty, do której odnosi się książka, jest wielkim trudem, który on pokonuje w swojej życiowej i arty-stycznej drodze.
Trudno o bardziej doskwierające niedomogi ludzkich doznań niż te, które wiążą się z okazywaniem swej nieobojętności, z podejmowaniem ryzyka, z panowaniem nad sobą. Ubytki podmiotowości w powyższych zakresach są podstawowym argumentem na rzecz konieczności wprawiania w ruch rozumu, a nie zdobywania się tylko na stawianie znaków swej wolności, a przeto kreowania "przepowiastek", sygnujących przypadkowość raczej zaistnienia danego zachowania. Taki argument to siła samego życia, wyraz zaistniałego w nim artyzmu, a przeto jakaś niewielka, ale jednak szansa niedzielenia ludzi od siebie. Warunek pozostawania w zgodzie z realiami w odkrywaniu się tych szans jest nieuleganie aspiracjom (wychodzącym z elit) rozwiązania jakichś kwestii raz na zawsze. Ku takiej oto wykładni artyzmu życia dr Szczepan Kutrowski pokierował się w ślad za mistrzami panowania nad tym, co natura sama wnosi do życia: Lwem Tołstojem, Fiodorem Dostojewskim i innymi poszukiwaczami tego, co stricte ludzkie: Cyprianem Norwidem, Karolem Irzykowskim, Henri Bremondem, Guy de Maupassantem, Rainerem Marią Rilkem, Stanisławem Ignacym Witkiewiczem.
To, że ludzkie życie oscyluje naturalnie między tym, co irracjonalne, i tym, co racjonalne, jest ciągłym wyzwaniem dla tych, którzy zwracają się ku kreowaniu projektów godzenia ich ze sobą, nawet ku mitologizowaniu takiej zgody. Ale są inni, zapominający o tym, co naturalne, przeciwstawiający się tajemnym mocom natury, widzeniu świata jako jednak sensownej całości, naginający jego obraz wedle wyobrażalnej racjonalności koherentnej, w której inkluzja i ambiwalencja, konformistyczny nadzór czynią choćby te przysłowiowe „maleńkie warstewki ładu”, a emancypacja i utopia oraz dążenia pragmatyczno-instrumentalne uruchamiają teorematy, poza które nie ma wyjścia. Żadna rzeczywistość sama w sobie ma nie istnieć. W jej wyobrażeniu siebie mają być niezbywalne procedury poznawcze. Ontologia zostaje zatopiona w modalności. Gdy tak oto rozdwaja się sam sens tego, co sensowne, coś zasadniczo ma do zrobienia sztuka. Jej obrazy to świat zaczarowany, w którym pojawia się unio mystica z naturą. Ale przecież jej twórcy to cywilizacjomani, a przeto popadanie w uzależnienie od samej siebie raczej jej nie grozi. Artyści mają stale za kołnierzem podążanie za dystynkcjami. Nie tego jednak potrzeba sztuce. Potrzeba jej konceptualizacji, filozofii, samowiedzy. Jest to warunek niezacierania się, za jej przyczyną, granicy między kłamstwem a prawdą. Widzenia w sztuce laboratorium autentyzmu, bezrefleksyjnej aksjomatyczności, myślenia, a nie gotowych myśli, utajonych prawd sięgających Nieskończoności, prób całościowania świata, a przeto widzenia w nim zarówno praxis-poesis, jak i „prawdy życia” nikt do końca nie jest w stanie się pozbyć. I ciemność, i „anty-życie” zaglądają ludziom w oczy, a artysta to jeden z ludzi. Gdy samo zachowanie warunków agresywności ma wystarczać, by jej obecności już nie brać pod uwagę, wtedy faktyczność wkracza na rozstaje. Efekt? Tu i tam po prostu jest, jak jest.
Do jakich wyższych celów w poznaniu aspiruje dziś ten, kto uważa się za budowniczego dobrych relacji na planie współbycia? Czy chodzi mu głównie o rozpraszanie ciemnych chmur na horyzontach ludzkiego świata? A jeśli tak, to czy scalanie tego, czym samo życie pobrzmiewa, z wynikami poznania jest osiągalne? W cywilizacji nie może być inaczej niż właśnie tworzyć wyobrażenia spójności tam, gdzie ona się rozlatuje. Rzecz tylko w tym, że wszelkie wyobrażenia jedności są tylko czymś, co stale dopiero się staje. Ale nie dla władców tego świata. Oni każdy ka-wałek świata tego uznają za wynik czegoś już niepodważalnego, gotowego. Dla nich prawda jest tam, gdzie własnych korzyści kram. Sporów o te korzyści w tym świecie nie brakuje. Ktoś zwycięża w sporze, a ktoś przegrywa. Obstawanie za zwycięzcami tylko grozi upadkiem cywilizacji (Spengler). Boją się tego ludzie do tego stopnia, że ku wiecznym powrotom w dążeniu do prawdy się zwracają (Nietzsche). Dawać wyrazy swej czujności wobec człowieczego ducha to rozpoznawać męskie charaktery. To pośród nich kryją się zdolności odchodzenia od przemocy i sięgania po umiar (Spinoza). Rzecz tylko w tym, że nigdy nie wygasają ludzkie skłonności kierowania się tam, gdzie zwycięża zło (Machiavelli). Dawać, czy nie dawać złu szańce – to podstawowy dylemat w świecie sztuki. Ona chce być obecna tam, gdzie pojawia się człowiek, gdziekolwiek by on wędrował. Sztuka to wielkie imaginarium ludzkich dążeń. Ona nie tylko je rejestruje, ale i je napędza. Ona pobrzmiewa wielorakością tonów, umuzycznia się w każdej swej postaci. Przybliżeniu tego posłannictwa sztuki niniejsza wypowiedź dr Szczepana Kutrowskiego daje wyraz, krocząc po „zakrętach”, które w sztuce się zdarzają, m.in. w twórczości Aleksandra Wata, Jerzego Zawieyskiego, Jerzego Wittlina. Nie brakuje też plastycznych akcentów w tej wypowiedzi.
Nikt tak bardzo zachłannym na zdobywanie autorytetu nie jest, jak ten, kto posiadł władzę. Na subiektywność tego zabiegającego o autorytet władcy jest skazany zasadniczo każdy, kto żyje w społeczeństwie. Ale czy ma inno wyjście? Władza swą złośliwością się popisuje i za sprawiedliwość bierze to, co w ustosunkowaniu się do rządzonych ma do zaoferowania samemu Bogu w ofierze. Władza poczucie czynienia samego dobra ma. I nim się szczyci. Ponad wszystko zabiega, by jej rzędy dusz przebiegały tak jak trzeba, czyli zgodnie z potrzebami większości.